Nam, czyli Seal Team (Internet Archive, Gry)

Internet Archive od pewnego już czasu regularnie udostępnia na swojej stronie kolejne gry konsolowe i komputerowe. W wielu wypadkach zastanawiam się odnośnie tego, czy owe działania są zgodne z prawem, ale znając podejście twórców IA jestem pewien, że nie mamy do czynienia ze złymi intencjami. Stąd też osoby praworządne mogą spokojnie korzystać, a jest, z czego.

Po co intro?
Po co intro?

Chociaż w większości przypadków grać można tylko w formie streamu ze strony, a przeglądarkowy DOSBox ma jeszcze wiele do poprawienia, to warto spojrzeć na kilka tytułów. Pierwszym, o którym chcę tutaj przypomnieć jest Seal Team. Gra Electronic Arts z 1993 roku korzystała z graficznego silnika wykorzystanego w wydanym 3 lata wcześniej symulatorze helikoptera LHX Attack Chopper. O ile ta starsza gra miała być krytykowana za małą zgodność z realiami, to warto w tym miejscu przypomnieć, że mówimy o trochę innych czasach. Lata 90-te, a szczególnie ich pierwsza połowa, to okres świetności symulacji. Twórcy starali się jak najwierniej odtworzyć latanie poszczególnymi samolotami, a w mniejszym stopniu czołgami, czy łodziami podwodnymi.

Wietnam trochę pusty
Wietnam trochę pusty

Symulatory, im trudniejsze, tym były lepsze. Dochodziło czasem zresztą do kuriozalnych sytuacji, że gra w gruncie rzeczy była trudniejsza od normalnego lotu samolotem. Nie chodziło tutaj tyle o realizm, co o rozbudowaną i daleko idącą konwencję odtwarzania każdego przełącznika i wszystkich wyświetlaczy. Coś, co w prawdziwym świecie było intuicyjnym ruchem ręki, w grze było jednak skomplikowanym skrótem klawiszowym połączonym z uruchomieniem odpowiedniego ekranu. Do tego dochodziły – z czasem rozwiązane – problemy z przyrządem używanym do sterowania. Popularyzacja joysticków z forcefeedbackiem i całej masy dodatkowego osprzętu sprawiły, że gracz mógł powoli przebudowywać swoje biurko w kokpit ulubionego pojazdu.

Wybierz sobie żołnierza
Wybierz sobie żołnierza

Co to wszystko ma jednak wspólnego z Seal Team? Mamy tutaj do czynienia z grą, która jest świadomym nawiązaniem do mechaniki i sposobu myślenia obecnym w przypadku symulatorów lotu, ale zastosowanym do odtwarzania operacji małego oddziału Sealsów operujących w Wietnamie. Oznacza to, że mamy do czynienia z bardzo realistycznym przedstawieniem tego, w jaki sposób taki oddział walczył.

W związku z tym większość operacji polega na przejściu z punktu A do punktu B, a następnie udania się do C, gdzie najczęściej zabierze nas do bazy łódź. Część misji będzie polegać na zniszczeniu obiektów, zaatakowaniu wioski, czy też uwolnieniu jeńców. Jednakże podstawową zasadą gry jest to, że się idzie. Na szczęście można przyśpieszyć czas, bo jak łatwo zgadnąć wojna jest zwyczajnie nudna i nic się nie dzieje.

Pogaduszki na barce
Pogaduszki na barce

Mamy zarazem do czynienia z pewnymi ograniczeniami wynikającymi z technologii. Nie strzelamy mianowicie tak, jak ma to miejsce w przypadku FPS, a raczej, podobnie jak w symulatorach lotu, przełączamy pomiędzy dostępnymi celami i sam komputer za nas celuje. Do tego należy dodać, że bronie też mają realistyczną skuteczność i o ile nie ma dokładnie odtworzonego odbijania się kul z M16 od liści, to jednak zabicie przeciwnika sprawia dużo problemów. Najlepiej jest podejść jak najbliżej – ale wtedy może on nas dostrzec, a jedno trafienie może – ale nie musi – nas zabić.

