nnnnnnn
nnnnnnn
Listopad, to ten miesiąc w roku, kiedy odbywa się Falkon. Czterodniowy konwent w Lublinie, o którym pisałem tutaj wielokrotnie (tu, tu i tu, oraz tu – zdjęcie obok to małe archiwum z zamierzchłego Falkonu, który odbywał się na magicznej wyspie ze smacznymi naleśnikami). Po Falkonie poszczególne prelekcje potrafiły się potem pojawić na stronie w formie artykułów (czasem nawet nie takich nudnych!). W tym roku znowu tam jadę i będę wygłaszać cztery (a właściwie 3,5) prelekcje.
Oto one:
Sobota:
Prelekcje 4:
21:00 Podrabiane xenomorphy
‘Hihnt’
Film „Alien” Ridley’a Scotta to nie tylko opowieść o walce z Obcym
o kształcie, który mógł wymyślić tylko szalony umysł HR
Gigera, to także jeden z najczęściej kopiowanych filmów. Zapraszam
na opowieść o tych podróbkach, a jest ich sporo – zaczynając
od fałszywych sequeli, na pretensjonalnych opowieściach
o wielkich larwach zabijających kobiety kończąc.
Tutaj dodam, że piątkowy wpis dotyczył filmu, który się nie zmieścił do prelekcji.
Niedziela
Prelekcje 1:
11:00 Skąd przybywają barbarzyńcy
‘Hihnt’
Wśród najbardziej fascynujących tematów dotyczących styku
średniowiecza i starożytności są najazdy barbarzyńców. Bardzo
szybko wytworzyli oni opowieści mające przedstawiać ich historię,
a dokładnie, skąd są. Owe tak zwane origo gentis to fascynujący
temat poszukiwania własnej przeszłości i tłumaczenia
swego istnienia. Będzie to opowieść o zbrodniach, oszustwach,
Troi, Juliuszu Cezarze i pogańskich bogach.
Prelekcje 4:
14:00 Zanim weszliśmy na arenę
Pani Recydywa, ‘Hihnt’
Trylogia „Igrzyska Śmierci” nie powstała w próżni. Zapraszamy
na podróż po krainach wiecznych łowów, gdzie dzieci i dorośli
walczą na arenie o władze, sławę, pieniądze, a czasem i człowieczeństwo.
Poniedziałek
Prelekcje 3:
12:00 Seks, przemoc i średniowieczne kroniki 2
‘Hihnt’
W powszechnej opinii dalej pokutuje opinia o średniowieczu
jako o epoce celibatu i surowości w odniesieniu do szeroko rozumianej
cielesności człowieka. O tym, że jest to wyobrażenie
błędne, już było, co nie znaczy jednak, że nie można posłuchać
nowych-starych opowieści o tym, jak drzewiej bywało w alkowie.
Zalecany wiek odpowiedni.
Poza tym Pani Recydywa, z którą wspólnie omawiamy Igrzyska będzie także występować solo:
Sobota
Prelekcje 3:
15:00 Zapomnijcie o Dr Quinn. Nieznane lekarki, sanitariuszki,
samarytanki
Kobiety zawsze zajmowały się medycyną – jako zielarki i znachorki,
często oskarżane o czary i kontakty z nieczystymi siłami.
Ale czy mogły liczyć w przeszłości na zdobycie wiedzy dostępnej
mężczyznom-lekarzom i co więcej – na dyplom potwierdzający
tytuł lekarza? Kim były postaci, które z ratowania ludzkiego życia
i zdrowia uczyniły misję, niejednokrotnie budząc zgorszenie
środowiska? Tym właśnie przełamującym stereotypy postaciom
chciałabym poświęcić swoją prelekcję.
W związku z koniecznością wypolerowania wspomnianych powyżej moich prelekcji dzisiejszy wpis przyjmuje formę li tylko informacyjną. Następny tekst już po Falkonie. Jak ktoś się wybiera na konwent z czytelników, to do zobaczenia (pomachania ewentualnie macką).
