Category: konwenty

Konwent przeciw konwentowiczom, Polcon 2017

Gdy parę lat temu pisałem relację z Polconu w Warszawie organizowanego przez Stowarzyszenie Avangarda zakładałem, że raczej nie będę musiał więcej pisać tego typu tekstów. Wbrew pozorom nie jest miło i fajnie narzekać i krytykować. Jednakże tegoroczny Polcon organizowany w Lublinie pod kierownictwem Krzysztofa Księskiego zmusił mnie nie tylko do podniesienia pióra i skreślenia kilku krytycznych słów, ale także – co gorsza! – do re-ewaluacji jakości organizacji warszawskiego Polconu. O ile wiele złego słusznie można i należało o nim powiedzieć, to jednak organizatorzy nie uciekali przed faktem, że odpowiadają za konwent i także nie wysyłali chamskich maili do osób próbujących się czegoś dowiedzieć.

Gamesroom, a raczej Gameskorytarz

Polcon podobno miał bardzo sprawną kampanię reklamową. Był także imprezą raczej dobrze stojącą jeżeli chodzi o kwestie finansowe. Zlokalizowany w całkiem dobrych budynkach Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej i z bazą noclegową w pobliskich akademikach, miał szanse być bardzo przyjemnym konwentem. Nim jednak można było nań przyjechać, to niektórzy skazańcy mogli chcieć zgłosić punkt programu. O tym wielu uczestników może nie wiedzieć, ale organizatorzy uznali za stosowne poinformować o przyjęciu punktu programu na niecałe 2 tygodnie przed początkiem konwentu. Jakby tego było mało, niektórzy dowiedzieli się, że coś prowadzą na tydzień przed konwentem po ogłoszeniu pierwotnego programu. Dlaczego piszę, że pierwotnego? Oto już w kilka minut po jego zamieszczeniu okazało się, że ilość błędów w nim zawarta jest wręcz skandaliczna. Kilka osób musiałoby posiadać dar bilokacji, aby program mógł zostać wykonany zgodnie z planem. Zaznaczmy też, co symbolicznie pokazuje chaos i bałagan, bloki programowe wymienione w formularzu zgłoszeniowym nie do końca pokrywały się z tym, co było w programie.

Na tym jednak nie koniec absurdów i groteski. Oto nikt z organizatorów nie uznał za stosowne powiedzieć przepraszam za pomyłki i potraktowanie twórców programu niejako z buta. Nawet więcej, za uwagi, że to trochę niestosowne, że daje się ledwie parę dni na prelekcje można było otrzymać chamskiego maila, no bo przecież jest dalej dużo czasu na zrobienie prelekcji. Sytuacja jest zresztą w moim przypadku o tyle jeszcze zabawna, że na początku sierpnia spytałem się mailowo o status moich dwóch zgłoszeń, na co otrzymałem odpowiedź w piątek przed konwentem w postaci pytania, a jakie to punkty programu zgłosiłem.

Malowanie ludzi przy najwyższej jakości oświetleniu

Na twórców zresztą czekały dalsze niespodzianki. Oto wbrew zwyczajom i tradycji Polconowej twórcy mieli zniżki, o czym jednak zapomniano ich poinformować. Na dodatek, przed konwentem zaprzeczano, że jakiekolwiek zniżki będą. No dobrze, ale skoro są zniżki, to może chociaż wiadomo na jakiej zasadzie przyznawane? Niestety nikt nic nie wie, są osoby wpisane do programu, których nie ma na liście twórców przy akredytacji. Dodajmy do tego to, że nikt nie wiedział na jakiej zasadzie są liczone owe zniżki i ulgi. Są i już, a jedynym pewnikiem jest to, że „Zajdel” nie pozwala na darmowe wejścia, więc minimalna opłata to 20 PLN. Nie piszę o tym, aby domagać się zniżek. Nawet więcej, uważam, że ich nie powinno być, ale niech przynajmniej ktoś coś wie, a nie, że na miejscu okazuje się, że wszystko jest inaczej.

No ale twórcy mieli jeszcze upominek, czyli plakietkę z hasłem „tworzę Polcon”. Potem nagle okazało się w sobotę, ale tylko dla tych, co korzystają z facebooka, że jest jeszcze dla nich inny, pluszowy upominek (odnoszę złośliwe wrażenie, że miał to być przebój na miarę kota licho, ale nikt nie chciał ich kupić więc rzucono je twórcom). W punkcie ich odbioru nie było listy prelegentów. W praktyce każdy mógł sobie wziąć jednego jednorożca z doczepioną wstążeczką „Polcon”.

Pomimo rozlicznych utrudnień o dziwo dopisała widownia na prelekcjach.

W tych warunkach nie jest niczym dziwnym, że wiele prelekcji się nie odbyło. W gruncie rzeczy organizatorzy muszą dziękować bogom, że tylko tyle osób się wyłamało, bo ich postępowanie (tutaj w programie jako osoby odpowiedzialne wymienieni są Edyta Muł-Pałka i Marcin ‘Motyl’ Andrys) było nie tylko nieprofesjonalne, ale i nieomal skandaliczne. Co więcej, w pewnym momencie przestali oni de facto ogłaszać, że dany punkt programu się nie odbędzie. Ludzie odbijali się od drzwi, albo też przejmowali komputer i robili sobie samemu prelekcje. I znowuż należy podkreślić, winni tutaj są nie prelegenci, a wspomniane osoby, które tak ich potraktowały.

Trzeba przy tym dodać, że przy wielu prelekcjach, które już znalazły się w programie można mieć wątpliwości, czy powinny do niego trafić. Doszły do mnie słuchy o jednej prelekcji, która skończyła się po 15 minutach. Sam byłem na bardzo ciekawej – acz wielce chaotycznej – prelce Roberta Lipskiego o antybohaterach włoskiego komiksu, która trwała godzinę 20 minut, a była ustalona w tabelce na dwie godziny. Byłem też na konkursie (osoba zań odpowiedzialna robiła kilka konkursów w trakcie całego konwentu), gdzie pytania dotyczyły pewnego serialu. O jego jakości najlepiej mówi fakt, że w części poświęconej zgadywaniu kto jest na zdjęciu obok pierwszoplanowych bohaterów mieliśmy postaci, które wypowiadały jedno słowo i właściwie poza wiki nigdzie nie było ich imienia.

W radzeniu sobie w przestrzeni konwentu pomóc miała tabelka programowa, ale i tutaj nie obyło się bez wpadek. Gorsze jednak było to, że choć zrobiono na osobnych kartach mapy poszczególnych budynków, to za mapę całego terenu konwentu służyły dwie strony w książeczce z opisami punktów programu. Sama ta książeczka zasługuje zresztą na specjalną nagrodę. Ilość błędów w niej zawartych przyprawia o ból głowy. Ponadto, nijak nie przekładała się ona na tabelę programową. Mieliśmy tam całkowicie inny podział na bloki niż to co było w tabeli. Szukanie jakiejkolwiek wiadomości w tej książeczce, której ewidentnie nikt nie czytał przed wydrukowaniem przyprawić potrafiło o ból głowy.