Na szczęście w razie problemów możemy wezwać na pomoc helikoptery, albo łódkę i będziemy wtedy świadkami ostrzału dokonywanego z tych pojazdów. W gruncie rzeczy częściej będziemy wzywać pomoc niż sami próbować pokonać przeciwnika, stąd można przejść cały tour of duty bez jednego wystrzału.

Tutaj, w widoku z oczu żołnierza najlepiej widać źródło symulatorowe.
Tutaj, w widoku z oczu żołnierza najlepiej widać źródło symulatorowe.

Sam realizm odnośnie walki, to jednak nie wszystko. W grze dowodzimy oddziałem, któremu wydajemy (przy użyciu wirtualnej dłoni) odpowiednie komendy. Dużą część akcji spędzamy studiując mapę, a co gorsza i lepsze, mamy do dyspozycji wiernie oddany arsenał stosowany w czasie wojny w Wietnamie. Gra może się poszczycić rzeczą niestety nie dostępną na archive, czyli fenomenalną instrukcją. Mająca kilkaset stron książka była pod pewnymi względami historią wojskowości wojny w Wietnamie. Opisy uzbrojenia, jak też i jednostek były bardzo ciekawie i dobrze napisane. Tego typu gier już teraz nie ma.

Seal Team nie doczekał się kontynuacji. Jednakże powstały inne gry, które ewidentnie czerpały z dokonań jego twórców. Chodzi tutaj tak o pierwsze i najlepsze Rainbow Sixy, Hidden&Dangerous, czy dalej wierne ideom realizmu Operation Flashpoint/ArmA. Poza tym można i wypada wspomnieć o mniej znanych tytułach jak Delta Force nim wraz z kolejnymi tytułami ta gra została zamieniona w zwykłego FPSa.

Podsumowanie roku

Duże koty też liżą swoje łapy
Duże koty też liżą swoje łapy

Koniec grudnia, to czas podsumowań. Skoro święta się tak ustawiły, że zachodzą na dni publikowania tekstów. Stąd też dzisiaj będzie o jednej z przyjemniejszych rzeczy, czyli czego szukali ludzie, gdy trafili na tę stronę. Ku zapewne ich zgrozie i zgrzytaniu zębami. Czasem mam wrażenie, że szukający jednak wiedział, gdzie chce trafić, stąd nie dziwie się, że wszedł “tutaj” szukając: wyjątkowo licha prelekcja. Podobnież nie dziwi pseudokonkurs.

Zdarzają się jednak dziwne wyszukiwania, takie jak: die antwoord satanizm, czy też gangster styl. Pewien zawód musiała przeżyć osoba wklepująca gdzie poznawać ludzi w internecie, bo tutaj na pewno nikogo nie pozna. Pocieszające jest jednak to, że: robocop 2014 tu dziala, chociaż ludzie się martwią: pluca.robocopa. Głównie jednak szuka się tutaj odpowiedzi na ważne pytania: jak sie nazywa bar na dzikim zachodzie? Czy: odnotuj zmiany którym podlegają bohater i otaczająca go przestrzeń? Ewentualnie: obcy czego chca? Fantastyka jest silna: pojazdy obcych przejete przez ziemian, ale mamy też pewne ekstrema fantasy: co nowego dzieje sie an dobre i na zle serial.

Miłe jest to, że głównie ludzie szukają jednak wiadomości o cyklu marsjańskim, nawet tak podstawowych jak: księżniczka z marsa była człowiekiem?

W każdym razie z wyszukarkami pewne rzeczy rozumiem, jak: meg foster oczy (jeżeli czytelniku nie wiesz, o co chodzi, to wyszukaj zdjęcia oczu tej aktorki, one są przedziwne!), ale są też rzeczy, które wzbudzają u mnie zdziwienie, jak gry robienie mieszy. Mamy też ciekawe poszukiwania: kibiety jako bohaterki, jak rozumiem kibieta, to taka duza kibitka, ergo chodzi o jakies transformery? Nie wiem też jak się ma ta osoba, ale rozumiem, że doctor who mam podobnie.

