Czasem telewizja zaskakuje w bardzo dziwny sposób. Powstają bowiem produkcje, które swym charakterem wykraczają poza to, czego zwykliśmy oczekiwać od rozrywki na małym ekranie. Także i historie, jak niektóre seriale powstawały budzą rozbawienie, albo i zaskoczenie. Dobrym przykładem takiej dosyć niezwykłej opowieści o telewizji jest jedna z wielu telewizyjnych produkcji w dorobku Kennetha Johnsona. Jest on dosyć ważnym scenarzystą i producentem pracującym w Stanach Zjednoczonych w latach 80-tych, choć nigdy nie zbliżył się nawet do sławy Cannela, czy Belisario. W każdym razie tenże Johnson pod koniec lat 70-tych i na początku 80-tych zainteresowany powieścią Sinclaira Lewisa It Can’t Happen Here postanowił przygotować jej adaptacje. Książka ta została wydana jeszcze przed Wojną Światową część 2 i opowiadała o przejęciu władzy nad Potomakiem, to jest w Stanach Zjednoczonych, przez faszystów. Zyskała ona sobie popularność, ale raczej krótkotrwałą. W popkulturze pojawia się wiele od niej odniesień, ale można odnieść wrażenie, że nikt właściwie już nie pamięta, że o nią chodzi.
W każdym razie Johnson pozmieniał wiele elementów powieści, tak, aby była ona bardziej serialowa, a także uwspółcześnił historię. Inspirował się również opowieściami o okupacji Francji przez Niemcy, które miały dodać odpowiedniego „smaczku” niebezpieczeństwa i prześladowań (jakby Maurice Chevalier bardzo cierpiał). Z tak przygotowanym scenariuszem i materiałami mającymi pozwolić ruszyć z produkcją, oraz nadanym nowym tytułem Storm Warnings wyruszył na podbój telewizji. Jego pierwszym i jak się okazało jedynym celem była stacja NBC, gdzie po kilku tygodniach rozmów zaproponowano mu pewne zmiany. Trudno mi powiedzieć jak te dyskusje wyglądały w rzeczywistości, ale najpewniej brzmiało to mniej więcej tak:
– Faszyści? Co ty masz za pomysł, ludzie w to nie uwierzą!
– Ale sam scenariusz się podoba?
– Scenariusz jest świetny, ale no musisz zmienić głównego złego na coś bardziej sensownego.
– No, ale, na co? Komunistów?
– Nie no, nie jesteśmy jakimiś prawicowymi fanatykami, aby uważać, że komuniści mogliby przejąć władzę w Stanach. Poza tym to jest nierealistyczne i głupie.
-To co? Macie jakiś inny pomysł? Taki bardziej realistyczny i akceptowalny dla widza?
– Hm, pamiętasz może parę lat temu był taki film, Gwiezdne wojny się chyba nazywał…
– No i?
– Może niech to będą kosmici?
W ten sposób z produkcji o faszystach otrzymaliśmy jeden z ciekawszych seriali s-f. Oto na ziemie przybywają obcy w swoich latających spodkach. Początkowo ludzie są mocno zaniepokojeni i przestraszeni. Wielkie pojazdy wiszą nad miastami i część ziemian obawia się inwazji. Dodajmy, że przylot obcych na ziemie wygląda podobnie jak wiele lat później podobna sekwencja w Independence Day. Wydaje się, że autorzy tego filmu będącego zlepkiem motywów i projektów z wielu lat, także i w tym względzie inspirowali się starszą produkcją. Jednakże nie mamy tutaj do czynienia z wysadzeniem Białego Domu. Zamiast tego Obcy deklarują, że przychodzą w pokoju. Ogłaszają to po paru dniach wiszenia nad głowami biednych ziemian. Ponadto, po wylądowaniu, okazuje się, że ci tajemniczy obcy wyglądają dokładnie tak samo jak ludzie. Co więcej, są oni zdesperowani i chcą od nas pomocy oferując w zamian technologie. Czego od nas ci tajemniczy obcy oczekują? Potrzebują wody, której im bardzo brakuje. Pomysł sam w sobie ciekawy, ale mający jedną zasadniczą wadę: wody jest w galaktyce pod dostatkiem, po co mieliby akurat po nią przylatywać właśnie na Ziemię? Trudno powiedzieć, czy mamy tutaj do czynienia z błędem, czy z zamierzonym działaniem scenarzystów.
