Category: Książki Roberta A. Heinleina

“Reżyserzy przyszłośći 1: Spierigowie” + “Targi Fantastyki”

Na chwilę przerywam pisanie o Inwazjach, do którego tematu niedługo wrócę, ale teraz proponuje pierwszą część przeglądu wartych uwagi reżyserów, którzy dopiero zaczynają karierę. Ostatnie lata pokazują (Duncan Jones, czy Rian Johnson), że jest całkiem spore grono dobrze zapowiadających się twórców kina. Pomiędzy wspomnianymi i innymi, którym studia już teraz całkiem chętnie dają nie tylko duże pieniądze, ale też i projekty związane z dużym ryzykiem, jest jeszcze kilku mniej znanych autorów. Takich, którzy, choć już pokazali przysłowiowy pazur, to jeszcze daleka przed nimi droga, aż zostaną szerzej docenieni.

Za takich reżyserów zdecydowanie należy uznać Michaela i Petera Spierigów. Pochodzący z Australii bliźniacy urodzeni w 1976 roku nie są amatorami. Mają w swoim dorobku trzy filmy, w których ich rola nie ograniczała się tylko do reżyserii. Sami napisali scenariusze do wszystkich swoich produkcji, dwa filmy wyprodukowali, we wszystkich odpowiadali za efekty specjalne, a w najnowszym dziele Peter napisał muzykę. Mamy w związku z tym do czynienia z twórcami w jakimś stopniu w pełni kontrolującymi przygotowywane przez siebie filmy.

Plakat jest bardziej epicko-postapo niz sam film.
Plakat jest bardziej epicko-postapo niz sam film.

Karierę zaczynali od kręcenia reklam i teledysków aż w 2003 roku na ekrany kin (głównie festiwalowych) trafił ich pierwszy pełnometrażowy film Undead (polski tytuł Zombie z Berkeley). Produkcja niskobudżetowa, nakręcona z funduszy zebranych przez Spierigów i ich rodzinę zdobyła sobie pewne uznanie. Jest to mały, prosty film o zombie. Oto na małe australijskie miasteczko spadają meteoryty zamieniające każdego, kto wejdzie w kontakt z nimi w krwiożerczych nieumarłych. Bohaterami jest zwyciężczyni lokalnego konkursu miss, tubylec – wędkarz, który już wcześniej miał kontakt z zombie, stąd też teraz posiada odpowiedni arsenał broni, aby z nimi walczyć, policjant frustrat i policjantka astmatyczka, której to pierwszy dzień w pracy, oraz para australijskich odpowiedników rednecków (ona w zaawansowanej ciąży).

Akcja filmu dzieje się w małym miasteczku i jego okolicach. Budżet był bardzo niewielki, stąd wiele efektów specjalnych wygląda raczej tandetnie. Film nie jest też odpowiednio doświetlony (do tego dodać należy niezbyt fortunny wybór filtrów), a aktorzy raczej nie są zbyt dobrzy. W niektórych sytuacjach to pasuje, w innych przeszkadza. Zarazem Spierigom udało się stworzyć lekki i radosny film, który ma odpowiednią ilość zaskakujących scen i motywów. Część jest klarownym nawiązaniem do klasyków gatunku z filmami Romero na czele, inne są własnym żartem.

Pewne powodzenie Undead sprawiło, że Spierigowie dostali prawdziwe pieniądze na kolejny film. Skoro za pierwszym razem na warsztat wzięli zombie, to teraz przyszła pora na wampiry, ale pewne elementy tych bardziej mózgo-lubiących nieumarłych się pojawiają. Oto doszło do rozprzestrzenienia się zarazy zamieniającej ludzi w wampiry. Powstało nowe społeczeństwo, gdzie światem rządzą krwiopijcy. Miasta zostały przebudowane, podobnie i budynki. Także przerobiono samochody tak, aby chroniły one właścicieli przed działaniem morderczego słońca. Na czele wampirzej społeczności znajduje się korporacja-bank, która zarządza całą dostępną krwią. W specjalnych bunkrach przetrzymywani są ludzie, z których systematycznie wytacza się krew. Jest jednak jeden problem… ludzi jest coraz mniej, a co za tym idzie i krwi zaczyna brakować. Wygłodzeni krwiopijcy zaczynają przeistaczać się w istoty o wiele bardziej przypominające nietoperze niż homo sapiens.

Bank krwi
Bank krwi

Główny bohater, wampir z problemami etycznymi (próbuje sił w weganizmie, tzn. piciu krwi zwierzęcej, ale nie jest ona odpowiednio życiodajna) jest naukowcem pracującym nad stworzeniem sztucznej krwi. Syntetyku, który nareszcie uwolni wampiry od ludzi, a tych ostatnich od trzymania w klatkach. Film nie kryje swoich związków z kinem klasy B. Kiedy trzeba, ciała eksplodują strugami krwi, źli są odpowiednio demoniczni, a całość zrobiona jest w pewnej konwencji niepoważnego horroru. Zarazem film nie obraża inteligencji widzów. Fabuła jest wewnętrznie spójna, a i po seansie można nawet zadać sobie pytania o różne wątki i kwestie poruszone w produkcji.

Zwraca uwagę także starannie stworzony świat. Chodzi tutaj o na przykład przemyślane samochody, którymi poruszają się wampiry, czy też o pełen ciekawostek bar z różnymi typami krwi. Poza wyraźną poprawą, jeżeli chodzi o kwestie techniczne, udało się także do Daybreakers zatrudnić znanych aktorów, główną rolę gra Ethan Hawke, głównym złym jest zaś Sam Neill, a całkiem ważną postać odgrywa Willem Dafoe.