W każdym razie są: historia osoby z chipem (a gdzie Dale?), oraz ukochana bialowlosego. Trzeba też szukać i znajdzie się tutaj: słynne koty w historii. Pamiętajcie jednak, że wojownik w drodze (a w chodniku jego koń?). Pewnym regularnym standardem wyszukiwań są uszy craiga. Ktoś też szuka pomysłów chyba: tekst do komiksu o przygodzie w kosmosie. Jest jednak jedna rzecz, której i ja chce poszukać: gry krew i flaki z kurczaka. ChickenDoom? Chicken Kombat?

Jedno jednak mnie zaciekawiło, bo nie wiedziałem, że powstał steampunkowy film na podstawie twórczości Prusa: filmy fantasy o lalce.

Pewnym standardem, niechcianym, ale cóż poradzić są ludzie szukający rozrywek natury bardziej przyziemnej. Chodzi o wszelakie erotyczne sprawy. Jest to seria miejscami pocieszna, ale bardzo często creepy. Ot, na przykład, czy wiedzieliście, ze jest coś takiego jak:  opowiadania o one direction gwałt. Jest jeden, ewidentnie popularny fetysz, który podobnie jak uszy Daniela Craiga występuje niezwykle regularnie: opowiadania erotyczne zaplodniona, opowiadania erotyczne o kobietach w ciazy, sex z mamą w ciąży opowiadania erotyczne,  co ciekawe, ktoś zaczął się interesować odbiorcami tych wytworów fantazji ludzkiej: opinie panow o ciazy w bdsm opowiadania.

Są też nietypowe, typowe sprawki, jak choćby zwierzo file sex (chodzi o seks zwierząt z artykułami biurowymi?); ktoś ma też pomysły bardziej specyficzne: seks z wiedzmą erotyczne opowiadanie. Nie tylko pracują tutaj osoby źle traktujące kobiety, są też tacy, którzy szukają feministyczne filmy sex. Poza tym, warto wiedzieć, że: ronn moss zaczynal w filmach porno.

Teraz zaś, po tym jakże ważnym odkryciu dziękuje wszystkim za uwagę i do zobaczenia po nowym roku.

 

 

Przed-Cyberpunk (Michael Crichton i filmy)

Michael Crichton był uznanym pisarzem. Jego powieści, takie jak Park Jurajski, uplasować można było pomiędzy różnymi gatunkami literackimi, co niewątpliwie wpływało pozytywnie na ich popularność. Bardzo często były to dramaty medyczne z elementami fantastyki naukowej. Pojawiały się też inne motywy i gatunki, przez co ich popularność nie ograniczała się tylko do jednej grupy odbiorców. Mniej znany od pisarza jest Crichton jako twórca kina. Jest to zdecydowanie niezasłużone, gdyż patrząc na kolejne produkcje sygnowane jego nazwiskiem trzeba przyznać, że były to w większości dobrze przemyślane i wciągające opowieści.

Jeżeli nie wiesz, czemu Yul jest tak ubrany, to wypada przypomnieć sobie klasykę kina.
Jeżeli nie wiesz, czemu Yul jest tak ubrany, to wypada przypomnieć sobie klasykę kina.

Co ciekawe, pewnym stałym elementem jego filmowej twórczości były rozliczne motywy, które stały się stałym elementem cyberpunkowej wizji świata. Zacząć możemy od klasycznego Westworld, czyli opowieści o supernowoczesnym parku rozrywki. Podobnie jak we wszelakich Disneylandach, tak i tutaj główną rozrywkę zapewniały maszyny odtwarzające przed zwiedzającymi różne sceny i sekwencje. Jednak w przypadku Westworld świat poszedł o krok dalej. Zamiast zwykłych maszyn ruszających się zgodnie z w pełni zaprogramowanymi ścieżkami, tutaj mamy do czynienia z pełną interakcją pomiędzy człowiekiem, a maszyną. Chodziło o to, że za odpowiednią opłatą można było wziąć udział w niejako wirtualnej – acz tutaj zdecydowanie materialnej – rzeczywistości.

Poszczególni gości parku rozrywki wybierali świat i tam też mogli udawać, że są na Dzikim Zachodzie, albo też w Walter Scottowskim średniowieczu. Wszędzie też było zagwarantowane bezpieczeństwo ludzi poprzez odpowiednie systemy. Przykładowo, broń, której używali ludzie w Dzikim Zachodzie nie mogła być użyta do strzelenia do czegokolwiek żywego. Sytuacja wyglądała podobnie, jeżeli chodzi o maszyny, które miały odpowiednie blokady w programie.