Na wojennej ścieżce

Przy okazji pisania o terenie na którym odbywał się Polcon, trzeba wyraźnie powiedzieć, że był on bardzo słabo opisany. O ile od bólu mogę zrozumieć dlaczego organizatorzy nie zakupili banerów do wywieszenia na budynkach, które informowałyby o tym, jakie aule się w nich znajdują, to już w paru miejscach przydałoby się więcej kierunkowskazów wewnątrz budynków, co gdzie jest.

No ale mamy już konwent. Tyle tylko, że został on rozrzucony na dużej powierzchni terenu. Większość prelekcji i punktów programu odbywa się na terenie kampusu UMCS, zaś targi, scena i „strefa gastro” na uliczce prowadzącej do akademików. Nie jest to duża odległość, ale… targi były na terenie w żaden sposób nie chronionym. Z tego co wiem organizatorzy zapewniali wystawców, że będzie tam bezpiecznie i że jest ochrona, ale jakoś tak dziwnie sklepik konwentowy miał wynoszone rzeczy na noc do zamkniętej przechowalni. Jeżeli nie doszło do większej kradzieży, to chyba tylko dzięki jakiemuś nieogarnięciu się lokalnych przestępców.

Owo nieogarnięcie organizatorów widać było na każdym kroku. Ginęli moderatorzy dyskusji, nie było nigdzie tłumaczy, bo zapomniano ich zaprosić i były szybkie poszukiwania kogoś kto zna dany język, bo się organizatorom zapomniało i co gorsza, często na te poszukiwania szły osoby, które formalnie nie miały związków z organizacją konwentu.

Wspomniałem już o facebookowej wiadomości na temat upominków dla twórców, ale to nie jedyna wiadomość jaka była dostępna tylko użytkownikiem tego portalu społecznościowego. Oto o godzinie 13 w niedziele pojawiła się tam wiadomość, że oto jest bagażownia dla osób opuszczających już konwent… otwarta do godziny 15. Jakoś mam wrażenie, że mało kto z niej skorzystał. Dodać należy także, że w dużej mierze przerażające jest przekonanie organizatorów Polconu, że oto wszyscy nie tylko mają facebooka, ale także sprawdzają przez cały czas cóż nowego zostało napisane.

Koncerty były fajne, ale widownie przeważnie można było policzyć na palcach jednej ręki…

No ale dobrze, wiemy już, że konwent był fatalnie zorganizowany. Porównanie do Falkonów pokazuje nieomal jednoznacznie, że chyba nikt z osób realnie organizujących te konwenty nie pracował przy Polconie. Na szczęście były ciekawe prelekcje i świetni ludzie. Poza wspomnianą prelekcją o antybohaterach włoskiego komiksu, wypada wspomnieć o całkiem silnej ekipie ukraińskiej fantastyki. Ciekawa była prelekcja na temat mitologii w ukraińskiej fantastyce Volodymyra Areneva, choć raczej należałoby tutaj mówić o po prostu historii ukraińskiej fantastyki. Interesujący był wykład prelekcyjny (przeskakujący od bardzo akademickiego do potocznego języka) Marta Kładź-Kocot na temat kosmogonii, choć do co najmniej jego połowy mam wiele uwag krytycznych, bo nijak nie mogę się zgodzić z wieloma stwierdzeniami, które padły, a niestety nie było czasu na pytania. Warto było pooglądać prezentację Artura Nowakowskiego o ilustracjach SF.

Suma summarum otrzymaliśmy konwent, którego organizatorzy robili wszystko, aby nie wyszedł. Nieomalże mieliśmy do czynienia z sabotażem, gdzie zamiast organizacji mieliśmy dezorganizację. Nikt nic nie wie, a tylko na scenie grają kolejne zespoły do nielicznej widowni. Tutaj zresztą przechodzimy do być może głównego problemu konwentu. Oto wydaje się, że organizatorzy postanowili pójść w kierunku różnych comic-conów, gdzie bohaterami są zaproszone gwiazdy kina i znani pisarze. Tyle tylko, że w realiach Polconu gwiazdy kina zostały zastąpione tajemniczymi często blogerami i vlogerami. Pytanie tylko, po co jeszcze w tej całej zabawie zawracać głowę „prelegentom” z ludu?

Tegoroczny Polcon należy uznać za smutną porażkę. Tym smutniejszą, że w gruncie rzeczy potencjał był na bardzo dobry konwent, dzięki niezłej lokalizacji i bazie noclegowej o jakiej wiele konwentów mogłoby tylko pomarzyć. Niestety ekipa pod wodzą Krzysztofa Księskiego nie sprostała zadaniu. Z tego co słyszałem, to gdybym był na gali otwarcia konwentu, to użyłbym znacznie ostrzejszych słów względem zdolności organizacyjnych i przywódczych osób stojących za konwentem. Najgorsze z tego wszystkiego jest to, że istnieje niebezpieczeństwo, że porażka Polconu przełoży się na opinię ludzi na temat Falkonu.

Więcej zdjęć z konwentu można obejrzeć na przykład tutaj.

“Reżyserzy przyszłośći 1: Spierigowie” + “Targi Fantastyki”

Na chwilę przerywam pisanie o Inwazjach, do którego tematu niedługo wrócę, ale teraz proponuje pierwszą część przeglądu wartych uwagi reżyserów, którzy dopiero zaczynają karierę. Ostatnie lata pokazują (Duncan Jones, czy Rian Johnson), że jest całkiem spore grono dobrze zapowiadających się twórców kina. Pomiędzy wspomnianymi i innymi, którym studia już teraz całkiem chętnie dają nie tylko duże pieniądze, ale też i projekty związane z dużym ryzykiem, jest jeszcze kilku mniej znanych autorów. Takich, którzy, choć już pokazali przysłowiowy pazur, to jeszcze daleka przed nimi droga, aż zostaną szerzej docenieni.

Za takich reżyserów zdecydowanie należy uznać Michaela i Petera Spierigów. Pochodzący z Australii bliźniacy urodzeni w 1976 roku nie są amatorami. Mają w swoim dorobku trzy filmy, w których ich rola nie ograniczała się tylko do reżyserii. Sami napisali scenariusze do wszystkich swoich produkcji, dwa filmy wyprodukowali, we wszystkich odpowiadali za efekty specjalne, a w najnowszym dziele Peter napisał muzykę. Mamy w związku z tym do czynienia z twórcami w jakimś stopniu w pełni kontrolującymi przygotowywane przez siebie filmy.