Pomimo tego, że film nakręcono w 2007 roku, to czekał on aż do 2009 na premierę. Na kolejny film Spierigów przyszło nam czekać do 2014, kiedy to wypuszczono Predestination. Film oparty na uznanym opowiadaniu Roberta A. Heinleina opowiada o policjancie ścigającym w czasie terrorystę. Korzystając ze specjalnego urządzenia, skacze w przeszłość, łapiąc „temporalnych bandytów” (TimeCop!), a teraz ściga niebezpiecznego terrorystę. W otwierającej film scenie widzimy jego porażkę, gdy nie zdoławszy powstrzymać eksplozji, większość jego ciała zostaje poparzona. Na szczęście dla niego udaje mu się wrócić do bazy, po czym dostaje swoje ostatnie zadanie. Zamiast dalej polować na terrorystę, ma zająć się rekrutacją swojego następcę w służbie. Kandydat jest już wybrany.

Miejmy nadzieje, że przy następnym filmie, Spierigowie sami także zrobią plakat...
Miejmy nadzieje, że przy następnym filmie, Spierigowie sami także zrobią plakat…

Film bardzo starannie unika scen, czy sekwencji, które wymagałaby rozbudowanych efektów specjalnych. Widać, że twórcy doskonale potrafią przy minimalnych środkach pokazywać różne czasy, ale też i miejsca. Co więcej, w filmie pojawia się cała masa drobiazgów, czy wskazówek, o co w nim chodzi. Są to czasem rzeczy, których widz normalnie nie dostrzega, co tym bardziej się chwali, bo pokazuje przywiązanie do szczegółu u twórców. W roli głównego bohatera zatrudniono ponownie Ethana Hawke, ale tym razem cały film kradnie mu Sarah Snook. Świetnie poradziła sobie z wymagającą rolą i aż dziwne, że aż dotąd była tak mało znana!

Spierigowie są na początku kariery. Wciąż się uczą i zmieniają pewne rzeczy w podejściu, w sposobie pracy, a przy tym utrzymują przywiązanie do szczegółu w swoich filmach. Trudno powiedzieć, co przyniesie im przyszłość, zapowiadają na razie w wywiadach film o spadkobierczyni twórcy winchestera, która to opowieść brzmi co najmniej ciekawie!

Nowoczesne metody walki mieczem świetlnym
Nowoczesne metody walki mieczem świetlnym

Poza przeglądem dodam też, że w ostatni weekend, a dokładnie w sobotę 28 listopada w Warszawie miała miejsce pierwsze impreza pod tytułem Targi Fantastyczne. Organizatorzy są całkiem znani w fandomie fantastycznym, więc nie ma co ich tutaj przedstawiać. Sama impreza została umieszczona w budynku znajdującym się obok ronda Babka, czyli w miejscu zdecydowanie dobrze skomunikowanym z resztą Warszawy.

To nie jest curry, ktorego szukacie
To nie jest curry, ktorego szukacie

Jak to często w przypadku pierwszej imprezy były pewne niedociągnięcia (brak banera/dużego napisu informującego, że tak, w tym budynku są Targi), ale wszystko to raczej drobiazgi względem udanego przedsięwzięcia. Jak sama nazwa wskazuje, było to miejsce do wydawania pieniędzy i przypuszczam, że każdy, kto wszedł, mógł spokojnie wydać ciężko zarobione złotówki na książki (jacyś „bandyci” wykupili mi Księżniczkę Marsa od Solarisu!), stroje, biżuterie i inne takie tam. Stoiska były rozlokowane w miarę możliwości lokalowych. Był też program „nietargowy”, ale ze względu na ograniczenia czasowe nie widziałem ani urywka jego, więc nie będę oceniać.

Herezje! Wszedzie herezje!
Herezje! Wszedzie herezje!

Targi to dobra impreza, o dosyć specyficznym zabarwieniu (taki konwent bez prelekcji), który jak wszystko na to wskazuje, zagości na dłużej w kalendarzu imprez związanych z fantastyką. Szorstkość tego krótkiego tekstu wynika z udawanej obiektywności związanej z tym, że znam dobrze organizatorów 🙂

Na koniec garść zdjęć z Targów.

To (już) nie moje ciało (Body Snatchers)

Losy niektórych książek są przedziwne. Oto w 1954 roku na łamach uznanego Colliers Magazine ukazała się w odcinkach niepozorna książka Jacka Finney’a. Colliers był magazynem niestroniącym od niskich gatunków popkultury, ale pomimo spadającej od końca Wojny światowej numer 2 sprzedaży, należy go uznać za jeden z bardziej renomowanych periodyków. Pismo masowe o dużym zasięgu oraz dobrze opłacające swoich autorów. To właśnie tam karierę zaczął Fu Manchu, ale także wielu dziennikarzy śledczych i felietonistów. Stąd publikacja tam wiązała się z pewnym uznaniem, na pewno większym niż w dowolnym piśmie gatunkowym tamtych czasów.

Okładka zapowiada wysokojakościową literaturę.
Okładka zapowiada wysokojakościową literaturę.

Finney miał już pewne doświadczenie, pisał opowiadania, ale powieść, o której tutaj piszę była jego dopiero drugą w dorobku. Tytuł oryginalny to: Body Snatchers, czyli tłumacząc na nasze Porywacze ciał. Twórczość Finney’a trudno jednoznacznie zaklasyfikować, był on w gruncie rzeczy pisarzem trochę w duchu Michaela Crichtona: niby gatunkowy, ale bliżej było mu do głównego nurtu. Stąd pomimo opublikowania kilku powieści z pogranicza fantastyki naukowej i horroru nie został on przypisany do konkretnego typu opowieści.