Cyberpunkowe jest tu nie tylko wykorzystanie maszyn, ale też i zasadniczy z nimi problem. Roboty, które pracują w parku zostały zaprojektowane przez komputery i ludzie nie za bardzo wiedzą, jak one działają. Co gorsza, tutaj zaczyna się główny temat filmu, wśród maszyn szerzy się wirus, który sprawia, że przełamują one systemy bezpieczeństwa. Konsekwencje tego będą niezwykle groźne dla gości parku. Maszyny przestają respektować tę część programu, która zakazywała im krzywdzić ludzi.

O ile po Westworld Crichton starał się kręcić filmy, których nie można było zaliczyć bezpośrednio jako fantastyki naukowej, tak po kilku kolejnych produkcjach sensacyjnych na ekrany kin trafił Looker. Westworld był jednym z pierwszych filmów wykorzystujących na taką skalę grafikę komputerową (chodzi tutaj o przerobienie nagranego filmu na obraz symulujący „wzrok” maszyny), tak Looker korzystał z jeszcze bardziej rozbudowanego aparatu komputerowego, począwszy od kreowania postaci przez komputery, jak też i komputerowe cienie.

Prosty i ładny plakat. Pod pewnymi względami przypomina Cronenbergowski Videodrome.
Prosty i ładny plakat. Pod pewnymi względami przypomina Cronenbergowski Videodrome.

Film miał trochę problematyczną produkcję, stąd w ostatecznej wersji, jaka trafiła do kin, zabrakło kilku kluczowych dla fabuły scen. Film opowiadał o tym, jak ktoś kolejno zabija modelki, które operował znany chirurg plastyczny. Okazuje się, że wszystkie pracowały wcześniej dla firmy Digital Matrix. Celem tej firmy było stworzenie idealnych trójwymiarowych modeli na potrzeby reklamy. Niestety, widz oglądający film w kinie nie dowie się właściwie, dlaczego zdecydowano się zabijać owe modelki, bo ta scena została wycięta.

Pomimo tego problemu Looker ma kilka bardzo ciekawych uwag i pomysłów. Począwszy od teorii reklamy telewizyjnej. Nie jest tajemnicą, że głównym problemem reklamy jest sprawienie, aby widz patrzył tam, gdzie chce reklamujący produkt. Stąd nie chodzi tylko o zatrudnienie ładnej modelki, a o sprawienie, żeby wzrok kierował się ku produktowi. Stąd bardzo technologiczne podejście do tego zagadnienia przedstawione w filmie jest ciekawe i pomysłowe. Pomysłowy był także tak zwany Looker Gun, czyli broń dająca krótkotrwałą niewidzialność. Polegało to na wysłaniu sygnału świetlnego, który hipnotyzował odbiorcę sprawiając, że ten nie zauważał, co się dookoła niego dzieje. Było to rozwinięcie programu mającego na celu stworzenie reklam, od których nie można było odwrócić wzroku.

Jednak z najbardziej konsekwentnym wykreowaniem świata przyszłości mieliśmy do czynienia w Runaway z 1984 roku. Jest to opowieść o policjancie z dywizji zajmującej się usuwaniem problematycznych robotów. Nie chodzi tutaj wcale o Blade Runnerowych replikantów, a o rzeczy takie, jak maszyny budowlane. Odkrywa on w pewnym momencie, że ktoś zaprogramował robota, aby ten zabijał. Sprawa staje się poważna, a niebezpieczeństwo tym większe, że pojawia się tajemniczy mężczyzna, który korzysta ze specjalnego pistoletu. Pociski z niego wystrzelone są samonaprowadzające.

Mamy wyglądającą ładnie nowoczesną broń, więc dajmy ją na plakat do rąk głównego bohatera. To, że on nigdy z niej w filmie nie korzysta (należy do tego złego), to nic. Ważny jest obraz.
Mamy wyglądającą ładnie nowoczesną broń, więc dajmy ją na plakat do rąk głównego bohatera. To, że on nigdy z niej w filmie nie korzysta (należy do tego złego), to nic. Ważny jest obraz.

