Obcy potajemnie spiskują czołówkami

Wszędzie te spodki, tylko gdzie filiżanki?
Wszędzie te spodki, tylko gdzie filiżanki?

Lata 90-te, to był czas teorii spiskowych i tajemnic. Telewizja i filmy żyły tym tematem i pojawiał się on także w grach komputerowych. Mamy takie filmy jak Conspiracy Theory z Melem Gibsonem. Bardzo często wątki te łączyły się z UFO, które to istoty odeszły od swej ETowatej dobroci i wróciły na pozycje tajemniczego zła. Z jednej strony na pewno wynikało to z popularności motywów około Alienowych, ale także miało związek ze znacznie większym dostępem do opowieści ludzi, którzy zostali przez obcych porwani. Poniekąd jest to powrót do różnych teorii z lat 40-tych, czy 50-tych o tajemniczych istotach, które to historie prowokowały ówczesnych pisarzy fantastyki do spisania kilku przedziwnych opowieści.

Jeżeli jednak spróbować wskazać, co sprawiło, że lata 90-te nagle stały się czasem spisków i UFO, to chyba najlepszą odpowiedzią są dwa seriale: V i Twin Peaks. O tym pierwszym już tutaj pisałem. Opowieść o Obcych, którzy podbijają Ziemię była bardzo popularna i co więcej, samą inwazję pokazywała jako wielki spisek. Był to niejako Heinleinowy Władca marionetek, ale unowocześniony na potrzeby lat 80-tych. Nie było już kontroli umysłów, zamiast tego była kontrola społeczeństwa. Twin Peaks natomiast, o ile V dało wroga, to od Lyncha i Frosta przyszedł nastrój tajemnicy. W serialu o przygodach agenta FBI w małym miasteczku udało się zmieścić najprzeróżniejsze niezwykłości i grozę. Szczególnie to drugie było przydatne dla telewizji, która obarczona różnymi ograniczeniami odnośnie pokazywania przemocy, teraz odkryła, jak to skutecznie ominąć, a zarazem nie powtarzać Twilight Zone.

Nic dziwnego w związku z tym, że pierwszy serial, który wprowadził na telewizyjne salony spiski czerpał pełnymi garściami z Twin Peaks. Chodzi o Archiwum X. Produkcja Chrisa Cartera była ogromnym sukcesem telewizji i w dużej mierze fenomenem kultury popularnej. Przygody agentów Muldera i Scully ściągały przed ekrany telewizorów ludzi, którzy pozwalali się wciągnąć tajemniczej historii. Serial łączył w sobie elementy różnych mitologii, legendy miejskich, a na czele był tajemniczy spisek obcych. Był on na tyle tajemniczy, że miejscami można było mieć wątpliwości, czy to nie jest tylko szaleństwo Muldera. Związki z Twin Peaks to nie tylko nastrój, ale także wiele elementów charakteryzacji postaci Muldera, który (szczególnie na początku) wyglądał niczym kopia Dale’a Coopera, który szukał mordercy Laury Palmer.

Czołówka Archiwum X jest przykładem tego, co jest w stanie uczynić odpowiednio dobrana melodia. Odpowiadający za muzykę Mark Snow stworzył kompozycję, która od samego początku wprowadza widza w nastrój niepokoju i tajemnicy. Wiele osób już tylko słysząc pierwsze nuty czuło od razu strach i zdenerwowanie. Nic dziwnego zresztą, że utwór ten stał się niezwykle popularny. Także i obraz jest doskonałym dopełnieniem tego co słyszymy. Na ekranie przewijają nam się zdjęcia spodków, dziwne mutacje, a wszystko kończy się dwoma bardzo charakterystycznymi elementami: zbliżeniem na oko, a potem ujęciem nieba, gdzie bardzo szybko przesuwają się chmury. Oczy zawsze są niepokojące, a zarazem skupiają spojrzenie. Wystarczy przypomnieć sobie ile razy widzieliśmy plakaty, gdzie oko, tudzież zagrożenie jego były kluczowym elementem. Tutaj także przychodzą na myśl ujęcia z Blade Runnera z testu V-K. Takie niebo natomiast jest pewnym obrazem kojarzonym z horrorami. Czas ucieka, a wszędzie zapada mrok.