Plakat jest bardziej epicko-postapo niz sam film.
Plakat jest bardziej epicko-postapo niz sam film.

Karierę zaczynali od kręcenia reklam i teledysków aż w 2003 roku na ekrany kin (głównie festiwalowych) trafił ich pierwszy pełnometrażowy film Undead (polski tytuł Zombie z Berkeley). Produkcja niskobudżetowa, nakręcona z funduszy zebranych przez Spierigów i ich rodzinę zdobyła sobie pewne uznanie. Jest to mały, prosty film o zombie. Oto na małe australijskie miasteczko spadają meteoryty zamieniające każdego, kto wejdzie w kontakt z nimi w krwiożerczych nieumarłych. Bohaterami jest zwyciężczyni lokalnego konkursu miss, tubylec – wędkarz, który już wcześniej miał kontakt z zombie, stąd też teraz posiada odpowiedni arsenał broni, aby z nimi walczyć, policjant frustrat i policjantka astmatyczka, której to pierwszy dzień w pracy, oraz para australijskich odpowiedników rednecków (ona w zaawansowanej ciąży).

Akcja filmu dzieje się w małym miasteczku i jego okolicach. Budżet był bardzo niewielki, stąd wiele efektów specjalnych wygląda raczej tandetnie. Film nie jest też odpowiednio doświetlony (do tego dodać należy niezbyt fortunny wybór filtrów), a aktorzy raczej nie są zbyt dobrzy. W niektórych sytuacjach to pasuje, w innych przeszkadza. Zarazem Spierigom udało się stworzyć lekki i radosny film, który ma odpowiednią ilość zaskakujących scen i motywów. Część jest klarownym nawiązaniem do klasyków gatunku z filmami Romero na czele, inne są własnym żartem.

Pewne powodzenie Undead sprawiło, że Spierigowie dostali prawdziwe pieniądze na kolejny film. Skoro za pierwszym razem na warsztat wzięli zombie, to teraz przyszła pora na wampiry, ale pewne elementy tych bardziej mózgo-lubiących nieumarłych się pojawiają. Oto doszło do rozprzestrzenienia się zarazy zamieniającej ludzi w wampiry. Powstało nowe społeczeństwo, gdzie światem rządzą krwiopijcy. Miasta zostały przebudowane, podobnie i budynki. Także przerobiono samochody tak, aby chroniły one właścicieli przed działaniem morderczego słońca. Na czele wampirzej społeczności znajduje się korporacja-bank, która zarządza całą dostępną krwią. W specjalnych bunkrach przetrzymywani są ludzie, z których systematycznie wytacza się krew. Jest jednak jeden problem… ludzi jest coraz mniej, a co za tym idzie i krwi zaczyna brakować. Wygłodzeni krwiopijcy zaczynają przeistaczać się w istoty o wiele bardziej przypominające nietoperze niż homo sapiens.

Bank krwi
Bank krwi

Główny bohater, wampir z problemami etycznymi (próbuje sił w weganizmie, tzn. piciu krwi zwierzęcej, ale nie jest ona odpowiednio życiodajna) jest naukowcem pracującym nad stworzeniem sztucznej krwi. Syntetyku, który nareszcie uwolni wampiry od ludzi, a tych ostatnich od trzymania w klatkach. Film nie kryje swoich związków z kinem klasy B. Kiedy trzeba, ciała eksplodują strugami krwi, źli są odpowiednio demoniczni, a całość zrobiona jest w pewnej konwencji niepoważnego horroru. Zarazem film nie obraża inteligencji widzów. Fabuła jest wewnętrznie spójna, a i po seansie można nawet zadać sobie pytania o różne wątki i kwestie poruszone w produkcji.

Zwraca uwagę także starannie stworzony świat. Chodzi tutaj o na przykład przemyślane samochody, którymi poruszają się wampiry, czy też o pełen ciekawostek bar z różnymi typami krwi. Poza wyraźną poprawą, jeżeli chodzi o kwestie techniczne, udało się także do Daybreakers zatrudnić znanych aktorów, główną rolę gra Ethan Hawke, głównym złym jest zaś Sam Neill, a całkiem ważną postać odgrywa Willem Dafoe.

Pomimo tego, że film nakręcono w 2007 roku, to czekał on aż do 2009 na premierę. Na kolejny film Spierigów przyszło nam czekać do 2014, kiedy to wypuszczono Predestination. Film oparty na uznanym opowiadaniu Roberta A. Heinleina opowiada o policjancie ścigającym w czasie terrorystę. Korzystając ze specjalnego urządzenia, skacze w przeszłość, łapiąc „temporalnych bandytów” (TimeCop!), a teraz ściga niebezpiecznego terrorystę. W otwierającej film scenie widzimy jego porażkę, gdy nie zdoławszy powstrzymać eksplozji, większość jego ciała zostaje poparzona. Na szczęście dla niego udaje mu się wrócić do bazy, po czym dostaje swoje ostatnie zadanie. Zamiast dalej polować na terrorystę, ma zająć się rekrutacją swojego następcę w służbie. Kandydat jest już wybrany.

Miejmy nadzieje, że przy następnym filmie, Spierigowie sami także zrobią plakat...
Miejmy nadzieje, że przy następnym filmie, Spierigowie sami także zrobią plakat…

Film bardzo starannie unika scen, czy sekwencji, które wymagałaby rozbudowanych efektów specjalnych. Widać, że twórcy doskonale potrafią przy minimalnych środkach pokazywać różne czasy, ale też i miejsca. Co więcej, w filmie pojawia się cała masa drobiazgów, czy wskazówek, o co w nim chodzi. Są to czasem rzeczy, których widz normalnie nie dostrzega, co tym bardziej się chwali, bo pokazuje przywiązanie do szczegółu u twórców. W roli głównego bohatera zatrudniono ponownie Ethana Hawke, ale tym razem cały film kradnie mu Sarah Snook. Świetnie poradziła sobie z wymagającą rolą i aż dziwne, że aż dotąd była tak mało znana!

Spierigowie są na początku kariery. Wciąż się uczą i zmieniają pewne rzeczy w podejściu, w sposobie pracy, a przy tym utrzymują przywiązanie do szczegółu w swoich filmach. Trudno powiedzieć, co przyniesie im przyszłość, zapowiadają na razie w wywiadach film o spadkobierczyni twórcy winchestera, która to opowieść brzmi co najmniej ciekawie!

Nowoczesne metody walki mieczem świetlnym
Nowoczesne metody walki mieczem świetlnym

Poza przeglądem dodam też, że w ostatni weekend, a dokładnie w sobotę 28 listopada w Warszawie miała miejsce pierwsze impreza pod tytułem Targi Fantastyczne. Organizatorzy są całkiem znani w fandomie fantastycznym, więc nie ma co ich tutaj przedstawiać. Sama impreza została umieszczona w budynku znajdującym się obok ronda Babka, czyli w miejscu zdecydowanie dobrze skomunikowanym z resztą Warszawy.

