Category: Pisarze

Koniec trzech autorów i parę uwag o filmie Na srebrnym globie

To wszystko była prawda!
To wszystko była prawda!
 

W poprzednich częściach tekstu (1, 2 i 3) mogliśmy zobaczyć, że w przypadku powieści Le Rouge’a, Burroughsa i Żuławskiego mamy trzy bardzo różne powieści, choć wychodzące z jednego wspólnego motywu. Podróż na obcą planetę jest raz przedstawiona jako pretekst do omówienia społeczeństwa, albo też prezentuje fantazje mieszkańca Ziemi. Obydwie wizje są ciekawe i warte uwagi, ale też mają swoje wady i problemy. Ta pierwsza może bardzo łatwo się zestarzeć. Co więcej podlega łatwo niesprawiedliwej krytyce. Wystarczy powiedzieć, że książki Żuławskiego zostały bardzo ostro skrytykowane przez Stanisława Lema. Co ciekawe podobał mu się początek Na srebrnym globie, ale wynikało to z tego, co opisywał tam autor. Dla Lema zaletą tej partii powieści był realizm i zatrzymanie się na pomysłach naukowych. Jakiekolwiek głębsze wejście w elementy fantastyczne uważał za wadę stąd dalsze partię tekstu odrzucał z odrazą. Wydaje się, jak jeszcze weźmie się pod uwagę inne teksty krytyczne Lema, że wynikało to w dużej mierze z bardzo uproszczonego przez niego pojmowania hasła fantastyka naukowa, przez co wiele powieści i utworów oceniał on skrajnie niesprawiedliwie, pokazują przy okazji własne ograniczenia.

 

Drugi sposób prowadzenia narracji zagrożony jest natomiast przez wpadnięcie w syndrom nudnej ramotki. Powieść rozrywkowa musi zaskakiwać i musi mieć akcje, która napędza lekturę. Pod tym względem obronną ręką broni się cykl o Marsie Burroughsa, pełny niespodzianek i bohaterskich czynów. Natomiast twórczość Le Rouge poprzez nie tyle może nudną narrację, co raczej brak wyobraźni autora sprawia, że tracimy z czasem zainteresowanie lekturą. Okazuje się, że bohaterowie zamiast przyciągać uwagę czytelnika stają się mało ciekawymi postaciami przewijającymi się poprzez strony opowieści. Brakuje nam emocji, które giną w bardzo statycznej formie ich opisywania. Tutaj zresztą widać, czemu właśnie Burroughs zrobił taką karierę. To trochę tak, jak Ray Bradburry o nim pisał: to nie wizje niezwykłych światów dały mu sławę, a umiejętność dawania czytelnikowi tego uczucia napięcia i zdenerwowania tym, czy bohaterowi uda się uniknąć śmierci.

Mapa księżyca u Żuławskiego
Mapa księżyca u Żuławskiego

Łatwo z tego opisu zgadnąć, które opowieści podobały mi się bardziej, a które mniej. Na koniec zwrócę jedynie uwagę na pewną ciekawostkę w formie prowadzenia opowieści przez całą trójkę autorów. Burroughs jak wspomniałem przedstawiał wydarzenia, jako wspomnienia Johna Cartera. W późniejszych powieściach cyklu stosował różne metody opowiadania historii, trzymając się jednak jednego wspólnego mianownika, udawania, że wszystko wydarzyło się na prawdę. Jerzy Żuławski pisząc Na srebrnym globie stwierdził, że mamy do czynienia z prawdziwym rękopisem z księżyca, wystrzelonym na Ziemię i odnalezionym przypadkowo. Cały wstęp do powieści zasadza się na próbie stworzenia wrażenia, że mamy do czynienia z zapisem prawdziwych wydarzeń. Na swój sposób próbował się do tego odnieść Andrzej Żuławski robiąc ekranizację powieści, gdzie część poświęcona wydarzeniom przedstawionym w Na srebrnym globie pokazano jako zapis kamer na kombinezonach bohaterów – rozbitków. Le Rouge podobnie, a zarazem inaczej przedstawił przygody swoich bohaterów. Oto opowieść o Robercie przekazywana jest jako zapis z jego pamiętnika, który nadał morsem z Marsa przy użyciu dużych znaków: kresek i kropek. W drugiej części relacja ta jest oparta na wspomnieniach Roberta, który wrócił na Ziemię. Równolegle zaś prowadzona jest narracja o wydarzeniach dziejących się na błękitnej planecie, które nie mają takiej formy. Jest to zwykła opowieść bez żadnych prób zaczepienia w ramach jakiejś struktury. Pomimo tych wszystkich różnic możemy więc powiedzieć, że autorzy w mniejszym lub większym stopniu próbowali nadać swoim utworom rys pewnej realności przez formę narracji.