Sukces Archiwum X sprawił, że i inne telewizje chciały mieć swój odpowiednik. W ten sposób powstało Dark Skies, które nawet dotarło do naszej telewizji. Serial ten próbował być w gruncie rzeczy trochę ambitniejszym Archiwum. Zamiast prostych strachów w naszych czasach twórcy planowali wielosezonową opowieść dziejącą się w kolejnych dekadach, a opowiadającą o walce z obcymi planującymi przejąć władzę nad światem. O ile moja pamięć mnie nie myli, to serial był całkiem fajny, ale miał kilka problemów, które skutecznie go zabiły. Po pierwsze, nie był Archiwum, a bardzo chciano, żeby nim był. Widzimy to doskonale po czołówce, która kopiuje nastrój i klimat znany nam z serialu Cartera. Także i muzyka do pewnego stopnia przypomina to, co tam słyszeliśmy – nie jest to zresztą dziwne biorąc pod uwagę, że przez jakiś czas pracował przy Dark Skies Mark Snow. W ostatecznym rozrachunku jednak melodia jest dominowana przez szybkie skrzypce znane nam z produkcji sensacyjnych. Drugim problemem tego serialu było to, że w jakimś stopniu zbyt mocno opierał się na tym, że widzowie będą oglądali wszystkie odcinki. Wpadnięcie w środek sezonu oznaczało, że nic się nie zrozumie z tego, co się dzieje. Problem komponowania takich historii, o którym już tutaj pisałem, okazał się dla twórców nie do przeskoczenia.

Na swój sposób najciekawszą produkcją inspirowaną Archiwum był jednak kanadyjski Czynnik Psi. Wyprodukowany przez brata Dana Aykroyda serial był bardzo specyficzny. W pierwszym sezonie twórcy pokazywali całą opowieść jako swego rodzaju para dokument. Mieliśmy wywiady z ludźmi, kamerę z ręki, oraz element najdziwniejszy: prowadzącego, który niczym w Strefie 11 zapraszał widzów do obejrzenia tajemnicy. Całość nadspodziewanie dobrze się sprzedała i udało się twórcom zrobić aż 4 sezony. Fabuła w bardzo wielu miejscach była pokręcona i w pewnym momencie można było się pogubić, o co chodzi. Punkt wyjścia był jednak prosty, mamy organizacje zajmującą się badaniem zjawisk niezwykłych. Coś tajemniczego się dzieje i nasza ekipa bohaterów jedzie to sprawdzić.

Czołówka tego serialu mówi nam właściwie wszystko. Od samego początku widać, że twórcy inspirowali się Archiwum. Pierwsze nuty melodii są odpowiednio tajemnicze (potem przechodzi to już raczej w parodię tajemniczości), a obok tego mamy obrazy, które spokojnie mogłyby się pojawić u Cartera. Trudno coś więcej napisać, gdyż wszystko jest jasne i oczywiste. Czynnik Psi nie udaje, że jest czymś innym, to jest kanadyjskie Archiwum, acz chyba bardziej dosłowne sądząc z ilości potworów na ekranie w czołówce. Ten serial o dziwo także do nas zawitał, ale zdecydowanie nie zawojował ekranów.

Skoro jednak wspomniałem Strefę 11, to przypomnijmy, my też mieliśmy nasze Archiwum

Miedzy japonskimi serialami, a Terminatorem (Captain Power cz. 3 i ostatnia)

Fakt, że Captain Power opowiada o drużynie bohaterów, którym materializują się specjalne zbroje wzbudził u części widzów pewne skojarzenia. To, oraz pseudonimy przyjęte przez bohaterów skojarzyły im się z japońskimi serialami. Chodzi o produkcje z cyklu Metal Hero, które były produkowane przez Toei. Gdyby ktoś miał wątpliwości jak uplasować te seriale, to za odpowiedź będzie spokojnie wystarczyć stwierdzenie, że były one w podobny sposób, co Super Sentai wykorzystywane przez wytwórnie Saban do własnych produkcji w stylu Power Rangers. Niewątpliwie można pomiędzy Captain Power, a Metal Hero dostrzec pewne podobieństwo, to jednak wydaje się, że byłoby błędem zapominać, że jest też znacząco różnica pomiędzy nimi.

Drużyna raz
Drużyna raz

W przeciwieństwie do japońskich produkcji posiadających duże pokłady campu, Captain Power jest zaskakująco wręcz poważny. Wojna pokazana w tym serialu jest brutalna i bezwzględna. Kolejne sukcesy bohaterów okazują się w sumie nic nie warte, a w ostatecznym rachunku i tak Dread wygrywa. Ów pesymizm dodatkowo wzmacniany jest przez bardzo mroczne otoczenie. Wypalona zniszczona ziemia, zburzone miasta. Scenografia jest prosta, ale bardzo efektywna. Tak na prawdę, gdyby dodać czaszki, czy inne tego typu elementy spokojnie można by ją wykorzystać w produkcjach skierowanych do dorosłego widza.

Nie tylko jednak strona wizualna jest poważna. Także i wątki poruszane w kolejnych odcinkach raczej nie pasują do typowego w owym czasie serialu dla dzieci. Począwszy od tego, że już w pierwszym odcinku pojawia się dawna miłość i kochanka Powera, przez obecność narkotyków i uzależnień, a skończywszy na tym, że nawet bohaterowie nie mogą być pewni, czy przeżyją do następnego odcinka. To nie jest zestaw rzeczy, których oczekiwałby ówczesny rodzic od serialu, który będą oglądać jego dzieci.

