Category: posty o wszystkim i o niczym

Mad Max i jego Chłopiec z psem (inspiracje)

Hasło reklamowe, jak przyznaje tak Ellison, jak też i rezyser filmu, było dziwacznym pomysłem zdesperowanych ludzi od marketingu, którzy nie mieli żadnego pomysłu, jak zareklamować taki dziwny smutny film. Żadnego elementu "kinky" w nim nie ma.
Hasło reklamowe, jak przyznaje tak Ellison, jak też i rezyser filmu, było dziwacznym pomysłem zdesperowanych ludzi od marketingu, którzy nie mieli żadnego pomysłu, jak zareklamować taki dziwny smutny film. Żadnego elementu “kinky” w nim nie ma.

W miarę często można znaleźć wypowiedzi w Internecie sugerujące, czy też wprost stwierdzające, że George Miller, reżyser Mad Maxa zainspirował się, czy też wręcz kopiował w swoim najsłynniejszym dziele film, a zarazem i opowiadanie Chłopiec i jego pies. Autorem opowiadania jest znany i nie zawsze lubiany Harlan Ellison. Niechęć do Ellisona w dużej mierze wynika z jego dosyć nieobliczalnego charakteru. Ma on w zwyczaju mówić, to, co myśli, co zawsze jest zbrodnią. Na domiar złego ma problemy z zachowywaniem się odpowiednio w ramach kontaktów międzyludzkich. Stąd różne jego zachowania, czy też żarty kończą się wielkimi aferami. Drugim jednak powodem, dla którego wielu ludzi nie przepada za Ellisonem jest jego lekka ręka do procesów sądowych. Dość powiedzieć, że wbrew Jamesowi Cameronowi w napisach do Terminatora dodano uwagę, że filmy był inspirowany scenariuszem Ellisona do serialu Outer Limits (odcinek Soldier, a nie jak czasem błędnie się przywołuje Demon with a Glass Hand).

Nie jest to zresztą jedyny przypadek, kiedy rzucił się on z procesem na studio filmowe. Przynajmniej równie często rzuca on też oskarżenia, za którymi już jednak nie idą działania sądowe. Przykładem mogą być jego słowa skierowane pod adresem Cormaca McCarthy’ego, którego Droga miała być przetworzeniem wspominanego Chłopca i jego psa.

W przypadku Mad Maxa dodatkowym wzmocnieniem owego stwierdzenia o inspiracjach są słowa Ellisona, że sam Miller miał do niego zadzwonić i to powiedzieć. Prawdopodobnie to od Ellisona usłyszał o tym reżyser ekranizacji opowiadania L. Q. Jones. Trzeba jednak od razu zaznaczyć, że w publicznych wypowiedziach sam Miller temu zaprzecza. Co więcej, co dobrze mówi o charakterze tej informacji, różne filmy z cyklu o Mad Maxie wskazuje się, jako te rzekomo oparte na Chłopcu. Stąd wypada na początku opowiedzieć co nieco o opowiadaniu, o którym tutaj mowa.

Ehhh Francja.
Ehhh Francja.

Mamy tutaj opowieść o chłopcu imieniem Vic (Vincent), który żyje w świecie post-apokaliptycznym. Miasta zostały w dużej mierze zniszczone przez eksplozje bomb jądrowych. Ludzkość jednak przetrwała, ale nie we wspaniałej formie. Część osób, najczęściej szeroko rozumianych konserwatywnych fundamentalistów, skryła się w podziemnych bunkrach. Na powierzchni grasują natomiast gangi, które niby odtwarzają cywilizację, ale jest to raczej jej namiastka. Niby bowiem mamy grupy opiekujące się w jednym z miast elektrownią, ale jest to raczej podtrzymywanie resztek funkcjonowania świata, aniżeli coś więcej. Większość powierzchni planety jest pustynią z przerwami na samotne osiedla ludzkie.

Świat, w jakim przyszło żyć Vicowi nie należy do miłych. Większość populacji to samotni mężczyźni, stąd też losy kobiet nie są najlepsze. Stwierdzić, że dochodzi do przemocy seksualnej, to daleko idące uproszczenie i złagodzenie tak wymowy opowiadania, jak też i świata przedstawionego. Dość powiedzieć, że opowieść Ellisona należy do bardzo rzadkiej grupy tekstów, w których główny bohater – któremu czytelnik odruchowo chce kibicować – nie należy do kategorii dobrych ludzi. Wraz ze swoim psem poza szukaniem jedzenia głównie zajmuje się szukaniem kobiet, które gwałci (i nie ma tu mowy o szukaniu eufemizmów, także jeżeli chodzi o słowa samego bohatera).

Ehhh Ameryka lat 70-tych. Już wtedy modne były głowo-plakaty.
Ehhh Ameryka lat 70-tych. Już wtedy modne były głowo-plakaty.

Vicowi towarzyszy w tym świecie jedynie pies Blood. Nie jest to jednak zwykły czworonóg. Na kilka lat przed wojną, która zniszczyła cywilizację, udało się ludziom wyhodować grupę ras psów obdarzonych nie tylko inteligencją, ale także zdolnościami telepatycznymi. Stąd też Blood rozmawia z Viciem i służy mu pomocą w znajdywaniu kobiet, ale także jest jego opiekunem. Nauczył go czytać i stara się go wyedukować w odniesieniu do historii świata – niektórzy zresztą wskazują, że pod wieloma względami Blood jest alter ego autora[1]. W zamian Vic zapewnia Bloodowi pożywienie. Psy bowiem po uzyskaniu telepatii straciły zdolność polowania.

Ich partnerstwo funkcjonuje całkiem sprawnie aż do momentu, gdy na swojej drodze Vic spotka dziewczynę Quillę June. Zadurzy się w niej, a być może i zakocha. Gdy ta od niego ucieknie (po kilku stosunkach płciowych – z których tylko pierwszy był gwałtem pod fizyczną presją – co ma znaczenie tak dla opowieści, jak też i reakcji Vica) ten uda się za nią w pościg ku jednemu z podziemnych miast. Tam czeka go zetknięcie z duszną i nieprzyjemną cywilizacją.