Oto kończy się rok 2013. Pierwszy pełny rok kalendarzy w działalności niniejszej strony. Opublikowałem w jego trakcie równo 95 wpisów, co poniekąd mnie zaskakuje. Nawet nie tyle ilość, co “równa” liczba bliska setce. W każdym razie skoro zbliżamy się do 2014 roku, to czas zacząć podsumowania. Podobnie, jak poprzednio, odbędzie się to w 3 częściach. Pierwsza jest dosyć prosta, czyli przegląd tego, co napisałem z prośbą o wyrażenie oceny. Tym razem jednak zamiast korzystać z polldaddy, który okazał się dosyć niewygodnym narzędziem, proponuje zastosować metodę głosowania poprzez formularz kontaktu. Jeżeli ktoś nie chce się przyznawać do tego, na jakie teksty głosuje, to może podać nie do końca prawdziwe dane (formularz na samym dole).
Podobnie, jak rok temu prosiłbym także o dorzucenie w komentarzach uwag odnośnie wyglądu strony i tego typu rzeczy. Dziękuje za uwagę i oto, co wytworzyłem w mijającym roku:
W Czarnej przyszłości (Farnham’s Freehold)
Maszyną do walki z maszyną (Gunheddo)
Znowu na planetarnym dzikim zachodzie (Oblivion 2)
Szachy na Marsie, a w tle akcja, przemoc i inne takie (Barsoom t. 5: The Chessmen of Mars)
Na drodze samochodem i pistoletem (Interstate 76)
Zmierzch Marvela (The Avengers)
Strach w posiadłości (Phantasmagoria)
Gliniarze vs mafioso (Gangsters Squad)
Bolesna władza (Przenicowany świat Strugackich)
Zły geniusz na Marsie, czyli trochę inna przygoda (The Master Mind of Mars)
Animowane trykoty (Marvel Super Heroes)
Przed Diuną, czyli nim powstał film Lyncha i co z tego ciekawego wynikło
Z mieczem i super bronią (A Fighting Man of Mars)
Słuchając Barsoom przy okazji nowych Gwiezdnych wojen
Pokrzykując metalicznie (Metal Hurlant Chronicles)
Przenicowany świat taśmy filmowej
524/6+172*60*24/6=Atlas chmur^2
Wojny gangów w percepcji wszczepowej (Syndicate)
Diamentowe psy, ludobójstwo, miłość w zdemolowanym mieszkaniu i David Bowie (Diamond Dogs)
Lekarz w dżungli w poszukiwaniu młodej kobiety (Jungle Girl)
Kolory Jovovich, czyli Ultraviolet i jego problemy
Wielki Prezydent Kim Ir Sen, czyli W wirze stulecia
Pięć spojrzeń na kompozytora (Basil Poledouris)
Ku marzeniom o kosmosie i ich realizacji (Starman Jones)
Mieczem, Marsem i Księżniczką (Swords of Mars)
Dzisiaj wpisu nie będzie. Kot winny.
Ręka, noga, mózg na talerzu (Return of the Living Dead)
Ku Diunie drui raz (Diuna i Mesjasz Diuny)
Replikanci na Marsie (Synthetic Men of Mars)
Na tajnych misjach dawno temu w odległej galaktyce (Dark Forces)
Kryminalnie (czołówki seriali)
W kosmosie nikt nie usłyszy przegryzania tętnicy szyjnej (Nathan Never: Vampyrus)
Mike Post, najbardziej znany kompozytor, którego imienia nikt nie zna
Faszyści w Rzymie, czyli zdjęć kilka o architekturze
Po Diunie, przed Blade Runnerem i Obcym, czyli The Long Tomorrow.
Przemoc, pięść i Tokyo oczami twórcy Tetsuo (Tokyo Fist)
Inspiracje filmowe (pseudokonkurs)
Crime Story, czyli Michael Mann i Wa-Wa-Wa-Wa (czołówka)
Kiedyś to było radio, czyli o OTR słów kilka (czyli rzecz o popkulturze)
Wampiry, muzyka i cyberpunk (Dzieci nocy)
Optymizm turpistyczny (dalej zdjęcia)
Stare reklamy aparatów fotograficznych (czyli tutaj powinien być chwyliwy tytuł, ale nie mam weny)
Zagłada miasta na Dzikim Zachodzie (High Plains Drifter)
Wielkie roboty i wielka wieczna wojna (Robot Jox)
Wielkie wszystko, wielkie wszystko (Pacific Rim)
Krew i flaki wszędzie (Hotline Miami)
Czas apokalipsy niezwykłych żołnierzy (Universal Soldier: Day of Reckoning)
Złe początki dobrego, czyli o niezbyt udanych czołówkach seriali
Jaguar i jego walka, która wyprzedziła kino (Jaguar Lives!)