Serial w oczywisty sposób ściągnął na siebie gromy zatroskanych o odpowiednie ukształtowanie się młodych umysłów. W sposób stosowany także obecnie próbowano wymusić zakończenie produkcji tej demoralizującej produkcji. Słano listy protestacyjne i głośno mówiono o źle, które szerzy się w telewizji. Jak należało się spodziewać owe działania do pewnego stopnia pomogły Captain Powerowi. Jak pokazuje rubryka listów w Starlogu wielu widzów dopiero dzięki temu dowiedziało się, że serial z tym głupim tytułem będący reklamą zabawek jest wart uwagi. Co ciekawe, Gene Siskel i Roger Ebert, czyli dwaj czołowi w owym czasie krytycy filmów w jednym ze swoich programów zachęcili widzów do włączenia telewizorów. Przyznali, że zwykle nie robią tego typu rzeczy, ale w ich mniemaniu Captain Power jest czymś ważnym i wartym uwagi. Jednakże zainteresowanie Starloga, jak też i uwagi krytyków było zdecydowanie spóźnione. Po pierwszym sezonie mającym 24 odcinki okazało się, że Mattel nie jest zainteresowany kontynuacją.

Trudno wskazać jednoznaczną przyczynę dla tej decyzji. Część osób wskazywała na protesty, inni natomiast na nie spełnienie przez serial oczekiwań w kwestii ilości sprzedanych zabawek. Problem był taki, że pojawił się on na antenie w złym momencie. Był to akurat początek kryzysu w dziale z „zabawkami dla chłopców”. Jego ofiarą były tak popularne zabawki, jak He-Man, który nagle z przeboju stał się ledwo sprzedającym się produktem. Podobny los spotkał GI Joe. Nic więc dziwnego, że Captain Power nie sprostał oczekiwań opartych nie na ówczesnej sytuacji rynkowej, a na poprzednich wielkich sukcesach. Wypada jednak zaznaczyć, że w rzeczywistości Mattel nie powinno narzekać, gdyż zabawki z Captain Powera były bardzo popularne.

Drużyna dwa
Drużyna dwa

Nic jednak nie mogło uratować serialu i w ten sposób, choć był planowany na 3 sezony, został nagle przerwany. Drugi sezon został przynajmniej w części napisany. Producenci zapowiadanego remake’u twierdzą, że posiadają scenariusze wszystkich odcinków, jednakże to, co mówią na temat ich fabuły w żadnym stopniu nie wychodzi poza informacje przedstawione przez DiTillio w Starlogu w numerze po oficjalnym zakończeniu produkcji. Wiadomo, że następne odcinki serialu miały być mroczniejsze, na co też wskazują opisy niezekranizowanych scenariuszy, które można znaleźć na wikipedii, acz nie jest pewne, czy są one prawdziwe. Wiadomo jednak na pewno, że na swój sposób JMS i DiTillio kierowali fabułę serialu na tory znane nam choćby z Blake’s 7, gdzie bohater rewolucji powoli traci kontakt z rzeczywistością. Miało też być więcej bohaterek kobiecych. Dodajmy do tego niezniszczalne białe kule, które są nową bronią Dreada. W oczywisty sposób nawiązują one do Prisonera, co tylko po raz kolejny pokazuje rolę i znaczenie w kształtowaniu się pomysłów JMS przez brytyjskie seriale. Dość wspomnieć, że gest powitania stosowany przez spiskowców w pierwszym sezonie Babylon 5 także ma źródło w Prisonerze.

Captain Power to ciekawy serial, który cierpi przez nie zawsze potrzebne, a najczęściej niezbyt ciekawe sceny akcji. Widać, że były one podporządkowane wymogom interaktywnych zabawek. Sama fabuła jest jednak ciekawa i to nie tylko dzięki mrocznej, trochę Terminatorowej aurze świata. Zresztą mamy w serialu wiele więcej odniesień do kultury popularnej lat 80-tych. Wspomnijmy choćby, że Dread pod wieloma względami przypomina Dartha Vadera (z pewnym dodatkiem oryginalnego Baltara z Battlestar Galactica). Napisy końcowe zaś są wyraźnym nawiązaniem do ataku na Gwiazdę śmierci. W serialu znajdzie się także wyraźne odniesienie do cyberpunka, co nie dziwi biorąc pod uwagę wykorzystaną stylistykę. Czasem zresztą, błędnie, niektórzy przyjmują, że to właśnie Captain Power był pierwszym serialowym cyberpunkiem. Nie ulega jednak wątpliwości, że był to chyba najbardziej zaskakujący cyberpunk na małym ekranie, którego nikt się nie spodziewał.

Dzisiaj Captain Power musi wydawać się trochę przestarzały. Uważny widz znajdzie w nim także odpowiednio dużo błędów i nielogiczności pomiędzy kolejnymi odcinkami. Nie przeszkadza to jednak docenić niezwykle ambitnego pomysłu i generalnie sprawnego wykonania. Serial spróbował być czymś odważnym i nowym, co nie należy do częstych rzeczy w telewizji. Co więcej, traktował swojego odbiorcę na odpowiednio dorosłego, który zrozumie mrok i pesymizm beznadziejnej walki z silniejszym wrogiem, a także zrozumie, że wiążą się z nią rozliczne ofiary. Tego typu działanie jest teraz szczególnie niepopularne w produkcjach skierowanych do młodego widza, ale warto pamiętać, że jednak można i te mniej przyjemne wątki poruszać, nawet wtedy, gdy odbiorca będzie bardzo młody. Trzeba tylko umieć je napisać.