Ekranizacja Chłopca trafiła na ekrany w 1975. Film stosunkowo szybko zyskał status kultowego. Do roli Vica zatrudniono Dona Johnsona, który choć miał już wtedy pod 30 lat, to wyglądał na nastolatka. W rolę Blooda wcielił się weteran seriali Tiger. Trzeba przyznać, że interakcja pomiędzy psem, a Johnsonem to przykład jednego z lepszych duetów aktorskich. Bez problemu można uwierzyć, że Blood nie tylko myśli, ale i posiada cyniczno-złośliwy charakter. Jones, który przygotował scenariusz, utrzymał go zaskakująco wręcz wiernym tekstowi Ellisona. Są w nim pewne zmiany, z czego jedna najważniejsza wzbudziła zresztą potworne kontrowersje. Dość powiedzieć, że znana feministyczna krytyczka S-F Joanna Russ wprost przyrównała film (i do pewnego stopnia opowiadanie) do Triumfu Woli Leni Rieffenstahl. Ze względu na nad wyraz „spoilerową” naturę tych uwag odniosę się do nich na końcu odpowiednio to oznaczając.

Czy można w związku z przedstawionym powyżej zarysem fabuły, jak też i opisem świata mówić o inspiracji Millera Chłopcem? W gruncie rzeczy jedynym podobieństwem jest pustynia. Nawet i pies, który towarzyszy Maxowi w Roadwarriorze jest zdecydowanie inną postacią. Jeżeli jakiś cykl grzeszy mocną inspiracją Ellisonem, to pierwsze gry z serii Fallout, gdzie były zresztą wprost odniesienia do postaci Blooda. Na szczęście dla twórców Ellison słynie z pogardy względem tego medium, więc może nawet o tym nie wiedzieć.

Gdzie w związku z tym szukać inspiracji Millera? Jeżeli poczyta się jego wypowiedzi, to szybko znajdzie się jego uwagi, że duży wpływ na powstanie filmu miała jego praca w pogotowiu ratunkowym. Widział wtedy wiele ofiar wypadków samochodowych. Stąd w jakimś stopniu pomysł na film oparty na pościgach samochodowych. Z tym się wiąże sytuacja kina w Australii.

Australia słynie z restrykcyjnej i mocno kuriozalnej cenzury. Obecnie ogranicza się ona głównie do gier komputerowych, ale podobnie ostra była kiedyś względem kina. Odpowiednie regulacje zostały jednak zmienione w latach 70-tych i z miejsca powstał gatunek Ozploatation. Filmy nagle stały się brutalne i pełne (jak na ówczesne standardy purytańskiego kraju) seksu.

Gang filmowy, to Gravediggers, jego członkowie mają kolczyki z truposzkami.
Gang filmowy, to Gravediggers, jego członkowie mają kolczyki z truposzkami.

Spośród kilku produkcji, które wtedy trafiły do kin na wyróżnienie zasługuje Stone w wielu miejscach wskazywany jako inspiracja dla Mad Maxa. Także i na plakatach i opakowaniach reedycji filmu, gdzie znalazło się hasło „Przed Mad Maxem i Roadwarriorem był Stone”. Film Sandy’ego Harbutta był wielkim przebojem. Wpisywał się w popularny gatunek opowieści o motocyklistach, o ile jednak takie produkcje jak Easy Rider były w gruncie rzeczy skupione na osobach, tak Stone był filmem akcji z elementami filozofii motocyklistów. W tej produkcji zwraca uwagę nie tylko Hugh Keays-Byrne w roli Toada, który u Millera zagrał Toecuttera. Ważny jest pewien nastrój braku wiary w społeczeństwo. Zamiast prawa funkcjonują gangi i to one mają lepszy kontakt ze zwykłymi ludźmi chroniąc ich przed większymi zagrożeniami.

Sprawiedliwość rozumiana jako działanie sądów i państwa przestaje funkcjonować. Nastał czas siły i prawa, które gwarantują buntownicy przeciwko społeczeństwu. W jakimś stopniu charakter filmu przypomina takie produkcje jak Życzenie śmierci. Lata 70-te na całym świecie były okresem utraty wiary w państwo, mówiono o dramatycznym wzroście przestępczości. To jest też okres dramatycznego poszukiwania bohatera, który da nadzieje na porządek. Stąd niezwykła popularność filmów o Brudnym Harrym, który ze swoim magnum stał się szybko herosem dającym nadzieje na sprawiedliwość.

W takim społecznym nastroju powstawał film Millera. Widać w fabule wyraźne odwołania z jednej strony do upadku społeczeństwa, jak też i – zresztą deklarowaną przez przełożonego Maxa – potrzebę bohatera, który może uratować świat. Takiego człowieka, który pokaże, że może być lepiej.

Sam świat filmu jest daleki od post-apokaliptycznej otoczki. Zresztą osadzenie go w przyszłości wynikało z kwestii budżetowych. Było bowiem taniej nakręcić go jako historie dziejącej się gdzieś za rok, gdyż można było wtedy zrezygnować z wielu kostiumów, jak też i scenografii (takich jak funkcjonujący posterunek policji). Stąd też Mad Max jest filmem, któremu bliżej choćby do Wojowników Waltera Hilla niż do Chłopca.

Film Millera okazał się dużym sukcesem, w dużej mierze dzięki temu, że fabularnie mamy do czynienia z bardzo konsekwentnym zaprzeczeniem oczekiwań widzów. Koniec jest daleki od happy endu. Strata Maxa nie sprawia, że staje się on silniejszym bohaterem. Wręcz przeciwnie, ostatecznie zostaje przypieczętowane, że świat nie ma już bohatera, który go uratuje.

Druga część filmowych przygód Mad Maxa jest bardzo wyraźnie innym filmem. Scenariusz inspirowany koncepcją drogi bohatera Campbella oraz świat po nuklearnej zagładzie wprowadzają widzów do innej rzeczywistości. Tutaj już nie ma cywilizacji, społeczeństwa, zamiast tego mamy grupy ludzi walczących o przeżycie. W tym świecie Max jest bohaterem wyjętym żywcem z westernowej mitologii i takim pozostanie w kolejnych częściach cyklu. Przywodzi na myśl choćby głównego bohatera Eastwoodowego Mściciela, czy też późniejszego Niesamowitego jeźdźca.

