Gdy parę lat temu pisałem relację z Polconu w Warszawie organizowanego przez Stowarzyszenie Avangarda zakładałem, że raczej nie będę musiał więcej pisać tego typu tekstów. Wbrew pozorom nie jest miło i fajnie narzekać i krytykować. Jednakże tegoroczny Polcon organizowany w Lublinie pod kierownictwem Krzysztofa Księskiego zmusił mnie nie tylko do podniesienia pióra i skreślenia kilku krytycznych słów, ale także – co gorsza! – do re-ewaluacji jakości organizacji warszawskiego Polconu. O ile wiele złego słusznie można i należało o nim powiedzieć, to jednak organizatorzy nie uciekali przed faktem, że odpowiadają za konwent i także nie wysyłali chamskich maili do osób próbujących się czegoś dowiedzieć.
Polcon podobno miał bardzo sprawną kampanię reklamową. Był także imprezą raczej dobrze stojącą jeżeli chodzi o kwestie finansowe. Zlokalizowany w całkiem dobrych budynkach Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej i z bazą noclegową w pobliskich akademikach, miał szanse być bardzo przyjemnym konwentem. Nim jednak można było nań przyjechać, to niektórzy skazańcy mogli chcieć zgłosić punkt programu. O tym wielu uczestników może nie wiedzieć, ale organizatorzy uznali za stosowne poinformować o przyjęciu punktu programu na niecałe 2 tygodnie przed początkiem konwentu. Jakby tego było mało, niektórzy dowiedzieli się, że coś prowadzą na tydzień przed konwentem po ogłoszeniu pierwotnego programu. Dlaczego piszę, że pierwotnego? Oto już w kilka minut po jego zamieszczeniu okazało się, że ilość błędów w nim zawarta jest wręcz skandaliczna. Kilka osób musiałoby posiadać dar bilokacji, aby program mógł zostać wykonany zgodnie z planem. Zaznaczmy też, co symbolicznie pokazuje chaos i bałagan, bloki programowe wymienione w formularzu zgłoszeniowym nie do końca pokrywały się z tym, co było w programie.
Na tym jednak nie koniec absurdów i groteski. Oto nikt z organizatorów nie uznał za stosowne powiedzieć przepraszam za pomyłki i potraktowanie twórców programu niejako z buta. Nawet więcej, za uwagi, że to trochę niestosowne, że daje się ledwie parę dni na prelekcje można było otrzymać chamskiego maila, no bo przecież jest dalej dużo czasu na zrobienie prelekcji. Sytuacja jest zresztą w moim przypadku o tyle jeszcze zabawna, że na początku sierpnia spytałem się mailowo o status moich dwóch zgłoszeń, na co otrzymałem odpowiedź w piątek przed konwentem w postaci pytania, a jakie to punkty programu zgłosiłem.
Na twórców zresztą czekały dalsze niespodzianki. Oto wbrew zwyczajom i tradycji Polconowej twórcy mieli zniżki, o czym jednak zapomniano ich poinformować. Na dodatek, przed konwentem zaprzeczano, że jakiekolwiek zniżki będą. No dobrze, ale skoro są zniżki, to może chociaż wiadomo na jakiej zasadzie przyznawane? Niestety nikt nic nie wie, są osoby wpisane do programu, których nie ma na liście twórców przy akredytacji. Dodajmy do tego to, że nikt nie wiedział na jakiej zasadzie są liczone owe zniżki i ulgi. Są i już, a jedynym pewnikiem jest to, że „Zajdel” nie pozwala na darmowe wejścia, więc minimalna opłata to 20 PLN. Nie piszę o tym, aby domagać się zniżek. Nawet więcej, uważam, że ich nie powinno być, ale niech przynajmniej ktoś coś wie, a nie, że na miejscu okazuje się, że wszystko jest inaczej.