W pisaniu tekstu pomocne były archiwalne numery Starloga dostępne na archive.org (konkretnie 128, 129 138), oraz oficjalna strona Captain Powera.

Power dalej walczy

W poprzedniej części opisałem, w jaki sposób powstał Captain Power and the Soldiers of the Future. Serial formalnie skierowany do dzieci, ale posiadał on wiele mroczniejszych elementów wskazujących na bardziej dorosłego odbiorcę. Takie tez było założenie twórców. Fabularnie Captain Power opiera się na dosyć prostym schemacie opowieści o drużynie dobrych bohaterów walczących z tymi złymi. Jednak, kiedy bardziej dokładnie przyjrzymy się temu, o czym on opowiada, to dostrzeżemy kilka ciekawych elementów.

Jam jest zły, jam jest zły.
Jam jest zły, jam jest zły.

Oto mamy rok 2147, minęło kilka lat od zakończeniu wojen metalu (Metalwars), który to konflikt ludzkość przegrała. Zwycięzcami okazały się maszyny prowadzone do walki przez Lorda Dreada. Mamy tutaj do czynienia z cyborgiem, kiedyś był to człowiek, doktor Lyman Taggart i on wraz ze Stuartem Powerem pracował przy superkomputerze zwanym OverMind. Obydwaj mieli wspólny cel, jakim było zaprowadzenie na świecie pokoju. Jednakże w pewnym momencie ich drogi się rozeszły. Taggart w trakcie prowadzonych prac podłączył swój umysł do OverMinda, co go zmieniło. Zamiast prób zaprowadzenia pokoju uznał, że właściwą drogą do stworzenia nowego wspaniałego świata jest podbój i przekształcenie ludzi w cyborgi. Jednym z negatywnych elementów ludzkości, który zostanie w ten sposób usunięty, były emocje.

Trzeba tutaj dodać, że po stronie Dreada były nie tylko maszyny, ale także można było znaleźć w tej grupie ludzi. Mają oni różne zadania, ale wszyscy są w pełni oddani Dreadowi i jego ideom. Jedną z grup bardziej charakterystycznych, która wspierała ów reżim maszyn było Dread Youth. Pod tym określeniem należy rozumieć Hitler Jugend świata Captain Powera. Jest to młodzież wychowywana w posłuszeństwie dla maszyn i samego Dreada. Mają oni szykowne mundury i poza różną pracą na rzecz maszyn stanowią także bardzo pomocny wizualny punkt odniesienia, choćby w trakcie przemówień Dreada.

Chociaż wojna została przez maszyny wygrana, to ów nowy wspaniały świat jeszcze nie nastał. Przygotowania idą jednak pełną parą, a na razie Ziemia jest zniszczona. To, co widzimy, to wizja bardzo ładna odwołująca się do różnej maści post apokaliptycznych przedstawień. Miasta przestały istnieć, pozostały tylko ruiny wypalone przez wielokrotne bombardowania. Ludzkość, a raczej nieliczni jej przedstawiciele żyją w małych osadach w ciągłym strachu przed Dreadem i jego maszynami. W każdej chwili mogą zostać zaatakowani i zniszczeni. Nie znaczy to jednak, że Dread nic innego nie robi, jak tylko wysyła kolejne oddziały, aby dobić resztki ludzkości. Raczej ich na razie toleruje, ale w każdej chwili może się to zmienić i wszyscy o tym wiedzą.

Dobrzy my, dobrzy my
Dobrzy my, dobrzy my

W celu naprawienia ludzkości Dread chce ją zdigitalizować, lecz, póki co nie może tego robić na masową skalę. Digitalizacja, to jest koncept bardzo pasujący do lat 80-tych i ówczesnego popularnego wyobrażenia na temat komputerów i maszyn. Otóż twórcy wymyślili, że przy użyciu specjalnej broni będzie możliwe dokonanie dematerializacji człowieka, a jego osobowość, jak też i ciało zostaną zapisane na dysku. Chodzi tutaj o Star Trekową dematerializację w teleporterze, ale już bez odtworzenia człowieka po drugiej stronie teleportu. Proces ten pozwala nie tylko na składowanie dużej liczby ludzi, ale też jest w jakimś stopniu dobrą torturą, gdyż człowiek, choć zdigitalizowany, to pozostaje świadomy. Cel tego działania jest jednak w gruncie rzeczy inny. Chodzi o późniejsze połączenie takiej osoby z maszyną i stworzenie tego idealnego świata.