W każdym razie na naszej błękitnej planecie pojawili się obcy, którym przewodzi w gruncie rzeczy dosyć tajemniczy John. We wszelakiej działalności pomaga mu czarno włosa Diana. Wszyscy przybysze są ubrani w teoretycznie gustowne czerwone mundury z logiem na ramieniu o bardzo jasnych konotacjach. Lądują na Ziemi w grupach i przyjmują rolę wujków dobra rada. Oferują różnoraką pomoc i współpracują tak z przemysłem, jak i ze zwykłymi mieszkańcami. W gruncie rzeczy razem z poszczególnymi rządami stopniowo coraz bardziej zaznaczają swoją obecność u nas. Najpierw w miastach pojawiają się plakaty zapewniające ludzkość o dobrych intencjach przybyszy. Kto mógłby wątpić w to, że uśmiechnięci blondyni są naszymi przyjaciółmi? Potem pojawiły się patrole, które miały wspierać promocję przyjaznych relacji z przybyszami. Stopniowo wszystko zaczyna wyglądać jakby całą planetą rządzili nie ludzie, a obcy. Zresztą pod wpływem ich żądań pojawiły się pierwsze prześladowania tak zwanych niewygodnych. Tym razem los padł na wszelkiej maści naukowców, którzy zostali uznani za podejrzanych o złe intencje i chęć odebrania mieszkańcom planety dostępu do wspaniałych osiągnięć przybyszów. Powoli pętla zaciska się.
Opowieść ma wielu bohaterów. Ich losy wzajemnie przeplatają się, aby w końcu mogła powstać niejako drużyna. Warto także zaznaczyć, że czyny poszczególnych postaci mają często bardzo poważne konsekwencje. Należy zaznaczyć, że głównym bohaterem serialu jest odważny dziennikarz Michael Donovan, którego poznajemy, jak robi reportaż z Ameryki Południowej. Od razu widzimy, że nie kłania się on kulom i dla zdobycia materiału jest gotowy zrobić wiele. Szybko sprowadzi to na niego duże kłopoty. Pewnego razu postanowił on zakraść się w tajemnicy na jeden ze statków obcych. Efektem tej eskapady poza kilkoma kopniakami było nagranie kamerą materiału, który wywróci wszystko, co wiadomo było o przybyszach. Poza Donovanem mamy też w serialu równie dzielną panią naukowiec, Juliet Parrish, która musi się ukrywać przed władzami ze względu na swoją profesję. Mamy, jak widać silną opozycję względem przybyszów. Nie wszyscy jednak podążają drogą tych pozytywnych bohaterów. Oto jest młody chłopak, Daniel Bernstein, który zapisuje się do organizacji o bardzo przyjemnej nazwie: Przyjaciele Gości. Robi to z pobudek czysto egoistycznych, gdyż dzięki mundurowi i władzy czuje się doceniony. Sprawia mu przyjemność to, że może uważać się za lepszego od innych. Swego rodzaju ironią losu jest to, że sam jest potomkiem ocalałych z holocaustu.
W każdym razie wspomniany Mike Donovan z grupą ludzi o różnym pochodzeniu i poglądach zakładają coś, co można nazwać ruchem oporu. Chcą razem sprzeciwić się przybyszom i wygnać ich z Ziemi. Jest to jednakże niewielka grupka, której, co ważniejsze, tak na prawdę głównym przeciwnikiem są rządy poszczególnych państw współpracujących z obcymi – najeźdźcami. Pozostali mieszkańcy planety są dosyć mocno podzieleni, jeżeli chodzi o ich stosunek względem przybyszów. Podziały tutaj nie przebiegają w sposób prosty. Czasem część rodziny dołącza do ruchu oporu, czy też zachowuje słuszny dystans względem obcych. Inni natomiast z różnych powodów pomagają przybyszom.