To nie jest curry, ktorego szukacie
To nie jest curry, ktorego szukacie

Jak to często w przypadku pierwszej imprezy były pewne niedociągnięcia (brak banera/dużego napisu informującego, że tak, w tym budynku są Targi), ale wszystko to raczej drobiazgi względem udanego przedsięwzięcia. Jak sama nazwa wskazuje, było to miejsce do wydawania pieniędzy i przypuszczam, że każdy, kto wszedł, mógł spokojnie wydać ciężko zarobione złotówki na książki (jacyś „bandyci” wykupili mi Księżniczkę Marsa od Solarisu!), stroje, biżuterie i inne takie tam. Stoiska były rozlokowane w miarę możliwości lokalowych. Był też program „nietargowy”, ale ze względu na ograniczenia czasowe nie widziałem ani urywka jego, więc nie będę oceniać.

Herezje! Wszedzie herezje!
Herezje! Wszedzie herezje!

Targi to dobra impreza, o dosyć specyficznym zabarwieniu (taki konwent bez prelekcji), który jak wszystko na to wskazuje, zagości na dłużej w kalendarzu imprez związanych z fantastyką. Szorstkość tego krótkiego tekstu wynika z udawanej obiektywności związanej z tym, że znam dobrze organizatorów 🙂

Na koniec garść zdjęć z Targów.

Falkon zaatakował, czyli relacja z 2014

Oto minął kolejny rok i kolejny Falkon przeminął niczym wiatr. Relacje z poprzednich edycji można znaleźć tutaj i tutaj. W każdym razie Lubelski konwent, którego to już była 15 edycja, ma ugruntowaną pozycję w fandomowym światku. Wszyscy uczestnicy wiedzą, czego się spodziewać i spokojnie można traktować Cytadele Syriusza jako tak zwaną pewną firmę, jeżeli chodzi o organizowanie konwentów. Od dłuższego już czasu Falkon jest drugim pod względem pozycji i popularności konwentem w Polsce za molochem zwanym Pyrkonem. Owo przywołanie największego konwentu w naszym kraju jest tym bardziej uprawnione, że podobnie jak poznańska zabawa, Falkon już od dwóch edycji korzysta nie ze szkoły, czy uczelni, jako bazy swoich operacji, a z infrastruktury targowej.

To jestem ja! Chce opłaty licencyjnej, potrzebuje pieniędzy na Sandcrawlera!
To jestem ja! Chce opłaty licencyjnej, potrzebuje pieniędzy na Sandcrawlera! (po więcej zdjęć, patrz link w ps2)

Przy czym, żeby nie było niedomówień, Targi Lublin nie mogą się równać pod względem skali i rozmiarów z poznańskim odpowiednikiem. Jest to w gruncie rzeczy mała, składająca się z dwóch hal konstrukcja, w rzeczywistości już teraz za mała na potrzeby tak dużego konwentu jak Falkon, stąd też organizatorzy ratują się wynajmowaniem pobliskiej podstawówki dla punktów programu związanych z RPGami i LARPami.

Po tym krótkim przedstawieniu sprawy przejdźmy do omówienia samego konwentu. Był on pod paroma względami wyraźnie odmienny od poprzednich edycji. Charakterystycznym jest, że to pierwsza od paru lat edycja, która nie miała własnego filmu reklamowego. Biorąc pod uwagę wspaniałe poprzednie kampanie, jest to co najmniej zaskakujące, acz wydaje się, że jest związane ze zmianą pokoleniową w Cytadeli. Dodajmy też, że ponownie (już po raz drugi z rzędu) konwent nie posiadał głównej wyznaczonej tematyki. Takie rozwiązanie ma swoje zalety, jak też i wady. Do pewnego stopnia tematykę konwentu wyznaczali fani Firefly’a, którzy dostali właściwie własną sale na jeden dzień. Stąd też nie tylko było trochę prelekcji na temat tego serialu, ale też i konwent był pełen plakatów z twarzami jego bohaterów.

Zacznijmy jednak od rzeczy, za którą Falkon zasługuje na wielkie brawa. Organizatorzy chyba w najlepszy sposób w kraju radzą sobie z rejestracją. W piątek były co prawda kolejki, ale relatywnie szybko ludzie byli obsługiwani i nigdy nie miało to się zamienić w coś w rodzaju kolejkonu. Co ciekawe, udaje się to organizatorom pomimo tego, a może raczej dzięki temu, że nie ma na konwencie przedpłat. Po udanej rejestracji uczestnicy mogli udać się na targi albo do gamesroomu.

Oto rozwiązanie zagadki, co by było, gdyby Joker miał brode.
Oto rozwiązanie zagadki, co by było, gdyby Joker miał brode.

Tutaj czekała na nich pewna ciekawa przemiana, mianowicie całkowicie inaczej zaprojektowano obydwie sale. O ile zmiany w gamesroomie były raczej kosmetyczne, to już hala targów została zmieniona znacząco. Stworzono całkiem duży punkt gastronomiczny, który ustawiono w dużym oddaleniu od wejścia na halę. Sprzedawane tam produkty były smaczne (acz czasem bez smaku – bigos) i w gruncie rzeczy niedrogie. Było to całkiem przyjemne miejsce do wydawania pieniędzy i chyba odniosło spory sukces, bo nie widziałem – po raz pierwszy od lat – zbyt wielu pudełek po pizzy. Dalej jednak osoby o wegeteriańskim wyznaniu wiary żywieniowej nie miały zbyt wiele do konsumpcji. Jakby na to nie patrzeć, był to duży postęp względem roku poprzedniego, kiedy to za gastronomię służyło małe stoisko przy wejściu na hale.

Jeżeli chodzi o wystawców, to były konwentowe standardy, jak też i nowi sprzedający. Choć obiektywnie była ich chyba porównywalna liczba, co rok temu, to przez stworzenie więcej miejsca pomiędzy stoiskami wizualnie wydawało się, że jest ich mniej. Muszę też dodać, że w pewnym sensie mam wrażenie, że doszło do dosyć smutnej sytuacji. Stoiska są coraz bardziej profesjonalne, stąd można było od niektórych wystawców usłyszeć „proszę pana”. Sprzedawcy są też bardziej aktywni, co nie zawsze pomaga w spokojnym przeglądaniu sprzedawanego towaru.