 

Polskie okładki też potrafią być straszne
Polskie okładki też potrafią być straszne

Na koniec zaś cyklu, wypada napisać co nieco o filmie Żuławskiego. Pisałem już tutaj o ostatniej ekranizacji Księżniczki Marsa, jak i o perypetiach z próbą przeniesienia książki Burroughsa na taśmę filmową. Stąd nie będę się powtarzać i zainteresowanych odsyłam do tamtych tekstów. Co jednak z trylogią księżycową i jej przenoszeniem do kina? Andrzej Żuławski w latach 70-tych był uznanym twórcą i polski przemysł filmowy postanowił go wykorzystać. Po Diable wyjechał do Francji zrobić Najważniejsze to kochać, które zostało docenione w Cannes, było jasne, że Żuławski może być drugim Wajdą. Stąd odpowiednie instancje kina, w poszukiwaniu nowego twórcy, który będąc zarazem uznanym reżyserem, jak i sprawnym propagandystą (tudzież twórcą zgodnym ideowo z zamierzeniami partii), zgodziły się i dały odpowiedni budżet do zekranizowani słynnej trylogia Jerzego Żuławskiego. Film miał w zmierzeniu opierać się na wszystkich trzech częściach, acz ostatnia, Stara Ziemia, została mocno zmieniona i właściwie w niczym nie przypomina pierwowzoru.

W produkcji wykorzystano wiele różnych technik filmowych, mających oddać poszczególne elementy opowieści Żuławskiego. Stąd jak wspomniałem, pierwsza część filmu, będąca zapisem powstawania nowej cywilizacji, została przedstawiona jako nagrania z kamery kombinezonu. Także i w partii odpowiadającej Zwycięzcy mamy wiele bardzo spersonalizowanych sekwencji.

Wszystko szło dobrze, pieniądze wydawano sprawnie, ale nagle ministerstwo kultury zmieniło zdanie. Jak się mówi, uznało ono, że wyraźnie mesjanistyczne elementy filmu nie pasują do ateistycznej rzeczywistości PRLu. Zamknięto produkcje i potem bardzo długo odmawiano różnym chętnym, którzy chcieli kupić nakręcony materiał w celu dokończenia produkcji. Dopiero w 1988 roku Żuławskiemu dano dokończyć film. Brakujące sceny zostały uzupełnione narracją, dla której tłem były ujęcia współczesnej Warszawy. Dzięki temu powstał bardzo dziwny film, który mógł być arcydziełem, ale mu nie dano.

Jest jednak i druga strona medalu. To, co powstało i się zachowało, pokazuje wiele problemów, z jakimi borykała się ta produkcja. Począwszy od bardzo tandetnej charakteryzacji, gdzie Szernowie wyglądają bardziej groteskowo, niż strasznie, a skończywszy na wielu dziwnie wyglądających strojach. W gruncie rzeczy, czasem trudno pojąć, na czym miało polegać znaczenie „super” przy tej produkcji. Dodajmy do tego koszmarną wręcz grę aktorską Andrzeja Seweryna, który wije się po planie wymachując swoim przyrodzeniem. Oglądając poszczególne sceny, czy sekwencje właściwie można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z jakąś parodią, czy też z filmem zbyt dosłownie starającym się pokazać jakiś pokręcony sen.

W gruncie rzeczy, oglądając zmontowaną produkcję oczywiście można się łudzić, że, gdyby nie PRLowskie władze, powstałby film wybitny. Jednakże są to nadzieje w dużej mierze wbrew temu, co nakręcił Żuławski. Jego materiał raczej wskazuje, że skończyłoby się na jakiejś groteskowej tandetnej pseudofilozoficznej opowiastce, która byłaby wielką zmarnowaną szansą kina. Na swój sposób ówczesne Ministerstwo Kultury wyświadczyło reżyserowi przysługę. Zwolniło go z odpowiedzialności za film, który tworzył. Na srebrnym globie w reżyserii Żuławskiego warto znać, ale lepiej poczytać książki. Nie tylko są one zdecydowanie lepsze, ale i nie posiadają pseudo-artystycznego patosu i tandeciarskich zagrywek nastawionych na sprawienie przyjemności znudzonej krytyce filmowej. 