W tym względzie jedynym realnym podobieństwem filmu Millera do Chłopca jest sama koncepcja post-apokalipsy. Jest to jednak relatywnie słaby punkt odniesienia, gdyż wynika z pominięcia tego, że całe lata 70-te to czas poszukiwań wiarygodnej opowieści o końcu cywilizacji. Brak wiary w społeczeństwo nakłada się tutaj na ewidentne zmęczenie Zimną wojną, która wreszcie wybuchła w fikcyjnych opowieściach. Wiele z tych produkcji jest niestety trudno dostępnych, czy wręcz wprost nigdy nie została wydana.

Z pana w średnim wieku, który w filmie lata bez koszuli wychodzi stary szwed... brzmi jak materiał na nowy horror Cronenberga.
Z pana w średnim wieku, który w filmie lata bez koszuli wychodzi stary szwed… brzmi jak materiał na nowy horror Cronenberga.

Tutaj wspomnę tylko o Ultimate Warrior Roberta Clouse, który zdobył zasłużone uznanie reżyserując Wejście smoka. W tej jego produkcji główną rolę Carsona gra Yul Brynner, dla którego był to jeden z ostatnich występów na dużym ekranie. Jego bohater, to samotny wojownik, który trafił do miasta, gdzie oferuje swoje usługi. Chce z nich skorzystać Baron (Max von Sydow). Przewodzi on małemu osiedlu ludzi i potrzebuje ochrony przed gangiem Carrot (William Smith). Bohater Brynnera jest silny, bezwzględny i jest doskonałym wojownikiem. W dużej mierze jeżeli ktoś mówi o inspiracjach Roadwarriora Chłopcem, to aż dziwne, że nie wspomina o Ultimate Warrior. Uzasadnienie jest jednak dosyć proste, Ultimate Warrior nie było wielkim sukcesem, a Chłopiec zdobył Nebulę jako opowiadanie i Hugo jako film.

George Miller kręcąc pierwsze dwie części Mad Maxa nie inspirował się opowiadaniem Ellisona. Trudno w tym przypadku mówić o jakiejś konkretnej inspiracji. Mamy raczej do czynienia z oddaniem ducha epoki, gdzie z jednej strony upadała cywilizacja, a z drugiej wszyscy czekali na atomową bombę, która ich wyzwoli z resztek społeczeństwa.

[1] Patrz choćby: E. Weil, G.K. Wolfe, Harlan Ellison: the edge of forever, Columbus 2002, s. 150

Obiektywnie rzecz ujmując, patrząc na plakat, co by kultura popularna zrobiła bez takiego jednego koszmarnego okresu w historii...
Obiektywnie rzecz ujmując, patrząc na plakat, co by kultura popularna zrobiła bez takiego jednego koszmarnego okresu w historii…

Chłopiec i spoiler (aby przeczytać zaznacz):

Film Jonesa wzbudził kontrowersje zakończeniem. Podobnie jak i opowiadanie historia kończy się tym, że Vic zabija dziewczynę, aby uratować Blooda. Karmi swojego psa jej ciałem, acz sam nie dotyka ani kawałka. Film dodaje tutaj jednak na koniec posępny żart, gdy Blood stwierdza: „Powiem, że na pewno miała doskonałą umiejętność oceniania, Albercie, acz nie do końca dobry smak” („Well, I’d certainly say she had marvelous judgment, Albert, if not particularly good taste”). Sam Ellison był wściekły na tę zmianę i była to jedyna rzecz, którą chciał zmienić. Uważał, że Blood nigdy nie powiedziałby czegoś tak niskiego. Z drugiej strony jak sam w jednym z wywiadów przyznał, stwierdzenie to było czarnym humorem próbującym skomentować coś, co trudno komentować. Swego rodzaju ratunkiem dla psychiki.

Russ i wiele innych osób tak tego jednak nie odebrała. Dla niej cała scena, jak też i pojawiające się wcześniej odniesienia do gwałtu miały świadczyć źle tak o autorze opowiadania, jak też i twórcach filmu. Wydaje się, że gdzieś po drodze jednak zginęło rozróżnienie pomiędzy twórcą, a jego bohaterem, jak też i wymyślonym przez niego światem. Brutalna post-apokaliptyczna rzeczywistość nie daje miejsca na łagodne i łaskawe spojrzenie na życie. Ów pesymizm Ellisona był jednak pomijany przez krytycznie nastawione doń osoby.

Żart filmowego Blooda mieści się w konwencji znanej choćby widzom M*A*S*Ha. O ile w krótkim opowiadaniu tego typu komentarze są zbędne, tak w filmie pomagają przetrwać tragiczne zakończenie. Sam fakt zabicia biednej (acz w filmie nie jest ona aż tak niewinna, jak w opowiadaniu) dziewczyny pokazuje tragizm i beznadzieje sytuacji. Bez Blooda żadne z nich by nie przeżyło… zamiast mówić o mizoginii w tym wypadku trzeba raczej pomyśleć o tym, że świat i życie nie zawsze należy do najprzyjemniejszych. Szczególnie, jeżeli bohaterami opowieści nie są dobrzy ludzie i dobre psy.

Christopher Lee śpiewa

Wczoraj zmarł Christopher Lee. Dołączył do Petera Cushinga w niebie. Dwaj wielcy kina razem znowu będą kręcić filmy.

Wielu pewnie nie wie, ale Lee początkowo chciał być śpiewakiem operowym, nic więc dziwnego, że często śpiewał.