Idąc dalej, trzeba organizatorów pochwalić za dodanie dwóch namiotów zewnętrznych, zamiast wykorzystywania niektórych, nienadających się do tego sal. Pomimo wystawienia na warunki zewnętrzne namioty były ciepłe i przyjemne, przez co można było w nich spokojnie siedzieć i słuchać prelekcji. Niestety dalej wykorzystywana jest sala na górnym piętrze hali C, do której osoby z wózkiem, czy też na wózku mają niewielkie szanse się dostać. Wypada jednak dodać, że nie wygląda ona już jak magazyn, więc przynajmniej tyle dobrego.

W centrum hali C ustawiono falkonową Arenę Bohaterów, która po zeszłorocznym sukcesie, także i teraz była oblegana. Jest to bardzo przyjemna rozrywka i ciekaw jestem, kiedy wreszcie zacznie się około arenowy hazard, bo aż kusi, kusi i kusi, aby wyciągnąć wielką tablicę niczym z The Running Mana. Pewnym problemem była jednak umieszczona tuż obok scena, a raczej jej nagłośnienie. Niestety ustawiono zbyt głośno muzykę, przez co czasem nic nie było słychać, albo też ludzie musieli uciekać jak najdalej od głośników, aby wytrzymać w hali. Szczególnie denerwujące było to podczas niektórych konkursów. Pozostając na sekundę przy sportach, można było zobaczyć na boisku szkolnym mecz quidditcha, który był całkiem interesujący. Może za rok będzie go więcej? Skoro mamy walki gladiatorów, to mecz drużynowy? Czemu nie. Dodajmy do tego też i inne fantastyczne sporty!

Przechodząc do głównego punktu programu, czyli samego programu konwentu, to stwierdzam, że można było tam znaleźć coś dla siebie. Nie przeszkadzała relatywnie mała liczba bloków, acz przyznam, że czasem nie mogłem dla siebie znaleźć miejsca. Chwali się, że organizatorzy zrezygnowali z przypisania punktów programu do bloków tematycznych. Takie rozwiązanie sprawiało, że można było znacznie swobodniej ustawiać prelekcje, w zależności od domniemanej ich popularności, czy też potrzeb sali. Z jednej strony oznaczało to pewne wymuszenie chodzenia po konwencie, ale z drugiej strony daje też możliwość lepszego ułożenia programu. Daje także nadzieje na ogólnie lepszą jakość samych prelekcji. Żeby nie było tak wesoło, dodam tutaj od razu pewną krytyczną uwagę. Niestety rzutniki nie we wszystkich salach były dobrze ustawione. W niektórych salach nie dało się ich ustawić inaczej niż pod kątem względem ekranu. Na antresoli natomiast w ciągu dnia prawie nic nie było widać. Z technicznych spraw dodajmy, że nie zawsze też były głośniki, albo też one zwyczajnie nie działały.

Znany w niektórych kręgach pisarz przyszedł, wziął nóż i dokonał aktu sabotażu w jednej ze stoczni!
Znany w niektórych kręgach pisarz przyszedł, wziął nóż i dokonał aktu sabotażu w jednej z tekturowych stoczni!

Zmierzając zaś do najważniejszego, czyli do punktów programu, na których byłem, to zwyczajowo królował konkurs konstruktorski Indiany i Marion. Wspaniała zabawa przy sklejaniu statków z pewnego nudnego i słabego serialu, pozwalała się wyżyć osobom z pasją konstruktorską. Niektóre konstrukcje robiły wrażenie i generalnie wszystkie statki, które udało się skończyć były godne zapamiętania, a nawet nieukończony należy docenić. Zawsze mnie dziwi, czemu tak niewiele osób bierze udział w tym konkursie, ale widać nożyczki i taśma na chomiki, to nie są rzeczy, które wielu kręcą. Co ciekawe nikt się nie zorientował, że jedna z drużyn nazywała się: Fox.

Posiedziałem i pobawiłem się także w Indianowym i Umilowym konkursie serialowym, który zaskakiwał mnie coraz to kolejnym pytaniem o Stargate’a. Były tam też i inne miłe elementy, takie jak kalambury z Dalekiem. Zabawa była bardzo dobra, acz pewnie niektóre pytania sprawiały, że młodsza część widowni zapewne drapała się po głowie. W następne dni słuchałem także o krynolinie (Xsiężna), czy hybrydach ludzi i zwierząt (Diaz). Posłuchałem również o świetnym pisarzu, acz zapomnianym, czyli Aleksandrze Grinie. Opowiadał o nim Andrzej Pilipiuk. Ta ostatnia prelekecja była o tyle ciekawa, że chociaż Grin, a raczej jeden z wymyślonych przez niego światów, był bohaterem jednego z najlepszych opowiadań Pilipiuka, to niewielu słuchaczy na sali o tym pisarzu słyszało. Byłem poza tym (co oczywiste) na swoich prelekcjach, jak też zapowiadanej przeze mnie prelekcji Pani Recydywy. Na wszystkich była całkiem spora frekwencja, więc było z kim rozmawiać, jak też i o czym.

Predator wyprowdza swojego małego Xenomorfa na spacer.
Predator wyprowdza swojego małego Xenomorfa na spacer.

Jak podsumować tegoroczny Falkon? Nie jest to łatwe. Z jednej strony był on większy i lepiej zorganizowany niż poprzednia edycja. Widać wyraźnie, że konwent staje się z roku na rok coraz większym wydarzeniem. Z drugiej strony, nie wiem, dlaczego nie bawiłem się tak dobrze jak rok temu. Możliwe, że częściowo odpowiadała za to wielkość całej imprezy, która jest już na tyle duża, że wielu znajomych można było zwyczajnie nie spotkać w ciągu całego konwentu. Pewnym nieprzyjemnym zgrzytem był sklepik konwentowy, który był bardzo nieprzemyślany. Z jednej strony część towarów, jakie były w nim dostępne, była raczej niezbyt ciekawa, z drugiej zaś, decyzja, aby najciekawsze rzeczy rzucić ostatniego dnia była błędna. Zdecydowanie lepszym rozwiązaniem byłoby równomierne dodawanie kolejnych towarów. Tak się niestety nie stało i ostatniego dnia do sklepiku rzucił się tłumek ludzi, który próbował wydać zarobione na konkursach pieniądze.