Zemsta cebulki
Zemsta cebulki

Sama książka wyraża ducha epoki. Lata 50-te XX wieku w Stanach Zjednoczonych były czasem wielkich obaw odnośnie do komunizmu. Ten strach, z czasem wyśmiewany/atakowany jako „red scare” (numer 2) wyraźnie odcisnął piętno na popkulturze. Na tyle duże, że dla wielu krytyków nastawionych bardziej lewicowo powieści i filmy z tego okresu trzeba było odpowiednio reinterpretować. Wynika to w dużej mierze z niezdolności do przyznania, że tekst kultury wyrażający ideologie niezgodną z poglądami krytyka, może być dobry, wartościowy, czy przynajmniej nieodpychający.

W przypadku powieści Finney’a problem rozumienia tekstu jest dodatkowo wzmacniany przez fakt, iż doczekała się ona ekranizacji. Film Dona Siegela Inwazja porywaczy ciał (Invasion of Body Snatchers) jest obecnie o wiele bardziej znany niż materiał wyjściowy. Większość osób o nim piszących najpewniej nigdy nie miała w ręku powieści, a nie zdziwiłbym się, gdyby wielu nawet nie wiedziało, że mamy tutaj do czynienia z adaptacją książki.

Opowieść Finney’a jest dosyć prosta, oto w małym miasteczku miejscowy lekarz (rozwodnik) spotyka swoją miłość z czasów szkolnych (rozwódkę). Nie jest to jednak historia o miłości, zamiast tego autor skupia się na opisywaniu czegoś, co początkowo wygląda na paranoje grupy osób. Oto część mieszkańców zaczyna podejrzewać, że członkowie ich rodzin nie są tymi, za kogo się podają. Owa paranoiczna wizja stopniowo się rozprzestrzenia i coraz więcej osób zgłasza się z tymi problemami. O ile początkowo wszystko można zrzucić na karb masowej histerii, to kilka rzeczy sprawia, że poważniej trzeba podejść do obaw poszczególnych ludzi. Miasteczko stopniowo się zmienia. Upada handel, gastronomia i wszelkie przybytki rozrywki.

Wszystko nabiera tempa w momencie, gdy bohaterowie zostają zaproszeni do domu pewnego małżeństwa, z którymi są zaprzyjaźnieni. Zaproszenie to raczej eufemistyczne określenie sytuacji, gdy są oni prawie siłą zaciągani zobaczyć coś niezwykłego. Okazuje się, że owo małżeństwo znalazło tajemnicze nagie ciało bez znaków szczególnych. Z czasem okazuje się, po wielu przygodach i perypetiach, że miasteczko jest rzeczywiście atakowane, a paranoiczni mieszkańcy mieli rację. W okolicy spadły bowiem zarodniki obcego gatunku. Są to rośliny, które w trakcie snu człowieka (i nie tylko człowieka – także zwierząt, a nawet przedmiotów martwych) kopiują ów obiekt. Przejmują wszystkie jego cechy i wręcz się nim stają. Różnią się jednak od normalnych istot tym, że są pozbawione emocji, jak też i pragnień. Mają też i inne wady, ale o nich można poczytać w książce.

Mamy tutaj opowieść o tajemniczych roślinach, które jako pasożyty przejmują władzę nad planetą. Opowieść szybko zyskała popularność, ale nie można nie zgodzić się z recenzentami pism branżowych, że jest to bardzo słaba fantastyka naukowa. Założenia fabularne nie tylko pełne są absurdalnych pomysłów, co wręcz wyraźnego nieprzemyślenia opowieści. Bohaterowie zachowują się nawet nie nierozsądnie, co zwyczajnie bezgranicznie głupio. Całości dopełnia wymuszony happy end, który wzbudzić może w najlepszym wypadku śmiech.

Nie znaczy to, że powieść Finney’a nie ma zalet. Na pewno można mu przyznać, że umiał napisać książkę sensacyjną, w której strony przewracają się szybko i żwawo. Jest także wyraźnie obecne umiejętnie budowanie opisu de facto komunistycznego świata (jaki sobie ówcześnie wyobrażali Amerykanie). Nie ma tutaj miejsca na żadne wątpliwości, obcy najeźdźcy to kwintesencja komunistycznego społeczeństwa, pozbawionego indywidualizmu, uczuć, czy kolorów. Warto pamiętać, że te trzy cechy były szczególnie wręcz silnie obecne w świadomości, jako wyznaczniki systemu politycznego z ZSRR.

Nowa Huta?
Nowa Huta?

Czy Finney nawiązywał do polityki świadomie, nie jest tutaj ważne. Powieść wpisuje się w pewien konkretny nurt i co ważne, nie jest nawet najlepszym jego reprezentantem. Parę lat przed Finney’em Robert A. Heinlein napisał powieść dokładnie w tym gatunku, ale o kilka rzędów wielkości lepszą i bardziej przemyślaną. Władcy marionetek najpierw ukazały się w 1951 roku na łamach Galaxy w zmienionej (wbrew autorowi) formie i w tym samym roku w wersji książkowej. Obie edycje były ocenzurowane ze względu na kwestie obyczajowe (wycięto około 1/3 oryginalnego maszynopisu). Pomimo tego, to co zostało, doskonale oddaje ducha i charakter twórczości Heinleina.