Świat Runaway jest z jednej strony bardzo nowoczesny, z drugiej jednak bliski naszej rzeczywistości. Jest to bardzo umiejętnie wykreowana niedaleka przyszłość i co ważne, odnosi się to do bardzo wielu elementów opowieści. Ot, mamy w filmie robota kuchennego, który przygotuje cały posiłek. Są też roboty policyjne zbierające dowody i cała masa innych, czasem drobnych maszyn ówczesnej przyszłości.

Oczywiście pewne elementy są z dzisiejszej perspektywy przestarzałe. Choćby hackowanie sprzętu poprzez odpowiednie chipy. Pomimo tego typu rzeczy film jednak jest dalej pomysłowy i dobrze zrobiony. Trochę tylko szkoda jest, że wizja przedstawiona w nim, na razie nie została zrealizowana. Pomimo rozwoju technologii wydaje się, że przeciętna kuchnia jest mniej zrobotyzowana niż w Poszukiwany, poszukiwana.

Filmy Crichtona, choć przeważnie niezaliczane do cyberpunkowych, wprowadziły wiele elementów, które stały się z czasem standardowym elementem tego nurtu. Począwszy od kwestii technologicznych, ale także – o czym tylko tutaj napomknąłem – wizji świata zdominowanego przez korporacje i ich gry. Crichton zresztą wracał do tych wątków także i jako scenarzysta. Możemy tutaj wspomnieć Wschodzące słońce, oparte na jego książce, gdzie granica pomiędzy fantastyką naukową, a zwykłym kryminałem jest bardzo płynna. To jest zresztą jeden z elementów filmowej twórczości Crichtona, gdzie właściwie bez wyjątku mamy do czynienia z bardzo bliską przyszłością, a przynajmniej tak się wydawało w momencie, gdy te filmy powstawały.

Amerykański Ninja kontra 48 godzin w stylistyce noir (Streets of Fire, Radioactive Dreams)

Na początku lat 80-tych wydawało się, że Walter Hill jest na topie. Kolejne sukcesy, tak jako producenta, ale szczególnie, jako reżysera sprawiały, że spokojnie mógł on tylko czekać na kolejne głosy uznania. Filmy takie jak Wojownicy, czy też 48 godzin dawały mu komfortową sytuację. Także i sukces wyprodukowanego przez niego Aliena pokazywał, że dobrze wie, na czym można zarobić i na dodatek zyskać uznanie krytyki. Dlatego też nikt pewnie nie wyraził głośniej wątpliwości, gdy Hill zabrał się za reżyserię Streets of Fire. Bardzo nietypowego, pod wieloma względami dziwnego filmu.

Stylowy, komiksowy, groteskowy plakat nowej bajki.
Stylowy, komiksowy, groteskowy plakat nowej bajki.

Osadzony w pewnego rodzaju nibylandii opowiadał on o młodych ludziach żyjących w posępnym mieście lat 40-tych, czy 50-tych. Poza strojami i ogólnym wyglądem jedyną wskazówką odnośnie daty, kiedy toczy się film, było to, że część bohaterów świeżo wróciła z wojny i szukała dla siebie miejsca. Tak naprawdę wszystko jednak było nie do końca określone, a sami bohaterowie byli właściwie na tyle młodzi, że czasem wyglądali prawie jak nastolatki. Jedynie policjanci byli w odpowiednim wieku. Taki dobór aktorów był w pełni zamierzony, a sam film miał się odwoływać do młodego widza. Miała to być przygoda, o której każdy młodzian marzy.

Owo zawieszenie w niedookreślonym czasie pozwoliło umieścić w filmie wszystko, czego Hill chciał, czyli gangi motocyklistów, jak też i muzykę rockową bliższą duchowi lat 80-tych, niż czasów tuż po Wojnie numer 2. Muzyka zresztą odgrywała tutaj bardzo dużą rolę. Nie tylko fabularnie, gdzie akcja toczyła się wokół porwania piosenkarki przez gang motocyklistów. Podkręcała ona tempo akcji, a i w wielu miejscach to piosenki odgrywały ważniejszą rolę, niż opowieść. Hill, który już wcześniej wykorzystywał muzykę nie tylko do kreowania nastroju, ale także komponował tekst piosenek z obrazem, tak, aby razem wyrażały konkretną ideę tutaj poszedł pod pewnymi względami o krok dalej. Powstał rozciągnięty na dwie godziny teledysk, gdzie wśród zgiełku eksplozji słychać było rockowe utwory.