 

 

 

 

 

Czasem jego repertuar był radośniejszy

 

 

 

A na koniec, nagranie z ostatniego publicznego spotkania Lee i Cushinga (polecam wejść na profil osoby, która je wrzuciła, jest to mały fragment większego niezwykle wręcz uroczego nagrania):

 

 

CGI Star Wars modele

Tak sobie zbudowaliśmy, bo żyjemy w cyfrowej rewolucji
Tak sobie zbudowaliśmy, bo żyjemy w cyfrowej rewolucji

Prequele zostały bardzo źle przyjęte przez fanów Gwiezdnych wojen. Oto George Lucas miał w wyniku całego szeregu błędnych decyzji sprawić, że kolejne części sagi straciły to coś, co udało się osiągnąć w klasycznej trylogii. Poza zarzutami odnośnie scenariusza podnoszono uwagi, że filmy te były złe ze względu na aktorstwo. Trzeci najczęściej podnoszony zarzut odwoływał się do kwestii technicznych. Oto fani i nie tylko oni podnosili, że wszystko zostało wykreowane w komputerach. Dla wielu wychowanych na starych filmach wizja, że już nie mają starannie konstruowanych modeli, które latają w przestrzeni kosmicznej. Widzom brakowało także prawdziwych zbroi, jak też obcych wykonanych z lalek i makijażu.

Całą scenografię zbudowano do poziomu 192 centymetrów. Poza tymi kilkoma salami, gdzie zbudowano wszystko.
Całą scenografię zbudowano do poziomu 192 centymetrów. Poza tymi kilkoma salami, gdzie zbudowano wszystko.

Stąd też JJ Abrams, który odpowiada za Epizod VII, jak też i ludzie z obecnego LFL podkreślają, że teraz film będzie tworzony w starym stylu. Do Industrial Light & Magic powróci ostatni człon. Ma to być odwrót od tego, co widzowie znali z prequeli, co miało polegać na dominacji komputerów nad tradycyjnymi efektami specjalnymi.

Cześć, jestem prawdziwy.
Cześć, jestem prawdziwy.

Rzeczywistość jest jednak bardziej skomplikowana. Oto, jeżeli spojrzymy na prequele, to okazuje się, że popularne wyobrażenie w jaki sposób powstawały efekty specjalne w tym filmie jest co najmniej błędne. W dużej mierze jest to zresztą zasługa samego Lucasa i ówczesnego LFL. Mocno podkreślali, że oto mamy do czynienia z przełomem i nowym kinem. Jednym zresztą z elementów tego było używanie od Ataku klonów jednych z pierwszych profesjonalnych kamer cyfrowych.

Cześć, co prawda jesteśmy patyczkami, ale jesteśmy prawdziwsi niż w Gladiatorze.
Cześć, co prawda jesteśmy patyczkami, ale jesteśmy prawdziwsi niż w Gladiatorze.

Co wiele osób może zaskoczyć, to jak się teraz ogląda prequele, to efekty specjalne wyglądają w nich zaskakująco dobrze. Pod wieloma względami lepiej niż w obecnie produkowanych filmach. Odpowiedź, dlaczego tak jest, jest w gruncie rzeczy banalnie prosta. Oto obok rozbudowanych efektów komputerowych i cyfrowo wygenerowanych klonów, ogromna ilość efektów specjalnych była wykonana metodami tradycyjnymi. Wybudowano częstokroć ogromne scenografie, w innych przypadkach zbudowano naturalnej wielkości modele myśliwców. Czasem jednak koszt zbudowania wielkiej scenografii byłby zbyt duży, co w tej chwili można zrobić? Wielu spodziewałoby się, że w takiej sytuacji otrzymalibyśmy wygenerowany na komputerach obraz. W prequelach zastosowano inną metodę, znaną zresztą już od dawna, którą zastosowano choćby w klasycznej trylogii do pokazywania mostków ISD. Żadnego nigdy nie zbudowano, ale połączono sekwencję z aktorami wraz z namalowaną scenografią. Wszystko dzięki blue screenowi. W prequelach w wielu miejscach jednak zastąpiono obraz wybudowanymi modelami. Bardzo często były one wręcz ogromne, jak kilkumetrowa arena na Geonosis, w której przy użyciu komputerów umieszczono bohaterów. Także wiele statków, robotów i maszyn zostało zbudowanych w postaci modeli.

Wszystko zrobiliśmy w komputerach. Poza tym człowiekiem, który udaje, że coś robi przy modelach.
Wszystko zrobiliśmy w komputerach. Poza tym człowiekiem, który udaje, że coś robi przy modelach.

Skąd w takim razie wrażenie sztuczności, które odczuwali widzowie? Narzekali oni przecież, że to, co widzą, było sztuczne, komputerowe… odpowiedź jest w gruncie rzeczy prosta. W dużej mierze za to wrażenie fałszywości obrazu odpowiadała pierwsza generacja kamer cyfrowych. Także i teraz wielu widzów doskonale wyczuwa, że oglądają nie produkcje nakręconą na filmowej kliszy, a efekt cyfryzacji. Z tego też powodu należy z rozbawieniem przyjmować chwalenie się przez Marvela, że oto kolejni Avengersi będą pierwszym filmem w całości nakręconym kamerami IMAX… szkoda tylko, że nie prawdziwymi, a ich cyfrowymi wersjami.

Domek dla lalek wersja SW.
Domek dla lalek wersja SW.

Naprawdę wato obejrzeć ile wysiłku ILM włożyło w stworzenie efektów specjalnych do prequeli, które to efekty były w dużej mierze zaprzeczeniem tego, co reklamy wmówiły widzom. Modele dalej są i jeszcze długo będą najlepszym sposobem oszukiwaniem ludzkich oczu i pozwalaniem im uwierzyć, że oto są w innej, obcej galaktyce.

Zdjęcia w tekście pochodzą z wątku na theforce.net; jego uczestnicy mają zdecydowanie radykalne poglądy odnośnie prequeli i kolejnych epizodów, z którymi to poglądami ciężko się zgodzić, ale zdjęcia zebrane tam robią wrażenie. Polecam spędzić kilka godzin przeglądając wątek!

Wpis krótki, ale zaznacza, że żyje i pamiętam, że wypada pisać.

Do tego ujęcia powstał model statku i powstała makieta wulkanicznej planety. Tak, komputery wszystko za ciebie zrobią, tak.
Do tego ujęcia powstał model statku i powstała makieta wulkanicznej planety. Tak, komputery wszystko za ciebie zrobią, tak.