Czyli, co by było, gdyby Szarlota Paweł rysowała horrrory
Czyli, co by było, gdyby Szarlota Paweł rysowała horrrory

Powieść jest szybka w lekturze dzięki dynamicznej narracji, silnym postaciom (wpisującym się w pewne typowe dla Heinleina stereotypy bohaterów) oraz pomysłowo skonstruowanych przeciwników. Oto w 2007 roku w małym miasteczku zaczyna się coś dziwnego dziać. Szef tajemniczej służby rządowej (zwany „Starym człowiekiem”) wyrusza sprawdzić sytuacje i bierze ze sobą dwoje agentów: Sama i Mary. Okazuje się, że sprawcami problemów są istoty przypominające ślimaki, które funkcjonują niczym pasożyty. Przejmują one kontrolę nad ludźmi i stopniowo planują przejąć władzę nad Ziemią. Mają one starannie przemyślany plan, ale kilka rzeczy jest dla nich początkowo niezrozumiałe. Jedną z nich jest seks i erotyka.

Spełnienie marzeń sennych Mignoli.
Spełnienie marzeń sennych Mignoli.

Przewaga Heinleina wynika w dużej mierze z tego, że jego powieść jest znacznie bardziej konsekwentna. Autor unikał prostych rozwiązań i choć celem od samego początku było napisanie powieści sensacyjnej, którą mu zlecono. Wydawcy chodziło o rozwinięcie pomysłu, że latające spodki, to statki kosmitów, dzięki czemu dostał powieść o najeźdźcach, którzy mają plan podboju Ziemi.

Ke?
Ke?

Pomimo przewagi powieści Heinleina, to tekst Finney’a nie tyle odbił się szerokim echem, co samym swoim tytułem na stałe wszedł do świadomości odbiorców. Możliwe, że gdyby Władcy marionetek doczekali się w latach 50-tych XX wieku ekranizacji, to właśnie o tej powieści mówiłoby się jako o punkcie odniesienia do kolejnych historii. Tak się jednak nie stało i w popularnej świadomości, to Inwazja porywaczy ciał, jest tą historią o infiltracji naszej planety.

O tym, dlaczego tak się stało, będzie w następnej części.

Okładki Heinleina zwyczajowo za muzealnym archiwum.

The Puppet Masters według Galaxy (czytałem wersje książkową ocenzurowaną, więc nie jestem w stanie ocenić “jakości” zmian wprowadzonych przez redakcję pisma), część 1, 2 i 3.

Między kościołem, a władzą (przykłady teokracji)

Ostatnio mam trochę mniej czasu w związku z pracami nad dwoma większymi projektami. Stąd wpisy będą pojawiać się nieregularnie. W każdym razie w ostatnim numerze „Więzi” znajduje się artykuł księdza Stanisława Adamiaka Czy chrzcić Marsjan? Polska fantastyka o Bogu będący próbą opracowania tematu relacji polskiej fantastyki naukowej i religii. Przygotowany jest on w formie antologii (czego w gruncie rzeczy należało się spodziewać od historyka osadzonego w dużej mierze w historii starożytnej.

O ile Adamiak skupia się na raczej pozytywnym obrazowaniu religii, trzeba jednak pamiętać, że nie jest to jedyne dostępne spojrzenie. Religia jest także często przywoływana przez autorów fantastyki, jako pewnego rodzaju zagrożenie. Chodzi tutaj oczywiście przeważnie o jej fundamentalistyczne odłamy, acz niektórzy autorzy w ogóle odrzucają religię w jakiejkolwiek postaci. Wprowadzenie przez twórcę prostego politycznego podziału na dobrych ateistów i złych wierzących jest jednak często uproszczeniem, gdyż rzeczywistość pisarzy bywa bardziej skomplikowana.

Często też religia jest li tylko pretekstem do stworzenia szerszego i bardziej ciekawego świata. Bardzo dobrym przykładem takiego – poniekąd ukrytego – spojrzenia na religię jest Lord of Light Rogera Zelaznego. W tej, zasłużenie docenionej powieści mamy do czynienia z opisem kolonizowania planet, gdzie w ramach odpowiedniego przygotowywania społeczeństwa pierwsi koloniści przyjmują rolę bogów z mitologii indyjskiej. Odgrywają tam spory i konflikty, które niejednokrotnie są kalką opowieści, które już kiedyś istniały.

Ehh Brazylia!
Ehh Brazylia!

Książka Zelaznego jest jednak pod wieloma względami wyjątkowa. Przeważnie starcie z religijną hipokryzją nie ma wymiaru mitologicznego, a jest znacznie bliższe pragmatyzmowi władzy i cynizmowi. Dobrym punktem wyjścia jest mini powieść Roberta A. Heinleina If This goes On –. Jest to pierwsza opublikowana powieść Heinleina, a osadzona jest w szerszym cyklu Historii przyszłości. Opowiada o mrocznym okresie w wymyślonym przez tego pisarza świecie. Oto w Ameryce władzę przejął niejaki Nehemiah Scudder, który najpierw wygrał wybory prezydenckie, a potem został dyktatorem.

Stworzona przez Scuddera teokracja jest bardzo skuteczna. Wspiera ją silne wojsko, które korzysta z najnowocześniejszych technologii. Jak to jednak często bywa w tego typu państwach, bardzo szybko powstaje ruch oporu. Tutaj nazywany jest on Kabałą i choć w państwie działa tajna policja, to udaje się jej infiltracja większość ośrodków władzy.

Bohaterem powieści jest młody żołnierz, który skończywszy West Point został przyjęty do elitarnych oddziałów nazywanych Aniołami Pana imieniem John Lyle. Oddziały Aniołów zajmowały się ochroną siedziby Proroka (którym jest kolejny już następca Scuddera) w Nowym Jeruzalem. Stanowisko to było zaszczytne, ale jak Lyle szybko odkrył, centrum władzy łączy się z intrygami i innymi działaniami bardzo dalekimi od wyidealizowanej religi.