Spróbujmy jednak jakoś podsumować i pomimo tych moich narzekań powyżej, muszę obiektywnie stwierdzić, że Falkon był udanym konwentem. Zdecydowanie warto na niego przyjechać za rok i bawić się dobrze w Fantastycznym Lublinie. Może pewne rzeczy należy wygładzić, dodać z jeden, czy też dwa namioty, aby był większy wybór prelekcji, a już idealnie: znaleźć miejsce na LARPy i RPGi na terenie Targów. Jak będzie, zobaczymy za rok w listopadzie, na jednym z najlepszych konwentów w Polsce.

ps: pozdrawiam czytelniczkę, która mnie poznała. Jestem sławny! Sławny!

ps2: relacja fotograficzna jest tutaj.

ps3: na prośbę części osób, oto lista “podrabianych Xenomorfów”:

Alien 2: On Earth (Alien 2 sulla Terra)

Contamination (Skazanie); inne tytuły to: Alien Contamination, Contamination: Alien on Earth i Toxic Spawn

The Deadly Spawn  (Return of the Aliens: The Deadly Spawn, The Return of the Alien’s Deadly Spawn )

Inseminoid

Xtro

Galaxy of Terror (Galaktyka Grozy)

Forbidden World (Mutant)

Creature (Titan Find)

Parasite

Planet of the Vampires (tytuł oryginalny: Terrore nello spazio)

Lifeforce (Space Vampires)

Leviathan

DeepStar Six

Moon

Pandorum

Even Horrizont

Dark Side of the Moon

Breeders

Terror Within

Falkon znowu nadlatuje ze wschodu

Natomiast jawowie udowadniali, ze komorki z Javą, to nie ich ulubiona zabawka
Natomiast jawowie udowadniali, ze komorki z Javą, to nie ich ulubiona zabawka

Listopad, to ten miesiąc w roku, kiedy odbywa się Falkon. Czterodniowy konwent w Lublinie, o którym pisałem tutaj wielokrotnie (tu, tu i tu, oraz tu – zdjęcie obok to małe archiwum z zamierzchłego Falkonu, który odbywał się na magicznej wyspie ze smacznymi naleśnikami). Po Falkonie poszczególne prelekcje potrafiły się potem pojawić na stronie w formie artykułów (czasem nawet nie takich nudnych!). W tym roku znowu tam jadę i będę wygłaszać cztery (a właściwie 3,5) prelekcje.

Oto one:

Sobota:

Prelekcje 4:

21:00 Podrabiane xenomorphy
‘Hihnt’
Film „Alien” Ridley’a Scotta to nie tylko opowieść o walce z Obcym
o kształcie, który mógł wymyślić tylko szalony umysł HR
Gigera, to także jeden z najczęściej kopiowanych filmów. Zapraszam
na opowieść o tych podróbkach, a jest ich sporo – zaczynając
od fałszywych sequeli, na pretensjonalnych opowieściach
o wielkich larwach zabijających kobiety kończąc.

 

Tutaj dodam, że piątkowy wpis dotyczył filmu, który się nie zmieścił do prelekcji.

 

Niedziela

Prelekcje 1:

11:00 Skąd przybywają barbarzyńcy
‘Hihnt’
Wśród najbardziej fascynujących tematów dotyczących styku
średniowiecza i starożytności są najazdy barbarzyńców. Bardzo
szybko wytworzyli oni opowieści mające przedstawiać ich historię,
a dokładnie, skąd są. Owe tak zwane origo gentis to fascynujący
temat poszukiwania własnej przeszłości i tłumaczenia
swego istnienia. Będzie to opowieść o zbrodniach, oszustwach,
Troi, Juliuszu Cezarze i pogańskich bogach.

Prelekcje 4:

14:00 Zanim weszliśmy na arenę
Pani Recydywa, ‘Hihnt’

Trylogia „Igrzyska Śmierci” nie powstała w próżni. Zapraszamy
na podróż po krainach wiecznych łowów, gdzie dzieci i dorośli
walczą na arenie o władze, sławę, pieniądze, a czasem i człowieczeństwo.

 

Poniedziałek

Prelekcje 3:

12:00 Seks, przemoc i średniowieczne kroniki 2
‘Hihnt’
W powszechnej opinii dalej pokutuje opinia o średniowieczu
jako o epoce celibatu i surowości w odniesieniu do szeroko rozumianej
cielesności człowieka. O tym, że jest to wyobrażenie
błędne, już było, co nie znaczy jednak, że nie można posłuchać
nowych-starych opowieści o tym, jak drzewiej bywało w alkowie.
Zalecany wiek odpowiedni.

 

Poza tym Pani Recydywa, z którą wspólnie omawiamy Igrzyska będzie także występować solo:

Sobota

Prelekcje 3:

15:00 Zapomnijcie o Dr Quinn. Nieznane lekarki, sanitariuszki,
samarytanki
Kobiety zawsze zajmowały się medycyną – jako zielarki i znachorki,
często oskarżane o czary i kontakty z nieczystymi siłami.
Ale czy mogły liczyć w przeszłości na zdobycie wiedzy dostępnej
mężczyznom-lekarzom i co więcej – na dyplom potwierdzający
tytuł lekarza? Kim były postaci, które z ratowania ludzkiego życia
i zdrowia uczyniły misję, niejednokrotnie budząc zgorszenie
środowiska? Tym właśnie przełamującym stereotypy postaciom
chciałabym poświęcić swoją prelekcję.

 

W związku z koniecznością wypolerowania wspomnianych powyżej moich prelekcji dzisiejszy wpis przyjmuje formę li tylko informacyjną. Następny tekst już po Falkonie. Jak ktoś się wybiera na konwent z czytelników, to do zobaczenia (pomachania ewentualnie macką).

Falkon 2013

Był Falkon, skończył się Falkon. Długi weekend 8-11 listopada w Lublinie był pod znakiem szeroko rozumianej działalności konwentowej. Po raz drugi Falkon odbywał się na terenie Targów Lublin, przy czym w tym roku organizatorzy mieli do dyspozycji całą ich powierzchnie. Jak część osób może pamiętać, rok temu musieli się zmieścić w jednej hali i dwóch, czy trzech salach, gdzie odbywały się prelekcje. Wiązało się z tym to, że pobliską szkołę podstawową wykorzystano na miejsce kilku bloków programowych, jak i na potrzeby RPGów i LARPów.

 
 
 
 
 
 
Zły dotyk boli całe życie
Zły dotyk boli całe życie

Powiększenie powierzchni dostępnej organizatorom wiązało się z wieloma zmianami w charakterze całego konwentu. Po raz pierwszy od kilku lat nie mieliśmy jednej dominującej stylistyki. Przed trzema laty był to cyberpunk, dwa lata temu Falkon przebił wszystkich świetną kampanią reklamową pod hasłem Bogowie nadchodzą, a rok temu było urocze Licho, które grasowało w internecie, jak i na terenie konwentu (w tym w tak uroczy sposób, jak to, że na opaskach uczestników był FAiLKON). W tym roku tego wszystkiego brakowało. Zamiast tego miał być profesjonalizm i powrót do źródeł. Jednakże osobiście musze stwierdzić, że rezygnacja z jakiegoś hasła przewodniego była w moim odczuciu błędem. Jest to jednak fajny motyw, który pozwala na ułożenie całego konwentu w jakiś sposób. Poza tym sprawia, że konwentowe gadżety są ładne – tegoroczne logo, w oczywisty sposób nawiązujące do logo samych Targów Lublin, w moim odczuciu nie było zbyt udane.