Szekspir w produkcji, czyli Slings & Arrows
Schizofreniczna pobudka kryminału w telewizji (Awake)
Ugotowany na twardo morderca (Hard Boiled)
Lekarz, gwiazda rocka, superbohater, czyli Buckaroo Banzai
Czołówki fantastyczno-fantasy w wydaniu lat 90-tych (+małe ogłoszenie)
Konwent wbrew organizatorom, Polcon 2013
Wnuczka i niekończąca się kawalkada przygód (Llana of Gathol – tom 10 cyklu o Marsie)
Na planecie robotów (Robotix – Skallor: Planeta robotów)
Podróżnicze czołówki przyszłości
Prawdziwy Matrix: przemoc, karabiny maszynowe, piły tarczowe, czyli świetna komedia (Commando)
8 bitów na 32 bitach (Retro City Rampage)
Fantasy pełnymi piersiami (Warrior and the Sorceress)
Na progu czai się Barsoom (Coś na progu #8: Władca umysłów z Marsa
Nim przyszły Kaiju były Vajra (Macross Frontier)
Koniec przygód wielkiego bohatera (John Carter of Mars)
O dyskusji, czyli o tym, jak to dawniej w internecie się rozmawiało
Gwiezdna muzyka LA (gry LucasArts i muzyka)
Doktor dalej straszy (7 sezon nowego Doctora Who)
Mroczne lalki fantasy (Dark Crystal)
Najlepsza czołówka serialu (The Prisoner)
Po Diunie w komiksie dalej (Incal)
Cyberpunk na małym ekranie, w małym ekranie (Max Headroom)
Opowieść o złym człowieku (Bronson)
Ilustracja i Strand, czyli o graficę w czasopismach (z drobną dygresją na temat S. Holmesa)
Nicholas Winding Refn, znany obecnie z Drive, nakręcił w 2008 roku film o najniebezpieczniejszym więźniu Wielkiej Brytanii. Michael Peterson, który później zmienił swoje imię na Charles Bronson, pochodzi z normalnej rodziny, ale od młodości ciągnęło go do złego. Był agresywny i w końcu w 1974, w wieku 22 lat, napadł z (nie nabitą) bronią w ręku na pocztę, z której ukradł 26 funtów. Został za to skazany na 7 lat więzienia. Wyszedł z niego dopiero w 1988 roku. Tak długa odsiadka spowodowana była systematycznym przedłużaniem wyroku z powodu złego zachowania się Petersona. Dlatego też większość czasu swojego uwięzienia spędził w izolatce. Na wolności przebywał jedynie 69 dni. Znowu opuścił mury więzienia w 1992 by po ledwie 53 dniach znowu wrócić do celi. Obecnie jest skazany na karę dożywocia bez możliwości wcześniejszego zwolnienia. O nim jest film, o jakże zaskakującym tytule: Bronson.
Patrząc po ilości lat spędzonych w więzieniu można pomyśleć, że mamy do czynienia z mordercą, lecz rzeczywistość jest niesamowita: Bronson nikogo nie zabił, cały jego wyrok i długość odsiadki są efektem agresywnego zachowania w więzieniu i wielokrotnych porwań strażników i pracowników systemu penitencjarnego. By było jasne: nie jest to dobry człowiek, ale znamy z historii znacznie gorszych ludzi, którzy spędzili mniej czasu w więzieniu. Dzięki swojej aktywności za murami różnych więzień Bronson stał się znanym człowiekiem, swego rodzaju bohaterem, czy też celebrytą. Pisze książki, wiersze (za które bywał nagradzany przez fundacje opiekującą się więźniami), maluje. Po prostu współczesna gwiazda, już nie rocka, a kajdan.