Alternatywa historyczności

Dzisiejszy tekst powstaje z inspiracji dwóch osób. Pierwszą autorka wykładu w ramach Koła Literatury XX wieku na UWowskiej polonistyce, na temat Wiecznego Grunwaldu Szczepana Twardocha i Jej wszystkie życia Kate Atkinson. Drugą inspiracja wychodzi od tekstu napisanego przez Blogrysa z pytaniem, w jaki sposób, w przypadku zwycięstwa w wojnie Niemcy opowiadaliby o Powstaniu Warszawskim.

W alternatywnej wersji historii wybory 4 czerwca wygrał Gary Cooper i został pierwszym prezydentem III RP
W alternatywnej wersji historii wybory 4 czerwca wygrał Gary Cooper i został pierwszym prezydentem III RP

Obydwie opowieści łączy pojęcie historii alternatywnej. Nie ulega wątpliwości, że jest to bardzo popularny gatunek. Mamy wiele różnych opowieści o tym, co by było gdyby inaczej potoczyła się historia. To pytanie pojawia się w różnych kontekstach i w tekstach bardzo różnego rejestru. Od poważnych powieści z dużymi aspiracjami, aż po popularne czytadła w rodzaju Stalowych szczurów Michała Gołkowskiego. Zresztą, co trzeba zauważyć, zdarza się, że rozważania związane z historią alternatywną przebijają się także do poważnej akademickiej historii. Ma to miejsce oczywiście gdzieś z boku głównych wątków opracowań i badań. Choć zdarzają się wyjątki.

Jednakże przy całej popularności gatunku zaskakuje w gruncie rzeczy pewna wyczuwalna doń niechęć wśród wielu odbiorców. Jak inaczej nazwać popularne wskazywanie na Człowieka z wysokiego zamku, jako na najlepszą historię alternatywną? Powieść Philipa K. Dicka jest wybitna, ale w gruncie rzeczy nie wiele z tej alternatywności świata się przebija. Raczej mamy tutaj do czynienia z czystą fantastyką naukową, ale osadzoną w świecie niejako nazi-fantasy (na wzór urban fantasy – może też być i nazipunk). Argumentem za wysokimi ocenami, jaka ta powieść zbiera, jest to, że unika ona popularnego problemu wielu tekstów o alternatywnej historii. Chodzi o ograniczenie całej opowieści do samej zmiany tego, jak potoczyły się losy świata. Zamiast tego Dick proponują konkretną historię osadzoną w danym, zmienionym, świecie.

Czym jednak jest ten nowy wspaniały świat alternatywny? Spójrzmy najpierw na trochę inny, ale na swój sposób pokrewny gatunek, jakim jest powieść (a raczej opowieść) historyczna. Jeżeli weźmiemy dowolny tekst kultury, którego akcja dzieje się w przeszłości i udamy się z nim w ręku na rozmowę z historykiem, czy nawet i historykiem sztuki, to dowiemy się wielu rzeczy. Na pytanie, czy jest dana opowieść jest zgodna z tym, co wiemy o przeszłości dostaniemy jedną odpowiedź: nie. Dla specjalistów właściwie nie ma dobrej opowieści o tym, co się kiedyś wydarzyło. Pomijając popularne złośliwości odnośnie nieodpowiednich broni, czy mundurów[1], problem leży w szerzej postrzeganych realiach. Najczęściej chodzi o sposób zachowywania się ludzi i o tak zwanego ducha epoki. Często bowiem przeszłość dostosowywana jest do teraźniejszości, albo też do obecnych wyobrażeń na temat tejże. Dobrym przykładem jest serial Rzym (chłostany bezlitośnie zresztą przez konsultanta polskiego tłumaczenia), którego autorzy uznali, że skoro mamy starożytność, to homoseksualizm nie jest niczym problematycznym dla ludzi wtedy żyjących. Problem w tym, że tak do końca nie było o czym może się przekonać każdy, kto przeczyta, co o Juliuszu Cezarze pisał Swetoniusz.

Zresztą nie chodzi tu tylko o tak polityczne kwestie, jak homoseksualizm, czy rola kobiet, albo też kwestie kontaktów między religiami. Dla fabuły filmu czasem twórcy zmieniają przebieg wydarzeń. Bohaterowie zostają przekształceni, czasem ważne historycznie postaci znikają. Przeszłość jest przerabiana i przetwarzana przez czasem niemających skrupułów twórców. Czasem też zmiany wynikają nawet nie z jakiś złych intencji, ale są efektem wiary autorów w taki, a nie inny przebieg wydarzeń. To pod wieloma względami tłumaczy wiele politycznie nacechowanych opowieści o przeszłości. Choćby sowieckie kryminały o dziarskich NKVDzistach walczących z niemieckimi bandytami po wojnie[2].

Co jednak ważne owe opowieści o przeszłości z uwielbieniem (szczególnie ostatnio) starają się upewniać widzów w tym, że oto mają oni do czynienia z realistycznym obrazem. Ekranizacja przygód Robin Hooda Ridley’a Scotta była pod tym względem szczególnie nachalna. Można było przeczytać całe multum tekstów zapewniających, że oto wreszcie będzie prawdziwy obraz średniowiecza. Różni się to wręcz drastycznie od choćby Mela Gibsona chwalącego się jakie to nowe bronie wymyślili na potrzeby Walecznego serca.

Rzeczywistość, czego w oczywisty sposób należało się spodziewać była inna, niż to co otrzymaliśmy na ekranie w Robin Hoodzie. Jednakże nie tylko filmowcy cierpią na hybris wiarygodności. Czym innym, jak nie pisaniem opowieści jest praca historyka? Złośliwie można powiedzieć, że jesteśmy w sytuacji, kiedy nawet „pozytywistyczni” historycy w rodzaju Williama McNeila zdają sobie sprawę z tego, że prawda, dla innych może być mitem (w rozumieniu nieprawdziwej opowieści, a nie w szerszym Barthesowskim znaczeniu). Historia bowiem to nie tylko zbiór faktów, ale także pewien zasób interpretacji, z czego doskonale zdawał sobie sprawę już Leopold von Ranke.