Ehhh Ameryka!
Ehhh Ameryka!

Przełomowym punktem dla naszego bohatera będzie jednak odkrycie miłości. Zakochał się on w jednej z poświęconych sióstr, która miała na imię Judith. To zakazane – nie tyle ze względu na celibat, co raczej, dlatego, że prawo do niej miał tylko Prorok – uczucie sprawia, że z posłusznego żołnierza teokracji przemieni się on w jednego z rebeliantów. W wyniku różnych zdarzeń dołączy on do ruchu oporu.

Pierwsza połowa powieści opowiada o odkrywaniu natury reżimu, jak też i późniejszej ucieczce z Nowego Jeruzalem. Reszta zaś to opis wielkiego buntu przeciwko rządzącym. Opis rewolucji zyskał w Ameryce dużą popularność. W dużej mierze, dlatego, że powieść przedstawia cały proces obalania władzy jako pewnego rodzaju przedsięwzięcie biznesowe. Nie jest to proste rzucenie się na przeciwnika, czy też wbicie noża w plecy, które ma zakończyć konflikt. Zamiast tego mamy rozbudowaną operację, która na różne sposoby ma uderzyć w przeciwnika.

Eh Marines?
Eh Marines?

Powieść Heinleina została po raz pierwszy opublikowana w 1940 roku w „Astounding Science Fiction”, a trzy lata później w tym samym piśmie pojawiła się powieść Fritza Leibera Ciemności przybywaj. Co ciekawe If This Goes On – zostało opublikowane w formie książki, jako część Revolt in 2100 wraz z kilkoma innymi tekstami mniej lub bardziej związanymi z państwem Scuddera. Natomiast trzy lata wcześniej Ciemności przybywaj doczekało się swojej książkowej edycji.

Eh Abstrakcja???
Eh Abstrakcja???

W każdym razie wspominam tutaj o tekście Leibera nie tylko, dlatego, że ona i If This Goes On są niejako związane latami publikacji i wydania, ale dlatego, że mamy tutaj do czynienia z pewną wspólnotą tematyczną. Książka Leibera opowiada o świecie przyszłości, gdzie powrócono do stereotypowych mrocznych wieków. Oto ludzie żyją w małych osadach i potulnie słuchają się rządzącego wszystkim kościoła. Z drugiej strony jest wielki przeciwnik w postaci Satanasa, który chce zmienić świat.

Nie do końca jest to jednak takie średniowiecze. Okazuje się, że kościół (zwany tutaj Hierarchią) posiada w swoim władaniu bardzo nowoczesną technologię włączając w to statki kosmiczne. W niedalekiej względem nas przyszłości doszło do przejęcia władzy nad światem przez grupę naukowców. Uznali oni, że ludźmi należy kierować i traktować ich niczym idiotów. Stąd, aby zapewnić stały rozwój technologii strącono masy do poziomu poddaństwa, aby nie mogły się one buntować przeciwko rozlicznym pracom naukowców. Stąd kapłani posiadają na przykład specjalne szaty, które pełnią rolę zbroi. Mamy także wiele innych maszyn, sieci komputerowych do wymiany informacji. Poza tym istnieją także specjalne maszyny, które przykładowo dają pomoc biednym.

Ufff, Inkwizycja!
Ufff, Inkwizycja!

Wyznawcy Satanasa jednak czuwają i wynajdują w tłumie kapłanów jedno słabe ogniwo. Zmanipulowany buntuje się on przeciwko Hierarchii i musi uciekać. Trafia w ręce wyznawców Satanasa, którzy próbują go przekonać do przyłączenia się do ich organizacji. Okazuje się bowiem, że tak jak Hierarchia jest w gruncie rzeczy cyniczną grupą ludzi rządnych władzy i kontroli nad społeczeństwem, tak i wyznawcy Satanasa w gruncie rzeczy wykorzystują ten symbol tylko do zastraszenia przeciwników, a w rzeczywistości korzystają z nowoczesnej technologii, jak też i biotechnologii. Religia jest tutaj narzędziem, które ma ułatwić kontrolę nad ludźmi, acz trzeba tutaj dodać, że i tam znajdują się prawdziwie wierzący.

Inaczej do tematu podszedł Rafał Ziemkiewicz w swoim opowiadaniu Jawnogrzesznica. Było ono nominowane w 1990 roku do nagrody Zajdla, co czytającego je teraz może trochę dziwić. Poza kilkoma ciekawymi motywami w postaci maszyny do odprawiania pokuty, samo opowiadanie nie wnosi sobą niczego specjalnego. Główny jego wątek sprowadza się do tego, że „żołnierz” reżimu teokratycznego spotyka na swojej drodze dziewczynę – prostytutkę. Każdy, kto ma jakieś rozeznanie kulturowe już teraz będzie w stanie powiedzieć, co nastąpi dalej.

Co ważne i ciekawe, te trzy opowieści są zdecydowanie bardziej nastawione przeciwko instytucjom, a nie samej religii. O ile w przypadku Ziemkiewicza może to trochę dziwić, to Heinlein i Leiber, jako Amerykanie, mają długą tradycję nieufności wobec zinstytucjonalizowanej wiary. Niechęć wobec kościoła jako właśnie instytucji widoczna jest w twórczości Edgara Rice’a Burroughsa, który zresztą wyniósł takie spojrzenie z rodzinnego domu.