Tutaj mała dygresja. Serial ma tytuł V. Wbrew czasem pojawiającemu się to tu i tam wytłumaczeniu nie pochodzi on od pierwszej litery nazwy obcych – Visitors, czyli Przybysze – a od pewnego znanego wielu osobom znaku pokazywanego m. in. palcami. Wspominałem o tym przy okazji reklam Prometeusza. Serial był promowany plakatami propagandowymi Przybyszów. W pewnym momencie na każdym namalowano wielkie V i jak widzowie wkrótce dowiedzieli się od jednego z bohaterów produkcji: V oznacza Victory (i nie chodzi tutaj o znaną wielu grę komputerową V for Victory), czyli zwycięstwo. Jest to gest znany chociażby z wielu zdjęć Winstona Churchilla. Stąd też ruch oporu wybrał go na symbol walki i zarazem wyraz nadziei, że doczekają się zwycięstwa.
Produkcja rozbudowanego serialu s-f z wieloma bohaterami musiała się oczywiście wiązać z wieloma mniejszymi, bądź większymi problemami. Tutaj jednak okazało się, że bardzo pomocna była nietypowa forma, w jakiej go nadawano. Nie był to normalny cotygodniowy serial, czy też krótki miniserial. Zamiast tego zrobiono de facto dwa filmy telewizyjne połączone bardzo ściśle fabułą. Każdy z nich miał około 100 minut. Takie rozwiązanie nie tylko pozwalało uzyskać znacznie większy budżet, sięgający za całość 13 milionów dolarów, ale także zapewniło odpowiednią konstrukcję fabularną, jak i podejście do niej. Nie mieliśmy oto kolejnego serialu, zamiast tego była specjalna produkcja. Zaznaczmy od razu, że pomimo wysokiego nominalnego budżetu, to bardzo ostrożnie wydawano pieniądze. Przykładowo przybycie obcych wykonane jest nie przy użyciu modeli, a obrazów. Widz nie widzi różnicy, a oszczędność finansowa jest spora.
Serial okazał się wielkim sukcesem. Na tyle dużym, że stacja telewizyjna podjęła decyzję o robieniu kontynuacji. Tym razem tytuł zapowiadał, że mamy od czynienia z końcem całej opowieści: V: Ostatnia bitwa (V: The Final Battle). Teraz na ekranach telewizorów mieliśmy opowieść mającą aż trzy części i podobnie jak to miało miejsce w przypadku pierwszego V każdy odcinek miał około 100 minut. Jednakże w trakcie produkcji doszło do sporu pomiędzy Kennethem Johnsonem a telewizją NBC. Sprawa głównie rozbijała się o kierunek opowieści. Wydaje się, że stacja chciała znacznie szybciej mieć happy end, w związku, z czym dokonano pewnych zmian. W pierwszej miniserii Przybysze nie byli jedynymi obcymi, jacy istnieli w galaktyce. Tak na prawdę Ziemia była ofiarą większego konfliktu pomiędzy dwoma zwalczającymi się gatunkami. Przybysze, aby pokonać silniejszego od nich przeciwnika postanowili złupić naszą planetę. Ludzkość w związku z tym planowali oni wytrzebić w bardzo specyficzny sposób (bardzo Zielony!), nielicznych wybrańców chcieli natomiast wykorzystać w czasie wojny, jako mięso armatnie. Według początkowego zamysłu Ruch Oporu miał w porozumieniu z tymi tajemniczymi obcymi – wrogami Przybyszów walczyć z najeźdźcami Ziemi, co dodałoby serialowi dodatkowego elementu politycznego. Cały ten wątek jednak znika wraz ze zmianami wprowadzonymi w założeniach V przez stację NBC i idącym za tym odejściem z produkcji Kennetha Johnsona.