 
 
 
 

Księżniczka Marsa – Autor

Edgar Rice Burroughs, twórca Tarzana, rozpoczął swoją karierę pisarską późno. Miał już 37 lat, kiedy opublikował swoją pierwszą powieść. Wcześniej zajmował się różnymi rzeczami, aby utrzymać siebie i swoją rodzinę. Był sklepikarzem, ale i poganiaczem bydła, żołnierzem, ale też i policjantem. Przeważnie udawało mu się zarobić wystarczającą ilość pieniędzy, aby przeżyć. Zaznaczmy jednak, że nie był on nigdy biedny, nawet jak na ówczesne standardy. Przez wiele lat zatrudniał służącą, a i jego żona pochodziła z na tyle bogatej rodziny, że stać ją było na pomoc finansową w trudnych chwilach. Wydaje się, że Burroughs nie tyle musiał tak pracować, co chciał. Praca była dla niego środkiem do stworzenia siebie, jako człowieka samodzielnego. Miał przy tym raczej krytyczny stosunek do tych, którym się nie udawało. Uważał, że każdy człowiek jest kowalem własnego losu i powinien umieć sobie radzić samemu. Ewidentnie jednak początkowo sobie nie radził zmieniając zawody i nie mogąc znaleźć swojego miejsca na ziemi.
Miał już grubo po trzydziestce, kiedy dostał dosyć męczącą pracę: miał przeglądać i sprawdzać reklamy w czasopismach z opowiadaniami i powieściami groszowymi (tzw. pulp). Wtedy też zainteresował się publikowanymi tam tekstami i tanią literaturą, która była niezwykle popularna. Burroughs po lekturze kilku z tych utworów doszedł do wniosku, że sam jest w stanie napisać lepszą książkę niż większość tych dostępnych na rynku. Dołączyła się do tego jego frustracja spowodowana ciągłymi problemami finansowymi i marzenia o lepszym świecie. Stwierdziwszy to, zaczął potajemnie pisać swoją powieść, którą w 1912 roku przekazał do publikacji w czasopiśmie All-Story Magazine. Inkryminowanym utworem była książka pod tytułem Pod księżycami Marsa (Under the Moons of Mars). Sam Burroughs nie był pewien odbioru swojego dzieła, więc ukrył się pod pseudonimem Normal Bean, co miał symbolizować, że jest normalnym – tzn. zdrowym psychicznie – człowiekiem. Jednakże w wyniku błędu redakcji tekst opublikowano pod imieniem Normana Beana. Zastrzeżenie to było spowodowane tym, że fabuła powieści była dosyć niezwykła. Opowiadała o weteranie wojny secesyjnej przeżywającym różne niezwykłe przygody na zamieszkałym Marsie.