Nic dziwnego, że w końcu zainteresowało się nim kino. Film Refna, który dotychczas znany był głównie w Danii z opowieści o drobnych przestępcach (trylogia Pusher, która zapoczątkowała między innymi karierę Madsa Mikkelsena), robi wrażenie. Główną rolę gra Tom Hardy, kojarzony u nas głównie z roli w Incepcji (gdzie grał Eamesa), czy ostatniego Batmana, w którym wcielił się w rolę Bane’a. Trzeba przyznać, że rola Hardy’ego spokojnie może być rolą jego życia. Gra w sposób wręcz popisowy.
Bronson Refna i Hardy’ego jest osobą przerażającą. Człowiekiem bez ambicji, bez celu w życiu. Osobą, która odnajduje się tylko w przemocy. Początkowe akty agresji stają się coraz bardziej wysublimowane, ale cały czas w praktyce nic nim nie kieruje. On nie chce uciec z więzienia, nie chce wygłosić kazania, które miałoby zmienić świat, nawet nie chce poprawy warunków odsiadywania wyroku. Trzeba tutaj zaznaczyć, że film jest dosyć brutalny. Poszczególne akty agresji, choć nie są pełne filmowej krwi, są przedstawione w sposób dosłowny i przez to znacznie brutalniejsze. Wszystko to pokazywane jest w otoczeniu standardów operowych i muzyki klasycznej. Bohater filmu radzi sobie z rzeczywistością i z ludźmi tylko wtedy, gdy z nimi walczy – w innych sytuacjach jest nieśmiały, nieporadny i osamotniony z za ciasnym ubraniem i dużym wąsem. Jest człowiekiem, na którego nikt nie zwróciłby uwagi. Jest jednak osobą, na którą należy uważać.
Opowieść o życiu Bronsona przerywana jest jego wyimaginowanymi rozmowami z widownią, która śmieje się z jego dowcipów, które przyprawiają o ciarki na plecach. Dowcipów psychopaty z zadawania przemocy. Refn nie broni swojego bohatera, nie mówi, że to społeczeństwo, czy też, że to zła kobieta sprawiły, że trafił on do więzienia, ani nie potrafił powstrzymać swojej agresji. To sam Bronson jest sobie winien, to on wybiera, co ma robić i to on odpowiada za swój los. Hardy gra go w sposób przerażający, raz wzbudzając uśmiech, czasem sympatie, która szybko zamienia się w przerażenie i odrazę. To nie jest dobry człowiek, to nie jest pozytywny bohater filmu, a łatwo byłoby zrobić z tej samej historii opowieść o ofierze. Gdy okazuje się, że Bronson może wyjść z więzienia, dokonuje kolejnego aktu agresji by w nim zostać. By nie być wolnym i nie musieć odpowiadać za siebie, dokonywać wyborów życiowych.
Film ten nie jest dla wszystkich, nie należy do najprzyjemniejszych. Pełen przemocy i wulgaryzmów jest jednak przedziwnym studium człowieka bez właściwości innych niż silne ręce. Fascynuje i choć dosyć swobodnie obchodzi się z faktami, to chyba dobrze oddaje duszę prawdziwego Charlesa Bronsona. Pewne wydarzenia pokazane w filmie nie miały miejsca, lecz dzięki nim historia jest ciekawsza, a i charakter bohatera wyraźniejszy. Otrzymujemy biografie człowieka, którego nikt nie chciałby spotkać, lecz który przez swoje negatywne cechy fascynuje. Doskonale pokazuje, że zło nie musi być pod postacią arcyłotra. Równie zły może być człowiek nie mający celu w życiu. Skrzywdzi on bliskich, bo tak mu będzie wygodniej, a na świat się obrazi, bo musiałby sam decydować o swoim losie. Łatwiej jest w więzieniu, gdzie można się pobić, pobawić i być gwiazdą przez złamanie nosa strażnikowi. To jest klawe życie Charlesa Bronsona. Poza tym, co może nie przebija się z tego tekstu, Bronson jest świetną komedią dla osób o psychopatycznym poczuciu humoru. Ja się świetnie bawiłem na tym filmie i zaśmiewałem się wiele razy.
ps: tekst jest przedrukiem. Oryginalnie umieszczony został przeze mnie w serwisie mojeopinie.pl parę lat temu. W ramach wykopalisk i porządkowania rzeczy umieszczam go tutaj – w wersji zmienionej i miejscami uzupełnionej.