Służby porządkowe działały sprawnie i szybko wyłapując element niebezpieczny
Służby porządkowe działały sprawnie i szybko wyłapując element niebezpieczny

Trzeba też dodać, że w tym roku mieliśmy na Falkonie pewną zmianę pokoleniową wśród organizatorów i wydaje się, że nie wszyscy podołali swojemu zadaniu. Czasem był chaos, czasem nie było na sali zamówionego w zgłoszeniu sprzętu, a i nie zawsze funkcjonował on zbyt dobrze (na jednej z moich prelekcji były problemy komunikacji pomiędzy rzutnikiem i laptopem, co skutkowało tym, że na ścianie widać było tylko fragment prezentacji). Są to rzeczy drażniące tym bardziej, że niektórzy prelegenci nie kończyli swoich wystąpień na te 10 minut przed pełną godziną, tylko je przedłużali. Mi też się zdarzyło mówić trochę za długo, a jedynym usprawiedliwieniem jest dla mnie to, że było za dużo pytań z sali. Jednak, kiedy twórcy punktu programu nie przewidzieli czasu na rozmowę ze słuchaczami po wystąpieniu, to mogliby jednak pilnować się z czasem. A już na pewno denerwujące jest, kiedy prowadzący nie widzą niczego złego w tym, że przekroczyli czas prelekcji. Mi przynajmniej jest głupio z tego powodu.

Przejęcie całego terenu Targów przez Falkon wiązało się także ze zmianą układu całego konwentu. W tym roku zrezygnowano z umieszczania prelekcji w pobliskiej szkole, zamiast tego wszystko odbywało się w budynku Targów. Wynikła z tego konieczność zmniejszenia ilości bloków programowych. W sumie teraz było ich ledwie 5, czyli: literacki, popkulturowy, popularno-naukowy, RPG i S-F. Dodajmy do tego konkursy i warsztaty. Niestety budynek Targów nie posiadał nawet tej liczby sal konferencyjnych. W rzeczywistości tylko blok popularno-naukowy i RPG odbywały się w pełnoprawnych salach, które miały dobre nagłośnienie i generalnie nic nie można było im zarzucić. Blok literacki odbywał się na antresoli ponad akredytacją. Początkowo wydawało się, że będzie to bardzo zły pomysł, jednak bardzo dobre głośniki sprawiały, że bez problemu było słychać prelegentów, trochę gorzej było, jeżeli chodzi o pytania z sali, ale dało się to przeżyć. Poza tym były tam dostępne dwa mikrofony, choć niestety nie zawsze z nich korzystano. Dwa pozostałe bloki (popkulturowy i s-f) umieszczono w specjalnie zaadaptowanych do tego celu pomieszczeniach magazynowych. Wiązały się z tym pewne problemy, takie jak nienajlepsza wentylacja, czy też to, że obie sale znajdowały się w dużej odległości od reszty pomieszczeń, gdzie odbywały się prelekcje. Zarazem nie było to tak problematyczne, jak umieszczenie sali konkursowej na zapleczu games roomu. Było tam niezwykle głośno, na szczęście jednak było na stałe umieszczone nagłośnienie, co ratowało sytuację.

Giń 10tko
Giń 10tko

Zarazem trzeba wyraźnie stwierdzić, że ze strony organizatorów takie rozmieszczenie sal było jednak dobrą decyzją. Dzięki temu wszystkie prelekcje odbywały się na terenie Targów i nie trzeba było kursować pomiędzy budynkami. Szczególnie, że choć w tym roku pogoda, jak na listopad, była nadzwyczaj łagodna, to była to dalej późna jesień. Stąd jako uczestnik, który nie planował uczestnictwa w LARPach, czy sesjach RPG, które to właśnie umieszczono w budynku pobliskiej szkoły, zdecydowanie nie narzekam na taką decyzję organizatorów. Szkoda tylko, że nic nie wskazuje na rozbudowę budynku Targów, co pozwoliłoby w przyszłości zwiększyć liczbę bloków programowych. Pewnym utrudnieniem mogło być umieszczenie bloku dziecięcego w budynku szkoły. Miało to jednak zarazem zaletę, gdyż był on znacznie cichszy niż same Targi.

Merida od premiery filmu wyrosła
Merida od premiery filmu wyrosła

Ogromna przestrzeń dwóch hal dostępnych Falkonowi została dobrze zagospodarowana. Mieliśmy dużych rozmiarów games room, a i odpowiednio wiele stołów na bitewniaki i karcianki, choć wydaje mi się, że uczestników obydwu tych zabaw było w tym roku mniej. Druga hala została poświęcona na stoiska handlowe, dzięki czemu było dużo przestrzeni pomiędzy nimi i nigdy nie powstawały problemy z kolejkami. Dzięki temu nie było konieczności rozpychania się łokciami, aby dostać się do wybranego stoiska. Pochwalić należy także za wyraźne rozdzielenie sklepiku konwentowego (chyba całkiem dobrze zaopatrzonego) i stoiska z koszulkami, czy kubkami z logiem konwentu. Reszta hali zajmowała tak zwana Falkon Arena, czyli miejsce, gdzie robiono pokazy, ale także odbywały się walki przy użyciu broni LARPowej (trzeba powiedzieć, że była to świetna zabawa i brakowało tylko lwów, krwi i można by się czuć jak w Koloseum, tudzież niczym uczestnik odpowiednich scen z Conana Barbarzyńcy). Dalej mieliśmy scenę, gdzie odbywały się koncerty, oraz pokazy mody i podobne rzeczy, a na samym końcu hali był blok komputerowy. W tej hali był też umieszczony konwentowy barek, w którym poza jedzeniem, można było kupić piwo. Nie widziałem żadnych ekscesów, więc wydaje się, że sprzedaż alkoholu nie była błędem organizatorów, choć nie wiem, co działo się w szkołach noclegowych. Jedzenie – przynajmniej to, które jadłem – było smaczne, sycące i tanie. Czasem trzeba było trochę dłużej czekać, ale na dłuższą metę nie było to problemem. W porównaniu do Poznania był to zdecydowanie lepiej zorganizowane, choć dalej – jak wszyscy weterani Falkonowi – tęsknię do naleśników z Wyspy. Dodajmy, że niestety w barku konwentowym brakowało dań śniadaniowych. Pieczona kiełbasa jest smaczna, ale może lepiej zaczynać dzień od jajecznicy. Kuchnia uznała także, że konwentowicze są krwiożerczy i niestety zabrakło jakiejkolwiek oferty dla wegetarian poza zapiekankami.