Film, ku zaskoczeniu wszystkich, okazał się klęską kasową. Odgrywający główną rolę męską Michael Paré zamiast zostać gwiazdą i obiektem westchnień kobiet, właściwie nie zrobił żadnej kariery. Obecnie gra głównie w filmach Uwe Bolla, co dosyć dobitnie pokazuje, że świat o nim zapomniał.

Pomimo porażki filmu, trzeba przyznać, że jego stylistyka i sposób przedstawiania opowieści odcisnął piętno na wielu późniejszych produkcjach. Wystarczy wspomnieć, że Bubblegum Crisis czerpało pełnymi garściami ze Streets of Fire. Całość, skomponowana jako rock&rollowa baśń jednak rozczarowuje. Sam pomysł i talent Hilla do łączenia muzyki z obrazem nie wystarczył do tego, aby stworzyć wciągający film. Problemem była fabuła, a także Paré grający główną rolę w sposób tak drętwy, że aż nieznośny.

Jego osoba jest tu jednak o tyle ważna, że Streets of Fire doczekał się czegoś, co można ewentualnie nazwać kontynuacją. Początkowo film miał mieć więcej części, ale porażka w kasach sprawiła, że producenci zrezygnowali z pomysłu. Jednakże parę lat temu g Michael Paré namówił Alberta Pyuna do nakręcenie niejako kontynuacji Streets of Fire. Film Road to Hell jest skrajnie nisko budżetową produkcją. Już samym swym wyglądem odstrasza. Zamiast scenografii jest słaby błękitny ekran, a wszystko wygląda niczym przedstawienie kółka teatralnego z małej wioski gdzieś na Syberii. Kim jest jednak reżyser, który zajął miejsce Waltera Hilla?

Pyun jest człowiekiem, który do perfekcji opanował kręcenie nisko budżetowych filmów. Ma też swój bardzo charakterystyczny styl i tak jak można mówić o filmach Paula W.S. Andersona, tak też w ten sam sposób można się odnosić do twórczości Pyuna. Dla wielu największym i najbardziej znanym jego filmem jest Cyborg z Jean Claudem Van Damem. Sama historia powstania tej produkcji jest fascynująca, gdyż studio Canon będące w ciężkiej sytuacji finansowej zrezygnowało z dwóch wysoko budżetowych filmów, które przygotowywało: Spider Mana i He-Mana 2. Nie chcieli jednak zmarnować wydanych już pieniędzy i poprosili Pyuna, aby wykorzystał scenografie, kostiumy i inne rzeczy, które stworzono na potrzeby tamtych filmów i na tej podstawie nakręcił własną, odpowiednio nisko budżetową opowieść.

Cyborg, choć dla całego pokolenia jest pewno jednym z ważniejszych filmów, jaki oglądało się w młodości na kasetach VHS zdecydowanie nie jest najlepszą produkcją. Widać w nim doskonale wszystkie problemy Pyuna jako reżysera, który w gruncie rzeczy chyba bardziej woli kręcić filmy, niż je kończyć. Może nie do tego stopnia, co Steven Seagal, który nie ma czasu mówić własnym głosem w filmach ze swoim udziałem, ale można zdecydowanie odnieść wrażenie, że w pewnym momencie Puyn mówi dość i zamyka stragan. Nie ważne, że film potrzebuje jeszcze trochę pracy. Fabuła Cyborga, choć ma wszystkie elementy, jest nie tyle pełna luk, co należałoby raczej powiedzieć, wybrakowana. Sceny walki są chaotyczne i nie do końca przemyślane. Zarazem, jak to się często mówi: to się ogląda.