No ale twórcy mieli jeszcze upominek, czyli plakietkę z hasłem „tworzę Polcon”. Potem nagle okazało się w sobotę, ale tylko dla tych, co korzystają z facebooka, że jest jeszcze dla nich inny, pluszowy upominek (odnoszę złośliwe wrażenie, że miał to być przebój na miarę kota licho, ale nikt nie chciał ich kupić więc rzucono je twórcom). W punkcie ich odbioru nie było listy prelegentów. W praktyce każdy mógł sobie wziąć jednego jednorożca z doczepioną wstążeczką „Polcon”.
W tych warunkach nie jest niczym dziwnym, że wiele prelekcji się nie odbyło. W gruncie rzeczy organizatorzy muszą dziękować bogom, że tylko tyle osób się wyłamało, bo ich postępowanie (tutaj w programie jako osoby odpowiedzialne wymienieni są Edyta Muł-Pałka i Marcin ‘Motyl’ Andrys) było nie tylko nieprofesjonalne, ale i nieomal skandaliczne. Co więcej, w pewnym momencie przestali oni de facto ogłaszać, że dany punkt programu się nie odbędzie. Ludzie odbijali się od drzwi, albo też przejmowali komputer i robili sobie samemu prelekcje. I znowuż należy podkreślić, winni tutaj są nie prelegenci, a wspomniane osoby, które tak ich potraktowały.
Trzeba przy tym dodać, że przy wielu prelekcjach, które już znalazły się w programie można mieć wątpliwości, czy powinny do niego trafić. Doszły do mnie słuchy o jednej prelekcji, która skończyła się po 15 minutach. Sam byłem na bardzo ciekawej – acz wielce chaotycznej – prelce Roberta Lipskiego o antybohaterach włoskiego komiksu, która trwała godzinę 20 minut, a była ustalona w tabelce na dwie godziny. Byłem też na konkursie (osoba zań odpowiedzialna robiła kilka konkursów w trakcie całego konwentu), gdzie pytania dotyczyły pewnego serialu. O jego jakości najlepiej mówi fakt, że w części poświęconej zgadywaniu kto jest na zdjęciu obok pierwszoplanowych bohaterów mieliśmy postaci, które wypowiadały jedno słowo i właściwie poza wiki nigdzie nie było ich imienia.
W radzeniu sobie w przestrzeni konwentu pomóc miała tabelka programowa, ale i tutaj nie obyło się bez wpadek. Gorsze jednak było to, że choć zrobiono na osobnych kartach mapy poszczególnych budynków, to za mapę całego terenu konwentu służyły dwie strony w książeczce z opisami punktów programu. Sama ta książeczka zasługuje zresztą na specjalną nagrodę. Ilość błędów w niej zawartych przyprawia o ból głowy. Ponadto, nijak nie przekładała się ona na tabelę programową. Mieliśmy tam całkowicie inny podział na bloki niż to co było w tabeli. Szukanie jakiejkolwiek wiadomości w tej książeczce, której ewidentnie nikt nie czytał przed wydrukowaniem przyprawić potrafiło o ból głowy.
Przy okazji pisania o terenie na którym odbywał się Polcon, trzeba wyraźnie powiedzieć, że był on bardzo słabo opisany. O ile od bólu mogę zrozumieć dlaczego organizatorzy nie zakupili banerów do wywieszenia na budynkach, które informowałyby o tym, jakie aule się w nich znajdują, to już w paru miejscach przydałoby się więcej kierunkowskazów wewnątrz budynków, co gdzie jest.
No ale mamy już konwent. Tyle tylko, że został on rozrzucony na dużej powierzchni terenu. Większość prelekcji i punktów programu odbywa się na terenie kampusu UMCS, zaś targi, scena i „strefa gastro” na uliczce prowadzącej do akademików. Nie jest to duża odległość, ale… targi były na terenie w żaden sposób nie chronionym. Z tego co wiem organizatorzy zapewniali wystawców, że będzie tam bezpiecznie i że jest ochrona, ale jakoś tak dziwnie sklepik konwentowy miał wynoszone rzeczy na noc do zamkniętej przechowalni. Jeżeli nie doszło do większej kradzieży, to chyba tylko dzięki jakiemuś nieogarnięciu się lokalnych przestępców.