Jednak cała ludzkość nie została sprowadzona do poziomu uciekających nomadów i przestraszonych uciekinierów. Wraz z końcem wojny pozostało na jej polu wiele osób gotowych walczyć dalej. Z nich rekrutują się różne oddziały partyzanckie, które na różne sposoby starają się powstrzymać Dreada. Nie są oni zorganizowani w jeden wielki ruch oporu. Serial opowiada właśnie o jednej z takich grup, która posiada pewną przewagę nad innymi, o tym jednak będzie potem.

Teraz ich przedstawmy. Jak sam tytuł wskazuje głównym bohaterem i przywódcą tej grupy jest Jonathan Power znany jako kapitan Power. Tutaj pewna ciekawostka, w tę postać wciela się aktor Tim Dunigan. Dla większości nazwisko to najpewniej nic nie mówi, ale co więksi psychofani Drużyny A powinni natychmiast go skojarzyć. Grał on Buźkę w pilocie tego serialu. Został potem zwolniony, gdyż producenci uznali, że jest za młody do tej roli i w ten sposób już od drugiego odcinka mieliśmy Dirka Bennedicta, a reszta jest historią. W każdym razie tutaj, w przypadku Captain Powera, Dunigan nie miał takiego pecha. Został na cały serial w swojej roli.

Poza tytułowym bohaterem w skład jego oddziału, jako „żołnierze przyszłości” wchodzą jeszcze cztery osoby: kapral Jennifer ‘Pilot’ Chase, sierżant Robert ‘Scout” Baker, oraz przyjaciel ojca Powera i starszy doradca major Matthew ‘Hawk’ Masterson. Ostatnią postacią uzupełniającą grupę jest półkownik Michael ‘Tank’ Ellis, w którego wciela się drugi najbardziej rozpoznawalny aktor z tego serialu. Mianowicie chodzi o znanego fanom filmów z Arnoldem Schwarzeneggerem Sven-Ole’a Thorsena. Jak łatwo zgadnąć po tej informacji, nawet jak nie kojarzy się tego aktora z wyglądu, Tank jest największym i najsilniejszym członkiem zespołu Powera. Warto też dodać, że ma on całkiem ciekawą historię postaci. Otóż Tank został wyhodowany do walki i mamy tu do czynienia w jakimś stopniu z ofiarą eksperymentów naukowych. Najciekawsze jest natomiast to, że specjalne laboratorium, gdzie zrobiono to wszystko ma bardzo charakterystyczną nazwę: Babylon 5. Owa rzucona uwaga była zresztą podnoszona przez JMSa w trakcie długich i nieprzyjemnych internetowych dyskusji odnośnie sporu, co było pierwsze: DeepSpace 9, czy właśnie Babylon 5. Jak się okazuje, rzucona tak przypadkiem uwaga, potem dawała dobry argument, że JMS już od dłuższego czasu pracował nad własnym serialem.

Maszyna CGI
Maszyna CGI

Choć ruch oporu działał, to mimo wszystko zwykli ludzie mieli niewielkie szanse w starciu z maszynami. Nie tylko ze względu na posiadaną przez nie dużą przewagę liczebną, ale także przez to, że po stronie Dreada były także maszyny, czy też raczej istoty zwane Biodreadami. Zostały one stworzone przez OverMinda przy dużym nakładzie kosztów. Był ku temu jednak powód, o ile zwykłe maszyny były relatywnie łatwe do zniszczenia i po ich stronie była głównie ich duża liczba, tak Biodready bardzo trudno było skrzywdzić. Po pierwsze jednak, posiadały one świadomość, co w porównaniu do reszty bezwolnych żołnierzy sprawiało, że były o wiele groźniejsze. Poza tym, co też ma duże znaczenie, potrafiły się same naprawiać. O ile można je było uszkodzić, to żadnego nie udało się zniszczyć.

Trzeba także dodać, że ich charakter oraz osobowość były dosyć skomplikowane. Wielokrotnie oglądając serial można odnieść wrażenie, że jest z nimi związana jakaś tajemnica. Z punktu widzenia telewizji, co innego było jednak ważniejsze. Biodready były pierwszymi postaciami obecnymi w serialu telewizyjnym, które w całości powstały przy użyciu grafiki komputerowej (taki Max Headroom był efektem tylko makijażu). Był to oczywiście szczyt technologicznych możliwości końca lat 80-tych i z dzisiejszej perspektywy musi on budzić uśmiech na twarzy. Trzeba jednak pamiętać, że mamy tutaj do czynienia z technologiczną rewolucją.

Technologia XX wieku
Technologia XX wieku

Bohaterowie mieli jednak pomoc w walce z maszynami. Każdy z nich miał na sobie specjalny kombinezon zaprojektowany przez Stuarta Powera. Gwarantował on ochronę przed digitalizacją, a także dawał im osłonę przed pociskami laserowymi. Można także przypuszczać, że odpowiednio zwiększał ich umiejętności, ale nie było to nigdy do końca wyjaśnione. Warto jednak wspomnieć, że Tank miał na sobie cudowną zbroję żołnierza, podczas gdy pozostałe projekty były żywcem wyjęte z typowego zbioru kolorowego szaleństwa zabawek lat 80-tych. Stąd też były bardziej kolorowe niż funkcjonalne i w gruncie rzeczy nie za bardzo pasowały do dosyć mrocznego charakteru serialu. Wypada dodać, że bohaterowie normalnie mieli zwykłe ubrania. Jednak po naciśnięciu przycisku, czy też naszywki na ich ubraniu, nagle na ich ciałach materializowały się owe zbroje.