Nie znaczy to, że historyk może pisać, co mu ślina na język przyniesie. Są oczywiście tacy autorzy, którzy nie przejmują się tym, co jest w źródłach i tworzą rozbudowane epopeje o tym, że Mieszko był „Czechem”. To są jednak pewne przypadki szczególne, o których nie ma co w tym miejscu pisać.

Czy w związku z tym ma sens zarzucać powieściom historycznym i historii alternatywnej błędy i wypaczenia? Tak i nie, przy czym przeważnie tego typu problemy są widoczne lepiej w tych pierwszych. Wynika to w dużej mierze z tego, że błędów nie można próbować wytłumaczyć sobie poprzez swobodę autora. Zarazem jednak powinno się umieć zachować umiar[3]. Są poważne i mniej poważne wady, wśród tych pierwszych wymienić należy brak wierności do ducha epoki. Także zwyczajne lenistwo autora. Wypada choćby sprawdzić, jak w danej kulturze pewne teksty będą odbierane. Przykładowo popularne wyobrażenie, że nikt nie czytał w Niemczech Mein Kampf z powodu bełkotliwego języka, jakim jest ono napisane. Problem w tym, że to, co jest dla „obcokrajowca” bełkotem, nie musi nim być dla krajowca…

W historii alternatywnej zaś zmiany muszą być przemyślane i wymyślenie sobie, że wojna potrwa parę lat więcej nie daje podstaw do umieszczenia w niej niezwykłych maszyn. Chyba, że autor przygotuje sensowne wyjaśnienie w jaki sposób gospodarka przetrwa kolejne lata wyrzeczeń. Poza tym, o czym pisał choćby Robert A. Heinlein, ważniejszym od wymyślenia dobrego „chwytu” w opowiadaniu jest to, aby wymyślić dobrą opowieść.

[1]Wypada tutaj wspomnieć, że problem mundurów nie dotyczy tylko przeszłości. Amerykańskie filmy nie radziły sobie i dalej nie radzą sobie z dobraniem odpowiednich czapek dla żołnierzy Sowieckich/Rosyjskich.

[2]Na przykład świetne (w amerykańskiej transkrypcji)Po dannym ugolovnogo rozyska z 1980 roku. Jest to bardzo sprawnie i dobrze nakręcony kryminał proceduralny, który wyróżnia się pozytywnie na tle innych tego typu filmów.

[3]Zainteresowanym polecam bardzo ciekawy artykuł konsultanta naukowego Apocalypto Mela Gibsona: R.D. Hansen, Relativism, Revisionism, Aboriginalism, and Emic/Etic Truth: The Case Study of Apocalypto, w R.J. Chacon, R.G. Mendoza (red.), The ethics of anthropology and Amerindian research reporting on environmental degradation and warfare (New York [u.a.], 2011), s. 147–90. Dodajmy tutaj, że film Gibsona jest ciekawym przykładem na to, jak działają ludzie domagający się reprezentacji. Oto jest film, w którym wszystkie role grają Indianie. Językiem filmu jest lokalne narzecze. Jak często widzieliście drodzy czytelnicy, aby ktoś dawał Apocalypto jako przykład innym filmowcom?

Granica, jako cel bohatera

Człowiek od zawsze ma potrzebę przekraczania granic. Nigdy nie jest tak, że poddajemy się, gdy widzimy gdzieś nieznane. Zawsze w naszej podświadomości czai się potrzeba odkrycia nie odkrytego. Stąd też podróżnicy wyruszali na podbój nieznanych krain, częstokroć mając raczej skromną wiedzę na temat tego, co ich czeka po drugiej stronie oceanu, rzeki, czy gór. W XIX wieku liczyła się sława, która popychała ludzi do odkrywania źródeł Nilu. W XVI wieku natomiast liczyli oni na skarby i pieniądze, które miały być efektem szaleńczych wypraw. Zawsze jednak wyprawa opierała się na przekraczaniu granicy znanego.

Historie i opowieści o Cortezie, czy Pizarro były głęboko osadzone w marzeniu o odkryciu, a zarazem o sławie. Była tam też obecna myśl o podboju krainy, czy królestwa, ale nawet w opowieściach zdobywców wyraźnie widać, że nie tylko to pchało ich do wyruszenia po przygodę. Tego typu myśli, o ujarzmieniu obcego świata były bardziej wyraźne w świecie anglosaskim. To, co nas tutaj jednak interesuje, to nastawienie się na samotną grupę szaleńców, którzy dokonują niezwykłych czynów. Mamy bohaterów, którzy są bardzo silnymi jednostkami. Ważnym elementem ich samoświadomości jest niedopasowanie do otoczenia. Pizarro, biedny bękart (acz w ówczesnej Iberii nie był to duży problem) postanowił zmienić swoje życie. Najbardziej zaś niezwykłe jest to, że udało mu się to osiągnąć.

Był jednak jeden warunek do zdobycia sławy. Bohater musiał opuścić swój dom, rozumiany tak dosłownie, jak też i metaforycznie. Sława należy do ludzi, którzy wyruszają porzucając bezpieczną przestrzeń i próbują się w zderzeniu z nieznanym. Stąd też potrzeba granicy. Jest bardzo dużo rozważań odnośnie znaczenia Dzikiego Zachodu w kształtowaniu się Amerykańskiej świadomości. Western jako gatunek literacki nie tylko kultywował pamięć o wielkich czynach, ale w równie dużym stopniu stanowił próbę zapełnienia pustki, jaka powstała, gdy już Zachód został ucywilizowany. Nagle zniknęła granica, która ściągała odważne jednostki. Dla ludzi, którzy chcieli, czy też mieli być bohaterami zabrakło przestrzeń sprawdzenia się.