Heinlein przykładowo bardzo szanował Biblię i nawet w Farnham’s Freehold główny bohater każdego ranka czytał ją swoim towarzyszom. Mamy tutaj do czynienia z pięknym przykładem trochę anarchicznej (czy też może raczej libertariańskiej) religijności, która bardzo wpływa na dosyć wyraźną niechęć w Stanach względem katolicyzmu. Nie chodzi tutaj li tylko o zadawnione spory z okresu reformacji, a o bardzo wyraźny bunt przeciwko jakimkolwiek instytucjom życia religijnego, które wykraczają poza jeden kościół rozumiany jako wspólnota. Trzeba tutaj pamiętać, że takie podejście to nie jest jednostkowy przypadek, czy też efekt ducha czasów.

Według tego podejścia można powiedzieć: Bóg tak, ale kościół nie. Ziemkiewicz w ten sposób nie postrzegał religii, stąd u niego mamy do czynienia z innym poprowadzeniem opowieści. Jego efekty widać w późniejszej twórczości tego autora. Nie doszło w jego przypadku do przewartościowania poglądów i nagle z „antyklerykała” nie został zwolennikiem kościoła. Dla niego raczej ważniejsza była religia –traktowana bardzo dosłownie – niż instytucja.

Okładki Heinleina za Muzeum w archiwum.

Leiber zaś stąd.

Aktorska polityka najwyższego szczebla (Dubler)

Ta okładka jest ważna, ale nie powiem, dlaczego.
Ta okładka jest ważna, ale nie powiem, dlaczego.

W przyszłej historii układu słonecznego będzie panować pewna forma demokracji. W jej ramach wybory będą odbywały się wedle ściśle określonych reguł, a wyborcy będą decydować często o bardzo ważnych sprawach. Takie właśnie, kluczowe, wybory się zbliżają. Po wielu dekadach opresyjnej polityki prowadzonej względem obcych ras zamieszkujących liczne planety układu słonecznego, ludzkość przymierza się do wyborów, które mogą to wszystko zmienić. Zaznaczmy, że ten demokratyczny system polityczny, jaki posiadają ludzie, jest dosyć prosty. Zjednoczona ludzkość żyje w ramach monarchii konstytucyjnej, gdzie tak na prawdę władzę sprawuje premier – najwyższy minister. Jest on przywódcą najsilniejszej partii politycznej.

Pierwsza okładka Dublera jest jakaś taka niewinna.
Pierwsza okładka Dublera jest jakaś taka niewinna.

Jak wspomniałem, zbliżają się wybory i polityk opozycji imieniem John Joseph Bonforte ma wielką chęć ich wygrania. Kieruje on partią „Ekspansjonistyczną” i głównym punktem programu wyborczego jest włączenie obcych w struktury państwa. Chodzi tu głównie o Marsjan, którzy co prawda mają czynne prawo głosu, lecz nie mają – w gruncie rzeczy ważniejszego – biernego. Bonforte i jego ludzie chcą to zmienić. Sama taka myśl nic by jednak nie znaczyła, bo wielu polityków chce unowocześniać państwo. Pomagają mu jednak sondaże wskazujące, że Bonforte ma szansę na zwycięstwo.

Jednym z elementów kampanii wyborczej ma być wielka uroczystość przyjęcia tego właśnie polityka do struktur Marsjańskiego społeczeństwa. Ten symboliczny akt da mu z miejsca poparcie w praktyce wszystkich Marsjan i zagwarantuje zwycięstwo. Rytualny akt, o którym tu mowa, jest wielkim zaszczytem i nic nie może go zepsuć. Jeden błąd będzie oznaczał, że cały program posypie się niczym domek z kart, a za tym pójdą polityczne plany i wielkie nadzieje.

Jak to zwykle bywa w powieściach, ten domek z kart musi runąć. Tutaj przenieśmy naszą uwagę na niejakiego Lawrence Smythe, który jest aktorem bez grosza przy duszy. Ma jednak groteskowo wspaniały pseudonim: Wielki Lorenzo. Zresztą Lorenzo jest preferowanym przez niego imieniem względem prosto brzmiącego Lawrence’a. Politycznie niedookreślony, ale jedno można powiedzieć: niezbyt podobają mu się polityczne pomysły Bonforte’a i jego kliki. Poza tym, co ma zapewne częściowy wpływ na jego poglądy, jest uczulony na Marsjan. Nie jest wstanie wytrzymać ich charakterystycznego zapachu. Nie jest rasistą, ale jak sam ten termin nam mówi, nie ma w nim nic przeciwko niechęci do innych gatunków, a już szczególnie do tak pokracznych istot jak posiadający nibynóżki i coś głowo-podobnego Marsjan. Tutaj zrobię małą dygresję z pytaniem, czy istnieje już odpowiednie słowo do określenia niechęci między gatunkowej? Gatunkizm? Humanizm?

Wracając jednak do naszego właściwego tematu. Lorenzo nie ma jednak czasu myśleć nad polityką i Marsjanami, gdyż zwyczajnie nie ma, za co przeżyć kolejnego dnia. Na szczęście dla niego pewnego razu spotyka w barze Daka Broadbenta, na którym jego umiejętności odgrywania innych ludzi robią wrażenie.