CDN

Jak powstaje legenda (Captain Power and the Soldiers of the Future 1)

Gary Goddard jest producentem, który z dużym sukcesem tworzył przedstawienia i atrakcje dla parków rozrywki. Wiele z owych miejsc był albo własnością, albo też było ściśle związanych z dużymi studiami produkującymi filmy. Możliwe, że ów kontakt z lepszym światem sprawił, że z czasem postanowił on spróbować swojej ręki w innej dziedzinie rozrywki. Mając dobre kontakty i odpowiedni dorobek w spektakularnych atrakcjach związanych z kinem, a także współpracując z różnymi studiami, nic dziwnego, że udało mu się dostać stanowisko reżysera kinowego He-Mana. Z tym filmem wiązał się duży budżet i wielkie nadzieje producentów.

W czasie, gdy Masters of the Universe zmierzało do kin Goddard chciał wykorzystać sytuacje, w której się znajdował. Oto miał w rękach w założeniu filmowy przebój, oraz już sprawdzone ścieżki do odpowiednio ważnych ludzi gwarantujących pieniądze na nowe projekty. Miał też od pewnego czasu odpowiedni pomysł na serial science-fiction. Miał on opowiadać o walce dzielnych ludzi z robotami. Przygotowawszy odpowiedni zestaw reklamowy składający się z haseł i rysunków udał się do korporacji, z którą miał dzięki Masters dobre relacje. Chodzi mianowicie o Mattel, która wtedy zarabiała ogromne pieniądze na produkcji zabawek skierowanych do chłopców. Pod tym terminem kryły się figurki żołnierzy i tego typu rzeczy, które producenci zabawek standardowo kierowali do chłopców (acz, co pewien czas próbowano poszerzyć grono odbiorców o dziewczynki, czego przykładem jest She-Ra). Lata 80-te to czas świetności tego rynku, który zaowocował wieloma serialami, które miały reklamować poszczególne produkty. Takim serialem był He-Man, ale też opisywane już tutaj Robotix. Zaznaczmy, że to jednak ledwie wierzchołek góry lodowej i właściwie przez pewien czas prawie wszystkie seriale animowane były reklamami zabawek.

Wojna na nowe technologie dotarła także do zabawek. Dzisiaj już niewiele z tej elektroniki zostało w użyciu i produkcji.
Wojna na nowe technologie dotarła także do zabawek. Dzisiaj już niewiele z tej elektroniki zostało w użyciu i produkcji.

Trudno stwierdzić, co przekonało Mattel do pomysłów Goddarda, ale firma ta postanowiła wyłożyć pieniądze na produkcję serialu o tytule Captain Power and the Soldiers of Future. W gruncie rzeczy nawet bardziej niezwykłe niż sama zgoda Mattel, była decyzja, aby to był serial aktorski. W dosyć drastyczny sposób zwiększało to koszty produkcji, a co za tym idzie budżet na odcinek. Chodzi tutaj na sporą, jak na owe czasy i typ serialu sumę 500 000$ za odcinek. Obiektywnie nie były to duże pieniądze, jak na serial z aktorami, ale należy pamiętać, że mówimy tutaj o 20 paro minutowej reklamie zabawki. Piszę o reklamie, ponieważ jednym z elementów pakietu było wyprodukowanie przez Mattel kolekcji zabawek. Miały one pewną cechę charakterystyczną, mianowicie interaktywność. W każdym odcinku musiały być przynajmniej 2 minuty scen walki, kiedy to poprzez sygnał świetlny następowała komunikacja z czujnikiem znajdującym się w zabawce. Za sygnał odpowiadało czerwona lampa (a raczej nałożona w post produkcji poświata) umieszczona na torsie robotów. Widz mógł dzięki temu „walczyć” razem z bohaterami przeciwko tym złym. Zwycięstwo było ogłaszane na wyświetlaczu, porażka zaś oznaczała, że z zabawki będącej formą myśliwca katapultowany był pilot. Z tego, co wiem, zabawki nie współpracują z obecnie produkowanymi telewizorami.