Coś wziętego z okładek złych powieści o pewnych siebie detektywach i ich "damulkach nie zawsze wartych grzechu"
Coś wziętego z okładek złych powieści o pewnych siebie detektywach i ich “damulkach nie zawsze wartych grzechu”

Tym, co jest jednak tutaj ciekawe, jest to, że Pyun na samym początku swojej kariery nakręcił film pod wieloma względami w duchu Streets of Fire. Chodzi o Radioactive Dreams z Johnem Stockwellem i Michaelem Dudikoffem w głównych rolach. Nie jestem w stanie powiedzieć, czy film został nakręcony przed, czy po American Ninja, ale wystarczy powiedzieć, że Dudikoff nie był wtedy gwiazdą kina kopanego. Zamiast tego bardziej podkreślano jego umiejętności taneczne.

Film Pyuna opowiada o świecie po apokalipsie nuklearnej. Wszystkie bomby i rakiety świata wybuchły, poza jedną jedyną. Bohaterowie Radioactive Dreams, to Phillip Chandler i Marlowe Hammer. Zostali oni przez ojców ukryci w schronie, dzięki czemu są jedynymi ludźmi na Ziemi, którzy nie są skażeni. Sami ojcowie po pewnym czasie opuścili schron i choć mieli wrócić, nigdy tego nie zrobili. Mija 15 lat, podczas których Chandler i Hammer wychowują się na podstawie kryminałów Raymonda Chandlera i przygód Mike’a Hammera. Dodajmy, że Chandler dodatkowo uwielbia bawić się magią, a Marlowe doskonale tańczy.

Właściwa akcja filmu rozpoczyna się, kiedy Marlowe’owi udaje się przekopać do wyjścia ze schronu. Bohaterowie postanawiają poznać świat. Są oni jednak skrajnie niedostosowani do tego, co ich czeka. Ludzkość upadła, grasują bandy mutantów i łysych kobiet w czerwonych perukach jeżdżących na motocyklach. Mamy gangi dzieci w stylu disco, oraz wielkie miasto, gdzie zbyt długie przebywanie w nocnym klubie może się skończyć wylądowaniem na talerzu.

Świat jest groteskowy i przerysowany, a do niego rzuceni zostają naiwni bohaterowie, którzy z czasem nabiorą cech potrzebnych do przeżycia. Fabuła filmu jest prosta, acz ma zaskakujące momenty. Zwraca szczególną uwagę świetna muzyka, która jest w stylu i duchu nowej fali. Szczególnie pojawiający się nawet w filmie Sue Saad and the Next. Melodyjne i szybki kawałki stanowią tło do opowieści o detektywach z lat 40-tych.

Piszę o detektywach nie tylko, dlatego, że bohaterowie za takowych się uważają. Każdy, kto spojrzy na imiona bohaterów od razu zrozumie, w czym rzecz. Owo nawiązanie do klasyki kryminału, zrobione niezbyt finezyjnie, jest rzeczą, która dominuje w opowieści. Chandler nawet przez cały film prowadzi narrację odpowiednio znudzonym głosem.

Nie jest to film idealny. Cierpi na wszystkie problemy twórczości Pyuna, takie jak niezgrywająca się ze sobą fabuła, marnej jakości efekty specjalne i czasem brak odpowiedniego montażu. Jest to film mocno chaotyczny, miejscami brakuje w nim logiki. Zarazem wszystko to dobrze pasuje do wymyślonej stylistyki postapokaliptycznego neo-noir. Ku zaskoczeniu chyba każdego widza reżyser, który znany jest z kręcenia złych filmów zrobił lepszy film, niż uznany i ceniony twórca, jakim jest Walter Hill. O ile tego typu przypadki są częste, tutaj owym zwracającym uwagę elementem jest wspólna stylistyka i podejście do materiału, które nagle w rękach nie tyle rzemieślnika, co partacza, okazuje się wspaniałą opowieścią i świetnym sposobem na spędzenie czasu przed ekranem.

Świat potrzebuje środka podróży (Sluis Van)

Cóż to jest, cóż to jest? Kliknij i sprawdź.
Cóż to jest, cóż to jest? Kliknij i sprawdź.