Druga jest już jednak zdecydowanie bardziej ekspresyjna
Druga jest już jednak zdecydowanie bardziej ekspresyjna

Potrzebuje on kogoś, kto będzie mógł wcielić się w jednego z polityków. Lorenzo z chęcią by odmówił, ale brak pieniędzy sprawia, że nie jest w pozycji, w której mógłby to zrobić. Dlatego też zgadza się wcielić w… jak się okazuje nielubianego przez niego Bonforte’a. Dlaczego trzeba go zatrudnić do tej roli? Otóż przeciwnicy polityczni Bonforte’a porwali go przed wspomnianą uroczystością. Poprzez niedopuszczenie do tego, aby się ona odbyła (a jest to jednorazowa okazja), skutecznie skompromitują tego polityka. Straci on przez to poparcie ludzi i co ważniejsze: Marsjan.

Mamy też humorystyczną wersje.
Mamy też humorystyczną wersje.

Taki oto jest zrąb fabuły Dublera Roberta A. Heinleina. Powieść, napisana w pierwszej osobie, jako wspomnienia Lorenzo. Historia w niej przedstawiona opowiada o odpowiedzialności i poświęceniu. Jest to książka bardzo dobrze napisana – zresztą Heinlein dostał za nią swoją pierwszą w karierze Hugo – z ciekawymi pomysłami. O ile sam obraz Marsa i Marsjan jest z oczywistych powodów lekko zdezaktualizowany, to w żadnym stopniu to nie przeszkadza. Mamy ciekawy opis społeczeństwa opartego na bardzo odmiennych zasadach od naszego. Zresztą można wyraźnie stwierdzić, że Heinlein lubił Mars i Marsjan jako wątek w opowieści. Wystarczy wspomnieć o Stranger in a Strange Land, którego to Marsjanie mają pewne podobieństwa do tych, znanych nam z kart Dublera. Tutaj wypada dodać, że tego typu podobieństwa i sieć powiązań jest bardzo wyraźna w twórczości Heinleina. Nie chodzi tylko o powracające motywy, ale w o wiele większym stopniu “zapętlający” się świat jego tekstów. W latach 80-tych zaowocowało to powieścią The Number of the Beast, gdzie Heinlein niejako ogłosił, że w jego utworach mamy do czynienia ze światem, gdzie występuje wiele wymiarów. Różne teksty dzieją się w różnych wymiarach, co nie znaczy, że nie da się pomiędzy nimi przechodzić.

Cytując klasykę: The Horror! The Horror!, czyli Francuzi są zdolni.
Cytując klasykę: The Horror! The Horror!, czyli Francuzi są zdolni.

Omawiana tutaj książka jest ważna także i dlatego, że zaznacza pewien etap w karierze Heinleina. To właśnie pod koniec lat 50-tych, mając już uznaną renomę tak jako autor cyklu opowiadań Historii Przyszłości, jak też i serii powieści dla młodzieży, wracał on po dłuższej przerwie jako twórca literatury poważniejszej i skierowanej do starszego czytelnika. Zmiana ta wkrótce zaowocowała tak Starship Troopers, jak i wspominanym powyżej Stranger in a Strange Land. Na tle tych długaśnych i bardziej znanych powieści Dubler wygląda dosyć skromnie. Ta mająca grubo poniżej 200 stron książeczka jest jednak, w moim odczuciu, zdecydowanie lepszym wprowadzeniem do Heinleina, jego twórczości i wyraźnych u niego obsesji, niż szarpanie się na, mimo wszystko, dosyć specyficznego Strangera. Zaznaczmy jednak, że Dubler jest jednak powieścią przejściową i o ile ma wątki polityczne, czy społeczne, to brakuje w nim jednego z głównych motywów późniejszej twórczości Heinleina. Nie ma w nim praktycznie nic o seksie i seksualności.

ps, okładki jak zwykle za Muzeum (zarchiwizowanym).

Zaczynając karierę w kosmosie (Space Cadet)

Kosmos bez rakiet byłby nudny.
Kosmos bez rakiet byłby nudny.

Space Cadet, czyli Kosmiczny kadet, jest drugą opublikowaną książką Roberta A. Heinleina skierowaną do młodego czytelnika. Powieść ta, wydana w 1948 roku stanowiła pod wieloma względami początek właściwej twórczości tego autora, który wcześniej pisał prawie wyłącznie opowiadania. W książce tej widać pewne pomysły, które stały się potem stałym elementem jego kolejnych opowieści. Formalnie Space Cadet nie należy do Historii przyszłości, ale opowiadanie The Long Watch, którego wydarzenia są w powieści wspominane znajduje się w Heinleinowej tabeli chronologicznej jego wymyślonego świata. Stąd można zaryzykować, że w jakimś sensie mamy do czynienia z utworem należącym do Historii.

Głównym bohaterem jest Matt Dodson z Iowy. Ten młody chłopak dostał się po wielu wyrzeczeniach do Kosmicznego patrolu. Organizacja ta ma za zadanie zapewnić pokój i porządek w Układzie Słonecznym. W tej wersji przyszłości Ziemia pozostaje podzielona pomiędzy poszczególne państwa, z których głównym i najsilniejszym jest Amerykańska Federacja. Na błękitnej planecie, pomimo podziałów politycznych, panuje jednak pokój, gdyż do Kosmicznego patrolu należą wszystkie bomby atomowe, jakie zostały wyprodukowane. Są one wycelowane w Ziemie i jeżeli tylko jakiś kraj wywoła wojnę, czy też będzie odpowiadał za inne naruszenie prawa, to zostanie on zbombardowany. Z tej siły i władzy, która należy do Patrolu, wynika jego bardzo duży prestiż. Nie jest to jednak jedyna organizacja działająca w kosmosie. Mamy jeszcze Kosmicznych Marines – czasem błędnie wspomina się o Space Cadet, jako pierwszym utworze wspominającym o Space Marines, ale określenie to pojawiało się wcześniej – którzy, ze względu na bardziej spektakularny charakter służby są bardziej popularni wśród młodzieży. Od kadetów na dodatek wymaga się znacznie więcej wysiłku i pracy.