Na tym nie kończą się związki pomiędzy Captain Power, a Mattel i w gruncie rzeczy z He-Manem. Większość dostępnych przekazów na temat produkcji serialu w gruncie rzeczy pomniejsza rolę Goddarda. Miał on przedstawić pomysł, pewne założenia pierwszego odcinka, wymyślić hasło, które miało go sprzedać i stwierdzić, że to będzie taki Dr Who. To ostatnie może zdziwić część czytelników, jak to w 1987 ktoś reklamował swój serial w Ameryce porównaniem do produkcji BBC? Odpowiedź jest jednak banalna, gdyż wiele osób zapomina, że w latach 80-tych na antenie PBS (publicznym nadawcy w Stanach) nadawano seriale BBC. Jednym z popularniejszych był Dr Who i nawet sami producenci przygód podróżnika w czasie starali się korzystać z tejże popularności choćby umieszczając amerykankę, jako towarzyszkę Doktora. Poza Dr Who także choćby Blake’s 7 (1, 2, 3 i 4) było lubiane w Ameryce. Serial Nationa doczekał się nie tylko fanzinów, ale też fanów, którzy mieli potem wpływ na wygląd telewizji.

Jednym z nich był człowiek, który odpowiadał za właściwe wymyślenie fabuły i konwencji serialu. Był to młody scenarzysta, który relatywnie niedawno rozpoczął karierę. Jego imię to J Michael Straczynski, a w świecie filmu i telewizji pojawił się dzięki napisaniu scenariusza do serialu animowanego o He-Manie. Producentom się on spodobał i zatrudnili go, czego efektem były kolejne scenariusze. Wtedy też zaprzyjaźnił się z Larrym DiTillio, z którym współpracował przy produkcji serialu o przygodach She-Ra’y. O ile JMS odpowiadał za początek Captain Powera, to w pewnym momencie odszedł on z ekipy producenckiej – nie jest jasne, czy miało to miejsce już po zakończeniu pracy nad pierwszym sezonem, czy jeszcze w trakcie. Sam pisze, że jego decyzja była związana z coraz większą ingerencją Mattela w produkcję serialu. Miał już jednak pomysł na to, co będzie dalej i Mattel zgodził się z jego propozycją, aby władzę nad Captain Powerem przejął jego przyjaciel, wspominany tutaj Larry DiTillio.

Pomysł, jaki miał JMS przystępując do pracy nad Captain Power przywodzi na myśl jego późniejsze scenariusze kontynuacji V (1 i 2 i 3), która nigdy nie powstała ze względu na zbyt duże koszty produkcji. Nim jednak przejdę do omawiania fabuły i tłumaczenia, czym właściwie jest Captain Power, trzeba trochę napisać o samym JMSie. Pod koniec lat 80-tych zaczął on coraz poważniej myśleć o serialu, który na przestrzeni kilku lat opowiadałby konkretną i spójną historię. Miała to być długa saga, a efektem tych pomysłów był serial Babylon 5. JMS zdawał sobie jednak sprawę, że tego typu pomysły trzeba przetestować i nie wolno iść z nimi na żywioł. Wiele przykładów nieudanych produkcji tego typu uczy pokory. Stąd, kiedy zaproponowano mu pracę przy Captain Powerze postanowił wykorzystać ją, jako sprawdzian pomysłów na coś poważniejszego.

Wiem, że to niepoważnie wygląda, ale jest poważne!
Wiem, że to niepoważnie wygląda, ale jest poważne!

Nie znaczy to, że Captain Power był niepoważny. Jednak, jako serial traktowany tak przez stacje telewizyjne, jak i recenzentów, jako reklama zabawek nie mógł on liczyć na zbytnią uwagę. Natomiast sam JMS wielokrotnie podkreślał, że w trakcie pracy nad serialem nie przejmowali się oni produktami Mattela, chociaż musieli umieszczać w serialu owe wspomniane minuty interaktywności. W trakcie produkcji były oczywiście różne problemy, ale związane one były głównie z budżetem. Była to zresztą nauka dla JMSa, który przy Babylon 5 bardzo starał się nie przekraczać przydzielonego mu budżetu, co było bardzo częste przy innych serialach s-f tamtych czasów.

W poniedziałek kontynuacja.

Rutland Weekend Monty Python

Wraz z końcem nadawania Latającego cyrku Monty Pythona poszczególni Pythoni musieli szukać dla siebie zajęć. Najbardziej znanym efektem tych poszukiwań był Fawlty Towers znany u nas pod tytułem Hotel Zacisze. Serial Johna Cleese’a był wielkim przebojem. Podobnie, pomimo różnych wybojów, powiodła się kariera Terry’ego Gilliama, jako reżysera. Michael Pallin zaś zyskał sławę, jako podróżnik. Jego programy były ciekawe i prowadzone ze spodziewanym humorem. Terry Jones, jako mediewista, poszedł w kierunku popularyzacji historii. Najbardziej tragiczne były dalsze losy Grahama Chapmana, którego trapiły różne osobiste problemy.