Kolejki, które szybko znikały
Kolejki, które szybko znikały

Jedną z rzeczy, która rzucała się w oczy od razu po przybyciu na Falkon był praktyczny brak kolejek przy akredytacji. W pierwszej chwili można było odnieść wrażenie, że na konwent nikt nie przyjechał. Rzeczywistość była jednak inna, organizatorzy przygotowali najlepszą akredytację ze wszystkich konwentów, na których byłem. Duża ilość stanowisk rozmieszczonych na dosyć dużej przestrzeni, zawczasu przygotowane wszystkie materiały, rezygnacja z komputerów i brak przedpłat, co okazało się bardzo dobrym pomysłem, sprawiło, że nawet podczas największego oblężenia, cały proces akredytacji trwał bardzo krótko. Inni organizatorzy mogą tutaj brać przykład z Falkonu, który pokazał, jak należy to robić. Brawo.

Czerwone oczy zapowiadały następny pociąg metra
Czerwone oczy zapowiadały następny pociąg metra

Nawet najlepszy konwent nie uniknie problemów losowych. Pewną plagą były odwoływane prelekcje, które do pewnego momentu udawało się zastępować tymi z listy rezerwowej. Niestety tego chyba nigdy nie uda się uniknąć. Gorzej było z gośćmi z zagranicy, gdyż dwóm nieudało się dotrzeć. O ile Bill King zapowiedział wcześniej, że nie przyjedzie, to Mike Pondsmith w ostatniej chwili odwołał swoją wizytę. Z tego, co słyszałem, winne były problemy z paszportem. Na szczęście Kevinowi J. Andersonowi udało się dotrzeć. Byłem na spotkaniu po angielsku z tym pisarzem i muszę napisać kilka rzeczy. Po pierwsze jego powieści ze świata Star Wars uważam za mocno kontrowersyjne. Miecz ciemności powinien zostać spalony, a Młodzi gówniarze Jedi były koszmarem. Zarazem lubię Exara Kuna i pozostałe jego zabawy ze starożytnością świata wymyślonego przez Lucasa. Po spotkaniu z Andersonem zapragnąłem jednak zainteresować się dwiema jego oryginalnymi seriami, czyli Hellhole (pisane z Brianem Herbertem) i Saga of Seven Suns. Trzeba go pochwalić za umiejętność autoreklamy i wzbudzania zainteresowania czytelników. Na pytania odpowiadał długo, starannie i zrozumiale. Pewną ciekawostką był jego akcent, gdyż Anderson mówi niczym komputerowy syntezator mowy. Po spotkaniu podejrzewam, że może on być tosterem! W każdym razie była to bardzo miło spędzona godzina, a potem można było uzyskać autograf pisarza. W przeciwieństwie do niektórych ograniczyłem się tylko do dwóch książek, a widziałem takich, co przybyli z całymi pudłami. W każdym razie brawo dla organizatorów za sprowadzenie – co przyznaje z pewnym zaskoczeniem – bardzo interesującego gościa. Miejmy nadzieje, że to początek wizyt pisarzy z za oceanu na Falkonach. Może tak sprowadzić Timothy’ego Zahna?

Konstrukcja godna IL&M
Konstrukcja godna IL&M

Na specjalne słowa zasługuje konkurs konstruktorski. Jest to prawie regularny punkt programu na Falkonach i trzeba powiedzieć, że za każdym razem gwarantuje świetną zabawę. W tym roku z plastikowych butelek i pudełek po pizzy trzeba było zbudować statki kosmiczne z wybranych seriali i filmów. Co prawda robiony przez moją drużynę Babylon 5 nie wygrał, ale wielką zaletą tego konkursu jest to, że cała zabawa idzie w „budowanie”. Wyniki są na prawdę drugorzędne. Poza tym można popatrzeć na dokonania innych konwentowiczów, które robią czasem ogromne wrażenie.

Byłem jeszcze na fragmencie opowieści Andrzeja Pilipiuka o Powstaniu Styczniowym. Opowiadał jak zwykle zajmująco i ciekawie. Trzeba przyznać, że jak mało kto posiada on umiejętność bycia gawędziarzem. Poza tym posłuchałem Marcina Wrońskiego, który rzucał urocze złośliwe uwagi w kierunku Marka Krajewskiego. Załapałem się też na parę minut jednej prelekcji Star Trekowej (Czy Roddenberry czytywał Tolkiena. Volkanie i Elfy – IKC Kronos), gdzie szerzyłem słuszną prawdę, że najlepszym serialem s-f jest Babylon 5. Sama prelekcja, a przynajmniej ten fragment, na którym byłem – gdzie nie było już Tolkiena – była całkiem przyjemna, a prowadzący dobrze łapał kontakt z widownią. Posłuchałem także fragmentu mrożącej krew w żyłach opowieści: Seks w Star Trek Original Series opowiadaną przez Pawła ‘Fluora’ Dąbrowskiego. Jak fajnie, że Star Wars są o wiele lepsze w relacjach damsko – męskich, aniżeli TOS.

Od kiedy na konwentach pojawiła się Darth Talon Imperium zyskało nowych fanów
Od kiedy na konwentach pojawiła się Darth Talon Imperium zyskało nowych fanów

Poza tym byłem niestety głównie na prelekcjach znajomych, więc nie wypada mi ich oceniać. Mogę tylko stwierdzić, że na każdej z prowadzonych przez Cathię, Diaza, Panią Recydywę prelekcji dobrze się bawiłem. Swoich też nie wypada mi oceniać, mogę tylko wspomnieć, że zdziwiłem się, iż Marsjańskie technologie ściągnęły więcej słuchaczy, niż Dwóch panów… Zdecydowanie więcej (pełna sala versus 5 osób). Po prelekcjach przyjemnie dyskutowało się z widownią, co szczególnie mocno można było odczuć na Nazistach, gdzie nawet na sali była osoba dobrze zorientowana w poruszanej tematyce. Natomiast opowieść o Prometeuszu była o tyle zaskoczeniem, że wśród osób obecnych dominowali ludzie, którym film się podobał. Okazuje się, że jest to całkiem spora grupa!

Tegoroczny Falkon był udany. Choć jak widać z powyższej recenzji gdzieniegdzie były różne problemy, ale w porównaniu do choćby tegorocznego Polconu należy uznać, że Lublin świetnym miejscem konwentowym jest. Tym bardziej należy się cieszyć, że to jest już kolejna udana edycja konwentu i miejmy nadzieje, że w następnych latach uda się uniknąć problemów i impreza będzie się rozwijać.

 

ps: w bliżej nieokreślonej przyszłości na blogu pojawią się prowadzone przeze mnie prelekcje (z uwzględnieniem, że o Prometeuszu już tutaj trochę pisałem) w wersji tekstowej.

ps2: więcej zdjęć, czy też wręcz relacja fotograficzna jest na flickrze.