Czasem jednak wystarczą same napisy.
Czasem jednak wystarczą same napisy.

Książka Heinleina opowiada o treningu Dodsona, o tym jak z chłopaka z prowincjonalnej Iowy staje się mężczyzną może nie tyle światowym, co dostrzegającym, że nie kończy się on na najbliższym miasteczku. Takim, który widzi też, że dorosłość to także ciężkie wybory moralne, jak i umiejętność nimi zarządzania. Jedną z kluczowych scen dla książki jest rozmowa Matta z rodziną, po tym jak zdał rozliczne egzaminy w Patrolu, na temat tego, czy Patrol mógłby zbombardować Iowę i czy sam Matt mógłby nacisnąć odpowiedni przycisk. Warto w tym miejscu przypomnieć, że mówimy o książce wydanej wkrótce po Drugiej Wojnie, gdzie na dodatek istniała realna obawa, że może dojść do Trzeciej. Stąd wizja organizacji, która w każdej chwili mogła usunąć z powierzchni Ziemi dowolne państwo jest dosyć ciekawym pomysłem w powieści dla młodzieży.

Heinlein, po opowiedzeniu o szkoleniu kadetów przechodzi do dwóch przygód, które będą stanowić wielki test Matta i innych pomniejszych bohaterów powieści. Musi się on w nich wykazać nie tylko inteligencją, ale także i odpowiedzialnością. To drugie jest jednym z ważnych elementów twórczości Heinleina. To jest jeden z elementów, który po Space Cadet na stałe zajął miejsce w jego kolejnych powieściach. Stąd nic dziwnego, że i w tym utworze zajmuje on bardzo dużo miejsca. Jednym z kandydatów do Patrolu jest Girard Burke, ten młodzieniec należy do jednej z bardziej majętnych rodzin. Jest, jak należy się spodziewać, dosyć rozpuszczonym i niewychowanym snobem, który uważa, że może pomiatać Mattem, gdyż ten nie ma jego pieniędzy i pochodzenia. Kiedy Burke z różnych powodów został usunięty z Patrolu postanowił zająć się zarabianiem pieniędzy, a nie pilnowaniem pokoju. W tym celu udał się statkiem na Wenus i chciał na tamtejszych tubylcach wymusić pewne ustępstwa natury materialnej. Skończyło się to dla niego źle.

Bohater przed Weltraumem.
Bohater przed Weltraumem.

Książka poza opisywaniem przygód i dyskusją kwestii odpowiedzialności porusza także problem akceptacji odmienności. Tak wewnątrz patrolu, gdzie mamy do czynienia z mieszanką różnych ras i miejsc pochodzenia, jak i w kontaktach z obcymi, którzy żyją wedle własnych, ściśle określonych, reguł. Dodson, osoba z głębokiej prowincji, staje wobec pewnego wyzwania. W krótkim okresie czasu jest zmuszony nie tylko dorosnąć, ale także skonfrontować siebie z różnymi odmiennościami.

Po tym krótkim wprowadzeniu nie będzie dla czytelników zaskoczeniem, że w omawianej powieści widać wiele wspomnień samego Heinleina z okresu, kiedy był w Akademii Wojskowej. Chociaż podczas lektury nie mamy tutaj raczej do czynienia z militarną fantastyką naukową, ale poniekąd sposób konstruowania świata i fabuły stanowi pewną zapowiedź tego typu utworów. Odpowiednio dużo miejsca Heinlein poświęca na tworzenie atmosfery i klimatu służby wojskowej. Do pewnego stopnia można nazwać Space Cadet pierwowzorem bardziej znanego Starship Troopers. Obie powieści, choć dotyczą jednostek wojskowych, tak na prawdę więcej czasu poświęcają na opis jednostki i jej społecznego otoczenia, aniżeli na wybuchy i broń.

albo na rakiecie.
albo na rakiecie.

Pomimo tych kilku uwag, które mogą brzmieć niczym pochwała powieści, to należy zaznaczyć, że daleka jest ona od ideału. Widać wyraźnie, że o ile Heinlein miał pewne pomysły na historię, to nie miał do końca przemyślanej fabuły. Miejscami można odnieść wrażenie, że narracja Space Cadet zmierza donikąd. Równocześnie, pomimo tych wad, widać, że sprawnie wykorzystuje on własne doświadczenia do tworzenia świata i bohaterów. Da się także zauważyć, jak powoli Heinlein uczy się operować językiem w sposób charakterystyczny dla jego późniejszych powieści. Dalej miejscami dialogi trzeszczą, a opisy są monotonne, tak jak miało to miejsce w poprzedzającym Space Cadet Beyond This Horrizon, zarazem jednak widać, że wystąpiły zmiany i zmierzają one w dobrym kierunku. Omawiana tutaj powieść jest ważna, ciekawa, ale też nie jest dla każdego. Jeżeli ktoś jest fanem Heinleina, bądź jest ciekaw skąd się wzięli Starship Troopers, ten powinien sięgnąć po tę powieść. Inni już niekoniecznie.

Pewną ciekawostką jest to, że Space Cadet miał ogromny wpływ nie tylko na literaturę, ale także i na telewizje. To między innymi z inspiracji powieścią Heinleina powstał Tom Corbett, Space Cadet. Serial telewizyjny, a potem także radiowy, komiksowy, a i powieściowy. Był to jeden większych przebojów popkultury lat 50-tych XX wieku.

Okładki za zarchiwzowanym muzem.