Tak kiedyś wyglądało logo telewizji w Rutland
Tak kiedyś wyglądało logo telewizji w Rutland

Jak łatwo zauważyć jednego z Pythonów w tym wyliczeniu zabrakło. Jednakże w gruncie rzeczy najczęściej się o nim zapomina. Nie jest to jednak uprawnione, bo ów tajemniczy Python nie tylko odgrywał ważną rolę w Latającym cyrku, ale także ma w swoim dorobku serial, o którym warto pamiętać. Chodzi o Rutland Weekend Television nadawany w latach 1975-6. W przeciwieństwie do nastawionego na opowieść Fawlty Towers, Rutland Weekend Television był w swojej stylistyce bliski Latającemu cyrkowi. Mieliśmy do czynienia z serią skeczy, które łączyła ze sobą tytułowa telewizja z Rutland.

Tutaj trzeba wspomnieć, że „dawno temu” w Wielkiej Brytanii istniał przedziwny rynek telewizyjny. Kiedy zezwolono na powstanie niezależnych od BBC stacji telewizyjnych, dostawały one bardzo określone licencję. Dotyczyły one tak okręgu, gdzie dana stacja mogła być nadawana, ale też – co dzisiaj wielu może zdziwić – także czasu. W ten sposób powstały telewizje weekendowe. System ten, wielokrotnie reformowany i zmieniany załamał się w latach 80-tych, do czego niewątpliwie przyczyniło się skupywanie licencji.

Eric Idle pewnego dnia pomyślał sobie, jak wyglądałaby bardzo nisko budżetowa telewizja w tytułowym Rutland, czyli praktycznie nigdzie. W ten sposób powstała koncepcja serialu, który zresztą dostał prawie zerowy budżet. Każdy odcinek składa się ze zbioru różnych programów rozrywkowych, teleturniejów, czy też programów politycznych. Humor jest mocno absurdalny. Telewizja wyśmiewana jest niemiłosiernie, na ekranie mamy plejadę niekompetentnych prowadzących, bezsensownych programów i ogólnej groteski.

Witamy państwa zębami.
Witamy państwa zębami.

Skecze były bardzo różnorodne. Począwszy od programu na temat rolnika, hodującego misski (w sensie „pięknych kobiet”) przez program, gdzie wszystko, co jest mówione, jest bełkotem, skończywszy na reportażu z więzienia umieszczonego w ładnym domu na przedmieściach, którym zarządza urocza starsza pani. Stosuje ona surowe zasady i pilnuje, aby więźniowie nie przeklinali i myli uszy. Jeżeli tego nie będą chcieli robić, to każe ich powiesić.

Do tego należy także dodać piosenki skomponowane i śpiewane przez Neila Innesa, który zdobył sobie już wcześniej popularność piosenkarza-komika. Warto także dodać, że choć nigdy nie był członkiem Monty Pythonów, to miał on swój udział w powstawaniu Latającego cyrku, gdyż nie tylko w nim występował, ale też komponował do niego piosenki.

Serial był popularny, ale też miał sławnego fana: George Harrisona z Beatlesów, który zresztą zagrał samego siebie w odcinku świątecznym. Na tym zresztą nie koniec związków z Beatlesami, bo w jednym odcinku pojawił się skecz żartujący sobie z tego zespołu poprzez wymyśloną kapelę The Rutles.

Pre-Fab Four w całej okazałości, z napojem, który poznali w Indiach, który zmienił ich życie: herbatą
Pre-Fab Four w całej okazałości, z napojem, który poznali w Indiach, który zmienił ich życie: herbatą

Zespół był na tyle popularny, że w 1978 roku powstał telewizyjny film dokumentalny opowiadający o historii tego zespołu pod tytułem All You Need Is Cash. Kolejne etapy kariery Beatlesów są wyśmiewane na różne sposoby. W tym także poprzez piosenki, które brzmią niczym oryginalne utwory zespołu z Liverpoolu, ale ich teksty są znacznie ciekawsze. W różnych rolach pojawiają się tam także znani muzycy. W roli dziennikarza pojawił się George Harrison, natomiast Mick Jagger zagrał samego siebie. W Ameryce film okazał się porażką, w Wielkiej Brytanii wiodło mu się lepiej. Z czasem zyskał on status kultowego i w pełni zasłużenie. Idle w 2002 roku wrócił do All You Need i wypuścił dosyć kontrowersyjne Rutles 2: You Can’t Buy Me Lunch, które właściwie niczym nie różniło się od All You Need.

Rutland Weekend Television nie jest dostępne na DVD. Bardzo prawdopodobne, że jednym z powodów były problemy z pieniędzmi. Idle był bardzo zły na BBC za przydzielony mu budżet. Serial żartujący sobie z niskiego budżetu nie miał zbyt wiele pieniędzy na cokolwiek. Tak, jeżeli chodzi o scenografię, czy też kostiumy, ale nawet brakowało funtów na opłacenie studia, przez co było bardzo mało czasu na nakręcenie wszystkich odcinków. Z tego powodu nie było nawet czasu na improwizacje i wszystko musiało iść zgodnie z tym, co zostało napisane w scenariuszu.

Pomimo tego do serialu da się dotrzeć różnymi drogami i zdecydowanie warto to zrobić. Rutland Weekend Television jest cudownie absurdalny i bardzo bliski duchowi Latającego cyrku.