Dzisiejszy wpis jest krótszy, co nie znaczy, że gorszy. W dawnych czasach początków internetowego fandomu można było znaleźć całe multum stron poświęconych często bardzo drobnym elementom danego popularnego uniwersum. Powstawały one jak grzyby po deszczu i równie szybko ginęły kasowane z serwerów. Czasem były absurdalne, czasem złe, czasem też słusznie zapominane. Inne natomiast były pięknym popisem miłości do swojego ulubionego cyklu. W Polsce właściwie tylko Gwiezdne wojny były na tyle popularne, aby posiadać silny i aktywny fandom w internecie, który był w stanie wyraźnie zaznaczyć swoją obecność. Stąd też, choć nawet i Star Trek posiadał swoich fanów, to nie ma porównania w ilości stron, które powstały, opisujących świat wymyślony przez Roddenberry’ego. W tamtych czas tak pisało się wiele maili, jak też i gadało na ircu.

Tamten początkowy okres internetowego szaleństwa charakteryzował się dwiema rzeczami: ludzie korzystali z sieci w poszukiwaniu informacji, a z drugiej jej dostarczycielami były najczęściej indywidualne osoby. Stąd też w tamtym czasie mogły powstać takie rzeczy, jak Completely Unofficial Star Wars Encyclopedia Boba Vitasa. Ogromny zasób wiedzy o świecie wymyślonym przez George’a Lucasa. Dzisiaj tego typu strona nie miałaby racji bytu w zalewie różnych wiki. Wtedy jednak jeden człowiek mógł, z pomocą osób dostarczających mu trudno dostępne materiały i informacje, stworzyć wielką encyklopedie. Co warto odnotować, pomimo wielu lat od zakończenia nad nią prac, dalej w wielu przypadkach dzieło Vitasa jest o wiele lepszy niż wookiepedia.

Wyobraźnia konstruktorów nie zna granic
Wyobraźnia konstruktorów nie zna granic

Z czego to wynika? Wydaje się, że wina leży w tym, że obecnie światy wymyślone przestają fanów interesować. Zamiast tego wszyscy skupiają się na postaciach, ewentualnie na wykorzystywanych motywach. Niestety, obecnie nawet i licencjonowane gry RPGie, które swego czasu de facto stworzyły świat Gwiezdnych wojen, obecnie w dużej mierze pomijają ten element skupiając się na tworzeniu ładnych wizualnie podręczników. W nich główny nacisk położony jest na odciążenie graczy i mistrza gry z „niepotrzebnej wiedzy” o wymyślonym świecie.

Czyżby to był nieudana kostka Borga?
Czyżby to był nieudana kostka Borga?
Logo dostępu do wiedzy
Logo dostępu do wiedzy

Pisałem jednak o Polskim internecie, stąd, choć Vitas miał pomocników z naszego kraju, to nie o nim chce tutaj pisać. Ostatnio, to jest 28 listopada 2014 roku fani Gwiezdnych wojen mogli uczcić pojawienie się na stronie Sluis Van prowadzonej przez Admirała NLoriela 500 opisu kanonicznej jednostki. Strona ta działa już wiele lat i w tym czasie zasłużenie zapisała się w pamięci fanów. Ilość informacji, czerpanych z różnych dostępnych źródeł robi wrażenie.

Tu nie chodzi o samo przepisanie wiadomości, które czytelnik może znaleźć w podręcznikach RPGie, a o opracowanie i przedstawienie ich w formie przejrzystej i czytelnej. Zresztą Nloriel wykorzystał nie tylko książki West End Games, a sięga właściwie po wszystkie dostępne materiały. Mamy w związku z tym gry komputerowe, książki, komiksy i nie dam głowy, ale nie zdziwiłbym się, że i słuchowiska radiowe. Tego typu praca jest ciężka i wymaga od autora skupienia i co więcej, poświęcenia się prawdziwego fana. Charakterystyczne, że strona, nieregularnie uzupełniana działa już kilka lat, podczas gdy większość stron fanowskich zamyka swoje podwoje po roku, czy dwóch.

Stąd też, należy wznieść toast na cześć Admirała i jego strony. Zarazem wypada ze smutkiem spojrzeć na inne fandomy, które nie mają czegoś tak wspaniałego i wciągającego!