Dla wielu, wbrew logice i prawdzie, Star Trek jest serialem, który jako pierwszy wprowadził poważniejsze S-F do telewizji. Pomimo różnych ewentualnie opinii na ten temat, nie ulega wątpliwości, że bardzo mocno wpłynął on na sposób konstruowania późniejszych opowieści z tego gatunku skierowany na mały ekran. Szczególnie mocno było to widać w latach 90-tych, kiedy to w krótkim odstępie czasu pojawiło się kilka seriali wykorzystujących podobny motyw wiecznej wędrówki w ogromnych pustych przestrzeniach. Wynikało to nie tylko z popularności nadawanego wtedy Star Trek: The Next Generation, ale bardziej z dorośnięcia ludzi wychowanych na oryginale i ich dojścia do odpowiednio wysokiej pozycji w hierarchii decydentów telewizyjnych.
Jednakże pierwszy serial, od którego czołówki dzisiaj zacznę, wyłamuje się z prostego schematu kopiowania Star Treka. Pomimo tego, że w narracji wprowadzającej mamy wyraźne do niego odniesienie i niejako zwrócenie uwagi, że mamy bliżej „ostateczną granicę”, niż tylko wśród gwiazd. SeaQuest DSV opowiada o świecie niedalekiej przyszłości. Ludzkość zaludniła lądy i teraz szuka miejsca do dalszego rozwoju. Miejsca do skolonizowania i zamiast patrzeć w niebo spojrzeli w dół. Morza i oceany zajmują większość powierzchni naszej planety i nim będziemy kolonizować gwiazdy, to raczej ruszymy do znajdujących się bliżej nas terenów, czyli właśnie wielkich zbiorników wodnych. Serial bierze swój tytuł od nazwy statku, którym bohaterowie podróżują.
Dowodzony przez kapitana Nathana Bridgera Seaquest należy do United Earth Oceans Organization, czyli takiego wodnego-ONZ. Jego zadaniem z jednej strony jest badać oceany, a z drugiej chronić rozliczne stacje i kolonie przed zagrożeniem ze strony tak piratów, jak i wojsk rządów nienależących do UEO. Z czasem serial zaczął odchodzić od dosyć poważnego i miejscami mrocznego s-f na rzecz bardziej fantastycznych elementów. Wystarczy powiedzieć, że pojawili się obcy (w tej roli Mark Hamill), wielkie prehistoryczne krokodyle, czy demono-bogowie. Owe zmiany były wprowadzane w dużej mierze wbrew oryginalnym twórcom i aktorom, stąd w pewnym momencie podjęto decyzje bardzo zdecydowanego zakończenia serialu. Koniec drugiego sezonu nie pozostawiał nadziei, że wróci on na ekrany telewizorów. Niestety stacja NBC uważała inaczej i pojawił się trzeci sezon, który jednak nie spodobał się widzom. Między innymi, dlatego, że na prawdę nie było nań miejsca w wykreowanym świecie.
Serial opowiada o przygodach grupy, stąd mamy wyraźne zaznaczenie, że mamy wiele różnych bohaterów. Pomimo częstego dotykania bardziej problemowych rzeczy, czołówka jest zdecydowanie lekka i przyjemna. Zapowiada radosną przygodę w morzach i oceanach. Rzeczywistość była trochę inna.
Rockne S. O’Bannon, który stworzył SeaQuest DSV parę lat później wrócił z historią wiecznego podróżnika. Tym razem już tradycyjnie, w kosmosie. Farscape jest produkcją studia Jima Hensona i można spokojnie uznać go za jeden z ładniejszych seriali S-F. O ile komputerowe efekty specjalne zostawiają czasem trochę do życzenia, to modele obcych są nie tylko ładne, ale i interesujące. Serial przetrwał 3 sezony i 1 miniserial kończący poszczególne wątki. Ze względu na dosyć dziwne założenia, posiada on dosyć rozbudowaną narracje, gdzie główny bohater w paru słowach tłumaczy, o co w całej historii chodzi. Zmienia się ona w toku serialu wskazując, że chodzi w nim o coś więcej niż tylko odwiedzanie kolejnych planet.