Oto Tarzan w każdej książce znajdującej się w mieście Tarzan
Oto Tarzan w każdej książce znajdującej się w mieście Tarzan

Nie bez powodu powieści Edgara Rice’a Burroughsa działy się w generalnie dzikich krainach. Tu nawet nie chodzi tylko o Tarzana, który (upraszczając trochę) w każdej książce trafiał do nowego nieznanego regionu. Schemat odkrywania nieznanego był obecny i w opowieściach o Marsie. Tam zresztą owo poszukiwanie tego, co nie zostało jeszcze odkryte i granicy, za którą znajdował się obcy świat, było nawet przeniesione na wyższy poziom. Nie dość, że powieści działy się na obcej planecie, to i w ramach tego obcego świata bohaterów rzucano na jeszcze bardziej nieznane regiony planety. Stąd choćby mogli oni trafić na księżyc Marsa, a pod koniec i poza Czerwoną planetę. Autor nie mógł pozostawić wymyślonych przez siebie postaci w bezpiecznym miejscu, a cóż począć, jeżeli tym bezpiecznym miejscem był obcy świat?

Zresztą takie rzucanie bohaterami i wyganianie ich z domostw, to stały element nawet nie tylko współczesnej literatury, ale sięga głębiej. Dom gwarantuje bezpieczeństwo, stąd też dla opowiedzenia historii musi go być pozbawionym. Dlatego Odyseusz musiał przez tyle wersów zmierzać do domu, dlatego też i rycerze króla Artura najczęściej przebywali poza jego dworem. Podobnie i drużyna greko-podobnego ulicznego gangu w Warriors musi wydostać się z siedziby wrogów i film opowiada o ich długiej drodze do domu. Bohater cały czas musi testować siebie, inaczej przestaje być bohaterem.

Co ważne, w samej opowieści stworzenie domu także jest formą zderzenia z dzikością. Dlatego Robinson Crusoe mógł przez walkę z przeciwnościami losu zbudować sobie miejsce do mieszkania i nic nie stracić ze swojej bohaterskości. Podobnie grupa ludzi rzucona na Tajemniczą wyspę Verne’a nie miała problemu ze stworzeniem wspaniałego miejsca do życia i nie została pozbawiona swojej aury bohaterstwa. Wszystko, dlatego, że sukces osiągali pokonując kolejne przeciwności losu. Może to być walka z bronią w ręku, ale też i budowanie swojego własnego miejsca.

Wojowniczki idą przodem
Wojowniczki idą przodem

Jeżeli już, to problemy dla bohaterów pojawiają się nie w momencie kontaktu z szeroko rozumianym dzikim i nieznanym, a dopiero wtedy, gdy następuje zderzenia ze zwykłym i normalnym. Bohaterowie, niczym rycerze i wojownicy, spełniają się tylko w przygodzie. Normalne życie nie jest dla nich. Dlatego też powrót do cywilizacji nie jest dla nich wyjściem. Prawdziwy bohater musi iść dalej i odkrywać nowe miejsca. Przeżywać kolejne przygody, bo inaczej przestaje być sobą. Dlatego bohater Glory Road na końcu zostawia ukochaną i idzie na nową wspaniałą przygodę. Nie znaczy to, że jej nie kocha. Wręcz przeciwnie, zawsze będzie do niej wracać, ale też, jeżeli ma pozostać tym, kim jest, to nie może zostać w domu. Dlatego też bohaterowie Tajemniczej wyspy w gruncie rzeczy się od swojej wyspy nigdy nie uwolnili. Nawet, jeżeli zamieszkali potem w Ameryce, to i tak wykreowali sobie pewnego rodzaju nową wyspę.

Do tej zresztą potrzeby bycia pionierem odwoływał się Lazarus Long w Time Enough for Love Heinleina. Cywilizacja zabija i pozbawia ludzi ich życiowej energii. Po przekroczeniu pewnego progu każda planeta przestaje być miejscem dla nas. Lepiej jest spakować najpotrzebniejsze rzeczy i ruszać na spotkanie nieznanego.

Wspominałem o rycerzach i żołnierzach, bo trzeba pamiętać, że dla bohaterów sposobem na testowanie się poza odkryciem może też być wojna. Dlatego też tak jak rycerze błąkali się po Europie w poszukiwaniu konfliktu zbrojnego, tak i teraz w domu nie ma dla żołnierzy miejsca. Dlatego bohater Hurt Lockera musiał iść walczyć dalej, podobnie i Chris Kyle regularnie wracał do Iraku. Życie i kultura przeplatają się przypominając nam, że tak jak my jesteśmy kreowani przez lektury, tak i rzeczywistość wpływa na to, co zostaje zapisane jako motywy i konstrukcje literackie. Topos wojownika jest doskonale przebadany w kulturze, a i tak ludzie są zaskakiwani, gdy okazuje się, że osoby realne żyją dokładnie w ten sam sposób, co bohaterzy literaccy.

Mamy granicę, jako miejsce, gdzie musimy działać. Miejsce, którego potrzebujemy. Dlatego w Star Treku mowa jest o przestrzeni kosmicznej, jako ostatecznej granicy. Jest jednak pierwsza granica, bardzo silnie zapisana w kulturze. Chodzi o Marsa, który stał się w gruncie rzeczy konstrukcją kulturową. Czerwona planeta istnieje jako obiekt westchnień i marzeń. Czytamy o niej u Burroughsa, tam też Heinlein umieścił obcą cywilizację, z którą kontakt wpłynie na ludzkość. Dlatego też na Marsa ruszają bohaterowie Bradbury’ego i innych. Jest to nasza pierwsza granica, do której dążymy.

Dlaczego akurat Mars? Oto mamy najbliższą nam planetę. Na tyle daleką, że nie widzimy jej powierzchni gołym okiem. Jest ledwie czerwoną kropką na niebie. Księżyc znamy dobrze, widzimy go nocą i tylko jego ciemna strona, to miejsce horrorów i strasznych istot, tudzież tajemniczych cywilizacji. Mars jest natomiast w całości nieznany. Magiczny, ale zarazem na tyle bliski, że aż człowiek wierzy, że za jego życia na niego dotrzemy. Niewątpliwie Heinlein żył z takim przekonaniem, że nawet, jeżeli nie będzie tego świadkiem, to już następne po nim pokolenie zacznie kolonizować ten glob.