Owo nieogarnięcie organizatorów widać było na każdym kroku. Ginęli moderatorzy dyskusji, nie było nigdzie tłumaczy, bo zapomniano ich zaprosić i były szybkie poszukiwania kogoś kto zna dany język, bo się organizatorom zapomniało i co gorsza, często na te poszukiwania szły osoby, które formalnie nie miały związków z organizacją konwentu.
Wspomniałem już o facebookowej wiadomości na temat upominków dla twórców, ale to nie jedyna wiadomość jaka była dostępna tylko użytkownikiem tego portalu społecznościowego. Oto o godzinie 13 w niedziele pojawiła się tam wiadomość, że oto jest bagażownia dla osób opuszczających już konwent… otwarta do godziny 15. Jakoś mam wrażenie, że mało kto z niej skorzystał. Dodać należy także, że w dużej mierze przerażające jest przekonanie organizatorów Polconu, że oto wszyscy nie tylko mają facebooka, ale także sprawdzają przez cały czas cóż nowego zostało napisane.
No ale dobrze, wiemy już, że konwent był fatalnie zorganizowany. Porównanie do Falkonów pokazuje nieomal jednoznacznie, że chyba nikt z osób realnie organizujących te konwenty nie pracował przy Polconie. Na szczęście były ciekawe prelekcje i świetni ludzie. Poza wspomnianą prelekcją o antybohaterach włoskiego komiksu, wypada wspomnieć o całkiem silnej ekipie ukraińskiej fantastyki. Ciekawa była prelekcja na temat mitologii w ukraińskiej fantastyce Volodymyra Areneva, choć raczej należałoby tutaj mówić o po prostu historii ukraińskiej fantastyki. Interesujący był wykład prelekcyjny (przeskakujący od bardzo akademickiego do potocznego języka) Marta Kładź-Kocot na temat kosmogonii, choć do co najmniej jego połowy mam wiele uwag krytycznych, bo nijak nie mogę się zgodzić z wieloma stwierdzeniami, które padły, a niestety nie było czasu na pytania. Warto było pooglądać prezentację Artura Nowakowskiego o ilustracjach SF.
Suma summarum otrzymaliśmy konwent, którego organizatorzy robili wszystko, aby nie wyszedł. Nieomalże mieliśmy do czynienia z sabotażem, gdzie zamiast organizacji mieliśmy dezorganizację. Nikt nic nie wie, a tylko na scenie grają kolejne zespoły do nielicznej widowni. Tutaj zresztą przechodzimy do być może głównego problemu konwentu. Oto wydaje się, że organizatorzy postanowili pójść w kierunku różnych comic-conów, gdzie bohaterami są zaproszone gwiazdy kina i znani pisarze. Tyle tylko, że w realiach Polconu gwiazdy kina zostały zastąpione tajemniczymi często blogerami i vlogerami. Pytanie tylko, po co jeszcze w tej całej zabawie zawracać głowę „prelegentom” z ludu?
Tegoroczny Polcon należy uznać za smutną porażkę. Tym smutniejszą, że w gruncie rzeczy potencjał był na bardzo dobry konwent, dzięki niezłej lokalizacji i bazie noclegowej o jakiej wiele konwentów mogłoby tylko pomarzyć. Niestety ekipa pod wodzą Krzysztofa Księskiego nie sprostała zadaniu. Z tego co słyszałem, to gdybym był na gali otwarcia konwentu, to użyłbym znacznie ostrzejszych słów względem zdolności organizacyjnych i przywódczych osób stojących za konwentem. Najgorsze z tego wszystkiego jest to, że istnieje niebezpieczeństwo, że porażka Polconu przełoży się na opinię ludzi na temat Falkonu.
Więcej zdjęć z konwentu można obejrzeć na przykład tutaj.
OMG ten blog jednak ożył jak nie powiem kto w GoT ;-))pozdrawiam 🙂