Przyznam, że mnie Farscape znudził, acz kiedyś obejrzę go do końca. Ma on parę niewątpliwych zalet, ale kilka pomysłów obecnych w nim wzbudza zdecydowane zdziwienie i wątpliwości. Jednakże jak wspomniałem, urok poszczególnych modeli postaci jest na tyle duży, że trudno nie uśmiechnąć się na ich widok.
Pozostając jeszcze chwile bliżej Star Treka wypada wspomnieć i o Andromedzie. Po śmierci Gene’a Roddenberry’ego, czyli osoby, która wymyśliła przygody Spocka i tego buca Kirka, ekrany telewizyjne zapełniły się serialami opartymi na jego pomysłach. W większości były to odrzucone scenariusze i ewentualnie piloty, które nie poszły do dalszej produkcji. Spośród nich Andromedzie najbliżej jest do Star Treka. Jest to jednak odrobinę mroczniejsza wizja kosmosu, gdzie główni bohaterowie próbują stawić opór większemu zagrożeniu. Serial ciągnął się przez kilka sezonów, a w roli głównej występował Kevin Sorbo znany wszystkim ze swojej roli Herkulesa. Czołówka dosyć dobrze pokazuje, że Andromeda jest specyficzną produkcją. Mocno tandetną i nie do końca przemyślaną, a do tego zawierającą jakąś dłuższą historię, której końca za bardzo nie widać. Ma jednak swoich zagorzałych fanów.
Skoro jesteśmy przy nie do końca udanych produkcjach, trzeba tutaj wspomnieć o Krucjacie. Po zakończeniu produkcji bezsprzecznie najlepszego serialu s-f, czyli Babylon 5, JMS dostał propozycje zrobienia spin offa. Serial osadzony w tym samym świecie miał opowiadać całkowicie nową historię. Pomysł mu się spodobał i tak powstał serial Krucjata. Była to historia poszukiwania lekarstwa na zarazę, która grozi śmiercią wszystkich mieszkańców Ziemi. Specjalny statek Excalibur wyrusza i po drodze czekają go rozliczne przygody. Serial był jednak porażką i to nie tylko ze względu na dziwne, nie do końca poważne zachowania stacji telewizyjnej, która ciągle zmieniała zdanie odnośnie tego, jak chce, aby on wyglądał. Wina leżała w dużej mierze po stronie JMSa, który chciał powtórzyć sposób prowadzenia historii zaprezentowany w Babylon 5, jednakże czasy się zmieniły i widzowie nie chcieli czekać kilku sezonów, aż właściwa historia się zacznie. Pomimo kilku ciekawych pomysłów serial zniknął po niepełnym sezonie.
Czołówka zapowiada tajemniczą i mroczną historię. Niestety brakuje jej tempa i bardziej usypia, czy wręcz zniechęca do oglądania, że aż dziwnym jest to, że odpowiadał za nie JMS. Coś tak niedopracowanego zaskakuje i dosyć dobrze oddaje raczej nieprzemyślaną Krucjatę.
Na koniec należy wspomnieć o najbardziej niezwykłym serialu opartym na pomyśle ze Star Treka. Grupa kanadyjskich producentów, jak twierdziła w wywiadach, chciała zrobić nowoczesną wersję tego serialu. Jednakże z jeszcze krótszymi spódniczkami i tak powstał Lexx. Jest to jedna z najdziwniejszych rzeczy, jaka trafiła na ekrany telewizorów. Serial w pełni świadomie niepoważny, autoparodystyczny, pełen dwuznacznych obrazów (statek bohaterów, tytułowy Lexx, jest wielkim penisem, albo ważką bez skrzydeł – zależy jak patrzeć). Początkowo powstał jako cztery luźno powiązane ze sobą filmy później przerodził się w normalny serial, acz nic normalnego się w nim nie działo. Nie jest on dla wszystkich zrozumiały i nie wszyscy są w stanie go wytrzymać. Nie ulega jednak wątpliwości, że pierwszy film, I Worship His Shadow jest bardzo fajną opowieścią o niekompetentnym idiocie, kobiecie zamienionej w super wojowniczkę, głowie robota, która się w niej zakochał i nieczułym, martwym wojowniku, który jest ożywiany, aby zabijać wrogów tajemniczego Zakonu. Czołówka pokazuje wszystko o szaleństwie Lexxa.
Ciąg dalszy nastąpi.