Jak zrobić ładną, prostą okładkę: mieć pomysł.
Jak zrobić ładną, prostą okładkę: mieć pomysł.

Nic z tego jednak nie wyszło. Bardzo charakterystyczne jest, że ostatnia głośna powieść mająca akcję na Marsie – Marsjanin Weira – nie ma w sobie nic z tego optymizmu. Dobrze będzie, jeżeli wylądujemy na tej planecie. Kolonizacja, to daleka przyszłość. Taka wizja jest o tyle ciekawa, że mamy do czynienia z powieścią nad wyraz staroświecką. Jest to czytadło, które mogłoby powstać spokojnie i 50 lat temu. W tym też leży siła i sukces tej właśnie powieści. W natłoku coraz bardziej wysublimowanych powieści takich autorów jak Charles Stross, czytelnicy zapragnęli tej staroświeckiej prostoty.

Siła Marsjanina leży w tym, że Weir powrócił do dobrze znanego motywu zderzenia bohatera z granicą. Jego problemy i beznadziejna walka astronauty porzuconego na obcym globie automatycznie przywodzi na myśl nie tylko Crusoe, ale też i Verne’a. To jest też typ bohatera znanego z twórczości Heinleina, czy Burroughsa. Samotny człowiek stający do walki z otaczającym go światem. Będzie pewny siebie i niczym bohaterowie młodzieżowych powieści Heinleina, nie podda się jakimkolwiek przeciwnościom losu. Jest to bohater, jak często błędnie się mówi, na wskroś amerykański. W rzeczywistości mamy do czynienia z bohaterem typowo indoeuropejskim (czy też może i ogólnoludzkim!). Heros, który poradzi sobie z każdymi kłopotami, a nie będzie załamywać rąk i płakać.

Taki bohater oczywiście stanowi problem dla pewnej części odbiorców, którzy chcieliby usunąć tego typu myślenie z naszej kultury. Wiele mówiące są problemy z niektórymi krytykami, jakie miał ostatni film Nolana: Interstellar. Fascynującą lekturą są zarzuty, jakie stawia mu część odbiorców. W tym miejscu nie chodzi mi o kwestię oceny, czy film jest dobry, czy zły, ale o zarzuty natury ideologicznej. Otóż film Nolana jest zły, bo każe bohaterom opuścić Ziemię. Ma to przywodzić na myśl właśnie amerykańskie poszukiwanie granicy, co jest elementem imperializmu i wszelkiego zła.

Do przodu, do gwiazd.
Do przodu, do gwiazd.

W tym myśleniu, po pokonaniu granicy bohater staje się wyrazicielem negatywnych cech. Wśród nich obecna jest agresja, jak też i wojowniczość. Zamiast tego, w myśl owej krytyki, ludzie powinni przybrać zdecydowanie bardziej pasywne podejście do świata. Stąd też każdy bohater jest podejrzany, bo łamie ustalone schematy i sam decyduje o swoim losie. Według tego ducha, to jednak nie jednostka powinna działać, a społeczne masy. Jest to myślenie, że liczy się tylko tłum, dlatego działania jednego człowieka nie mogą w żaden sposób zmienić rzeczywistości.

Tego typu myślenie, jak łatwo zauważyć, stoi w całkowitej sprzeczności wobec kultury. Ludzkość nie ma umrzeć, bo zostanie pokonana przez świat. Ma zamiast tego poznać wszechświat i zebrawszy się wyruszyć do gwiazd ku poznaniu. Nawet, jeżeli na końcu historii czeka bohatera powrót na Ziemię, to nie czyni on tego jako pokonany, ale jako zwycięzca. Bohater Marsjanina wygrywa z przeciwnościami losu, tak jak czynili to przed nim i czynić będą po nim kolejni ludzie zderzeni z nieznanym i obcym. Inaczej nie byliby bohaterami.

Pewien stereotyp każe patrzeć na to, jak na element tradycyjnej męskości. Oto chłopcy mieli stawać się mężczyznami poprzez właśnie zderzenie z granicą. Chodzi o sytuację gdzie nie działają normalne prawa i nie ma cywilizacji, która pęta bohatera niepotrzebnymi zasadami. To może być stan wojny, gdzie reguły działania są proste i przejrzyste i właśnie w ten sposób taka sytuacja miała stanowić jedną z podstaw męskości. Nie ulega wątpliwości, że tak jest i co więcej, że jest to naturalny element egzystencji człowieka. Zarazem jednak jest to za daleko idące uproszczenie. W tym motywie chodzi nie tyle o przejście chłopca w mężczyznę, a o stawanie się bohaterem. Równie dobrze może nim być i kobieta.

Z kopa go bohaterko!
Z kopa go bohaterko!

Dobrze jest spojrzeć do, jak się powszechnie uważa, pierwszego komiksu o superbohaterce pisanego przez kobietę. Chodzi o serię Black Fury/Miss Fury Tarpé Mills z 1941 roku. Opowiada ona o kobiecie, która dostała tajemniczy kostium, który sprawił, że zaczęła walczyć ze złem. Jest to komiks, w którym czuć, że jego odbiorcą miały być dziewczyny. Chodzi nie tylko o fakt, że mamy bohaterkę płci żeńskiej, ale co więcej o to, że jest ona osadzona w bardzo romansowym układzie z otaczającymi ją mężczyznami. Miłość jest bardzo ważnym wątkiem opowieści. Nas tutaj jednak interesuje coś innego, oto bohaterka w ramach odkrywania swojej tożsamości superbohaterki zostaje rzucona przez autorkę hen daleko w brazylijską jungle. Mamy tutaj przykład klasycznego zderzenia z granicą, która jest nawet wzmacniana przez dodanie grasujących tam nazistów planujących przejęci władzy nad tym krajem. Stąd też można, a nawet trzeba mówić o granicy jako po prostu miejscu, gdzie tworzy się bohatera. Nie ważne, jakiej płci. Jeżeli usuniemy granicę, to nie pozbędziemy się męskości, a samej idei bohatera.