Chociaż należałoby się w takiej sytuacji spodziewać wszystkiego najgorszego, to efekt końcowy nie jest taki zły. Zamiast koncepcji Johnsona otrzymaliśmy całkiem dobrze napisaną inną historię walki i pokonania Przybyszów. Koniec jest oczywistym happy endem, gdzie źli bohaterowie zostają w sposób spektakularny ukarani, dobrzy natomiast nagrodzeni. Równocześnie wprowadzono w serialu kilka nowych postaci. Jedną z nich jest Ham Tyler, najemnik, który jest jedynym prawdziwym żołnierzem w ruchu oporu, a gra go Micheal Ironside na początku swojej wielkiej kariery złego okularnika.
Jak jednak pokonać obcych mając do dyspozycji ledwie garstkę żołnierzy? Jest pewna metoda, która okazuje się całkiem skuteczna. Można bowiem wykorzystać dostępnych naukowców i stworzyć broń biologiczną. W sytuacji, gdy jasnym staje się, że ludzie dosyć mocno się różnią od obcych można ją tak sprofilować, że zabije tylko przybyszów. Homo sapiens zostanie natomiast oszczędzone. Po wielu różnych badaniach, a także eksperymentach powstaje wirus o nazwie Czerwony Pył (Red Dust). Na tym jednak nie może zakończyć się walka, gdyż do ostatecznego pokonania obcych potrzebne jest poparcie społeczeństwa. W tym celu należy pokazać ludziom, jak na prawdę wyglądali Przybysze.
Na początku napisałem, że mamy do czynienia z obcymi niczym nieróżniącymi się od normalnych ludzi. Jednak widzowie właśnie podczas sekwencji z obecności Donovana na pokładzie statku obcych odkrywają razem z nim prawdę. Przybysze oszukują mieszkańców Ziemi, gdyż tak na prawdę wyglądają oni całkowicie inaczej. Tak naprawdę mamy do czynienia z rasą gadów, a ci przebywający na powierzchni planety tylko noszą sztuczną skórę i szkła kontaktowe. Zresztą i inne ich cechy gatunkowe mogą przyprawić o dreszcze. Nie będę ich tutaj szczegółowo opisywać, gdyż lepiej jest je zobaczyć.
Skoro jednak już jesteśmy przy złych, to musze napisać kilka słów o jednym ciekawym elemencie serialu. Teoretycznie przywódcą obcych jest John, jednak uwaga widzów skupiona była chyba od początku na Dianie. Była to postać, którą można określić trzema przymiotnikami: czarnowłosa, seksowna i zimna. Także i typ urody aktorki ją grającej, Jane Badler, bardzo mocno podkreślał bezwzględny charakter postaci. Dosyć wyraźnie było widać w całym serialu, że gardzi ona ludźmi i to na wielu poziomach. Do tego miała ona cechy różnych lekarzy SS i poddawała ziemian różnym strasznym eksperymentom. Jeden z nich był raczej niezwykły i zastanawiający. Diana spowodowała, że jedna z bohaterek serialu, Robin Maxwell, zaszła w ciążę z przybyszem. Na polecenie Diany uwiódł on biedną dziewczynę, a będąc odpowiednio zmodyfikowany był on w stanie spłodzić z nią dziecko, czy też raczej dzieci. Scena ich narodzin nawet teraz robi wrażenie i nie można odmówić jej pewnej technicznej doskonałości.
Druga część V osiągnęła równie duży sukces, co pierwsza. Skłoniło to decydentów w NBC do stworzenia kolejnej opowieści o walce ze złymi przybyszami. Tym razem jednak dokonano pewnych zmian. Zamiast robić serie filmów telewizyjnych podjęto decyzję o nakręceniu już tradycyjnego serialu. W ramach 19 odcinków miała być opowiedziana kontynuacja wydarzeń z miniseriali. Jak można kontynuować opowieść, skoro na końcu wszyscy źli zostali ukarani, ziemia została spowita przez Czerwony pył, telewizja pokazała prawdziwą twarz Przybyszów, dobro zwyciężyło i te sprawy? Okazuje się, że można. O tym będzie jednak w następnym odcinku, który zostanie opublikowany niebawem.