Strona tytułowa

Nim przejdę do dokładniejszego omawiania fabuły dodam, że Pod księżycami… nie było pierwszym tytułem, jaki zaproponował Burroughs, ani też nie ostatnim. Tym bowiem była Księżniczka Marsa (A Princess of Mars). Książka tak w wersji w czasopiśmie, jak i późniejsza edycja samodzielna była wielkim sukcesem i rozpoczęła długą serię opowieści o bohaterach żyjących na Marsie i walczących z różnymi wrogami.
Dla samego Burroughsa była zaś początkiem nowego życia. Został pisarzem i w ten sposób zaczął utrzymywać rodzinę. Kolejne książki ugruntowały jego pozycję na rynku. Szczególnie trzecia w kolejności publikacji: Tarzan wśród małp (Tarzan of the Apes). Dzisiaj jest to pozycja trochę zapomniana, jednak, jeżeli trzeba wskazać pierwszy super-przebój popkultury, to właśnie należy skierować swój palec na tę książkę i tego bohatera. W jego osobie mamy do czynienia nie z pojedynczą powieścią, a wręcz z przemysłem rozrywkowym. Burroughs szybko zrozumiał, że należy korzystać z kury znoszącej złote jaja. W związku z tym wbrew radom wszystkich ludzi znających się na prowadzeniu biznesu, którzy ostrzegali przed przesyceniem rynku, zarzucił publikę Tarzanem. Poza serią książek były komiksy, filmy, radio, czy też spektakle teatralne. Gdzie nie spojrzeć czaił się tam bohater odziany w skóry i choć każda inkarnacja była inna, to wszystkie dawały ogromne zyski dla Burroughsa. Ludzie chcieli Tarzana w każdej formie, jaka była dostępna.
Zaznaczmy tutaj, że trudno określić twórczość naszego autora mianem niezwykle odkrywczej. Chociażby w przypadku Księżniczki Marsa mamy do czynienia z przykładami starszej literatury, która opowiada podobną historię. Można tutaj wskazać chociażby na twórczość Edwina Lestera Arnolda. W swojej ostatniej książce: Lieutenant Gullivar Jones: His Vacation wydanej w 1905 roku opowiada o podróży oficera marynarki amerykańskiej na Marsa dzięki… magicznemu dywanowi. Podobnie jak u Burroughsa to kwazi-magiczne przeniesienie na obcą planetę dopiero rozpoczyna przygodę. Jest ona także w wielu miejscach podobna, jak chociażby opis upadłej cywilizacji, a i postać księżniczki, która jest obiektem westchnień głównego bohatera ją przypomina. Richard A. Lupoff, który jako pierwszy wskazał na to podobieństwo i doprowadził do wznowienia książki Arnolda (dodajmy tutaj, że to wznowienie było o wiele większym sukcesem, niż oryginalna publikacja, której klęska przyczyniła się do rezygnacji przez autora z dalszej kariery pisarskiej) przejrzał także i wcześniejszą jego twórczość. Według niego pewne elementy postaci Johna Cartera można także znaleźć w The Wonderful Adventures of Phra the Phœnician. Bohater tej książki jest nieśmiertelnym szermierzem, dzielnym i silnym. Lupoff równocześnie dostrzega pewne różnice pomiędzy Księżniczką i twórczością Arnolda i raczej niż o kopii mówi o daleko idącej inspiracji. Nie wszyscy jednak zgadzają się z taką nad wyraz ostrożną interpretacją. Pierwsi czytelnicy reedycji Gullivara Jonesa wskazywali, że widoczne podobieństwa mogą równie dobrze wynikać z pewnej wspólnoty pomysłów i idei, którą nietrudno dostrzec w literaturze. Takie rozumienie wzajemnych relacji pomiędzy Arnoldem a Burroughsem jest wzmocnione przez fakt, że książki tego pierwszego nigdy nie były opublikowane w Stanach Zjednoczonych za życia autora Księżniczki. O ile nie mamy tutaj do czynienia z barierą językową, to jednak miejsce publikacji miało wpływ na popularność tekstu za Atlantykiem.
Trzeba od razu zaznaczyć, że oprócz przygód Gullivara powstały także inne historie o podróży na Marsa, czy też pozostałe ciała niebieskie. Mieliśmy w nich kontakty z obcymi cywilizacjami, jak i walecznych bohaterów. Jednakże żaden z tych utworów nie osiągnął tak wielkiego sukcesu, jak Księżniczka. Co więcej większość z nich została zapomniana i gdyby nie internet, to nijak nie dałoby się do nich dotrzeć. Zaznaczmy przy tym, że sukces Burroughsa, który objawia się tym, że dalej jego książki są czytane, jest tym ciekawszy, że udało mu się tego wszystkiego dokonać wbrew wszystkim. Jego powieści nigdy nie miały dobrych recenzji, a mimo to wydawcy zabijali się o każdą stronę jego manuskryptów.
W odpowiedzi na duże zapotrzebowanie Burroughs bardzo starał się zagwarantować wydawcom odpowiednią ilość tekstu. Był bardzo sumienny, jeżeli chodzi o pracę pisarską. Określenie jego pisania mianem pracy jest o tyle uzasadnione, że dokładnie notował on ile napisał słów w przeciągu danego czasu. Stąd też wiemy, że w samym 1913 roku napisał 413.000 słów, czyli grubo ponad 1000 stron. Równie metodyczny był, jeżeli chodzi o pieniądze, regularnie wykłócał się o każdego centa od wydawców, a i czasem potrafił złożyć jedną książkę w dwóch różnych redakcjach i czekać na satysfakcjonującą ofertę. W ramach tej dbałości o pieniądze założył nawet w latach 20-tych Edgar Burroughs Incorporated – firmę na rzecz, której scedował cały swój dorobek literacki i która zarządzała nim tak, aby maksymalizować zyski. Nie był pierwszym autorem, który czegoś takiego spróbował. Można tutaj wskazać choćby na Marka Twaina, ale w przeciwieństwie do innych, jemu się udało. Zarabiał bardzo dobrze i dopiero wybuch Wojny Światowej wpłyną niekorzystnie na jego przychody. Spora ich część pochodziła z Europy. Jako ciekawostkę dodam, że nie tylko Burroughs dbał o finanse domu, ale i jego żona, co można zobaczyć na reklamie znajdującej się pod tym linkiem prowadzącym do reklamy wina drukowanej w ówczesnych magazynach
Wojna zmieniła trochę jego spojrzenie na świat. Stał się bardziej cyniczny i mniej idealistyczny. Przyczyniła się do tego także praca przez pewien czas, jako korespondent wojenny. Był on najstarszym uznanym przez siły zbrojne Stanów Zjednoczonych dziennikarzem i widząc z bliska, jak wygląda wojna stracił odnośnie jej złudzenia. Był on wychowywany w duchu wojskowym, przez pewien czas uczęszczał do szkoły wojskowej, a i bardzo boleśnie przeżywał to, że nie dane mu było wziąć udziału w Pierwszej wojnie, gdyż został uznany za zbyt starego.
Jako ciekawostkę na koniec tego krótkiego rysu dodajmy, że Burroughs próbował sprzedać różnym wydawcom w latach 20-tych „autobiografię Kaina”. Pomimo popularności autora wydawcy nie chcieli ryzykować publikowania książki, która niewątpliwie byłaby bardzo kontrowersyjna.

Ilustracja Franka E. Schoonovera przedstawiająca Johna Cartera i Dejah Thoris