Category: posty o wszystkim i o niczym

Szok przyszłości z szokiem z druiej strony lustra (Gattaca+Galaxy Magazine+wystawa o Alicji w Zachęcie)

Dzisiaj będzie w dwóch częściach, acz w jakimś małym stopniu powiązanych ze sobą. Najpierw popkultura, a potem sztuka wysoka pasożytująca na popkulturze i to w sposób niestrawny.

Oglądając wyreżyserowany i napisany przez Andrew Niccola film Gattaca łatwo jest dać się wciągnąć w fascynującą opowieść. Mamy oto piękny przykład historii o walce jednostki przeciwko ograniczającym ją regułom. Warto zaznaczyć, że przedstawiony świat daleki jest od totalitaryzmu, ale de facto z nim właśnie mamy do czynienia. Jednakże w przeciwieństwie do prostych wizji, gdzie kontrola i władza opiera się na sile fizycznej i kontroli poprzez inwigilacje, tutaj mamy siłę wynikającą z nauki i ze sprowadzania świata, jak i społeczeństwa do prostych reguł zgodnych z bardzo prostackim rozumieniem tego, co dobre, oraz tego, co naukowe.

Oto w przyszłości panować będzie eugenika. O tym, co dana osoba będzie mogła robić w życiu właściwie decyduje to, jakie geny posiada. Cały mechanizm jest dosyć prosty i w gruncie rzeczy bardzo wielu osobom by się

Zaskakująco udany plakat, jak na twarze.
Zaskakująco udany plakat, jak na twarze.

coś takiego podobało. System władzy, gdzie to predyspozycje danego człowieka decydują o jego przyszłości, jest poniekąd przecież sprawiedliwy. W dużej mierze to właśnie dzięki temu, że nie tylko w momencie, kiedy wyprodukowano film, ale i teraz, taka wizja wydaje się realna, zawdzięczał on swój relatywny sukces (acz nie finansowy). Warto pamiętać, że różne koncepcje eugeniczne są dalej popularne i można na nie trafić w wielu miejscach. Poglądy polityczne nie grają tutaj większej roli, gdyż wiara w przypisane człowiekowi umiejętności jest w gruncie rzeczy dosyć powszechna i różnica ewentualnie polega na sposobie wyrażania takiej ideologii.

Z drugiej strony kultura opiera się w dużej mierze na opowieściach o buncie przeciwko regułom i ogółowi społeczeństwa. Konflikt jednostki z resztą ludzi jest stałym motywem i możemy go znaleźć w bardzo różnorodnych produkcjach. Dobrym przykładem może być choćby Rocky z Sylvestrem Stallonem, gdzie nie tylko mamy starcie podrzędnego boksera z wielką gwiazdą, ale też i przykład walki jednostki z ludźmi, którzy w nią nie wierzą. W systemie eugenicznym Rocky byłby od razu skreślony, jako nienadający się do walki i zwycięstwa.

Stąd też nie jest dziwnym, że Gattaca opowiada o człowieku, który buntuje się przeciwko zasadom. Bohater nie ma odpowiedniego genomu, ale chce polecieć w kosmos. W tym celu podszywa się pod kogoś innego, a aby cała operacja się udała poddaje się dosyć nieprzyjemnym operacjom plastycznym. Całość zabiegów ma sprawić, że będzie w stanie oszukać system i zabezpieczenia.

Mamy jak widać dwa główne elementy opowieści, czyli z jednej strony niespełnienie wymogów do podróży w kosmos, oraz sposób na ominięcie tego przez operacje plastyczne. Pewną ciekawostką będzie jednak, że w czasopiśmie Galaxy, o którym juz tutaj wspominałem przy okazji Demolished Man Alfreda Bestera, znajdziemy bardzo intrygujące opowiadanie poniekąd związane z poruszanym tutaj tematem. Opublikowano je w lutowym numerze z 1952 roku, a jego autorem był Alfred Coppel, zaś tytuł to Double Standard. Opowiadanie jest krótkie, ale zdecydowanie niezwykle ciekawe, choć może nie do końca ze względu na walory literackie.

Strona tytułowa. Rysunki nie były najlepszą stroną Galaxy...
Strona tytułowa. Rysunki nie były najlepszą stroną Galaxy…

Jego bohater chce udać się do gwiazd. Cały czas marzy o podróży między planetarnej, a i nie jest w tym osamotniony. Wielu ludzi ma takie pragnienia także i teraz. Różnica jest jednak taka, że w jego czasach taka podróż jest możliwa. Trzeba jednak w tym celu spełnić wiele różnych warunków. Zdanie ma tutaj także Eugenics Board, czyli Rada Eugeniczna. Decyduje ona o przydziale do podróży na Marsa i daje odpowiednią zgodę osobom, które mają posłużyć do płodzenia mieszkańców planety. Z tekstu opowiadania jasnym jest, że podanie bohatera, tak jak i jego przyjaciela Kane’a zostało odrzucone. Jednakże o ile Kane jest w jakiejś mierze pogodzony z tym, to nasz bohater podszywa się pod Kim Hall i z tym imieniem postanawia ominąć system. W tym celu poprzez nielegalną „operację plastyczną” zmienia swój wygląd. Używam tutaj cudzysłowu, gdyż nie chodzi o żadne wycinanie kości, czy inne podobne sprawy, a o pokrycie całego ciała bohatera specjalną sztuczną skórą i ciałem (plastic flesh).

Widzimy dosyć wyraźnie, że mamy tutaj do czynienia z bardzo podobną opowieścią. Oczywiście w Gattace jest ona bardziej skomplikowana, gdyż tam mamy do czynienia z dwu godzinnym filmem, a w przypadku opowiadania Coppela, ma ono ledwie siedem stron. Nie zmienia to jednak tego, że pewne związki są dosyć oczywiste. Nie widziałem jak dotąd nikogo, kto by poruszył kwestię związku obydwu tych opowieści, stąd też poniekąd tym tekstem przypominam się o pamięć o Coppelu. Jego opowiadanie może dzisiaj z pewnych powodów budzić uśmiech na twarzy, ale warto do niego zajrzeć, jeżeli lubi się film Nicolliego.

 

Jak zapowiadałem dzisiejszy wpis będzie dwuczęściowy. Druga będzie zdecydowanie krótsza. Zachęta postanowiła uczcić Lewisa Carrolla i jego znaną bohaterkę Alicję. W tym celu przygotowano wystawę w samej Zachęcie, jak i zewnętrzną instalację artystyczną umieszczoną w parku Saskim. Całość wydaje się, że była w jakiejś mierze skierowana do rodziców z dziećmi o czym świadczy to, że z okazji dnia dziecka kuratorka wystawy, Maria Świerżewska-Franczak miała je oprowadzać. Możemy w związku z tym powiedzieć, że oto sztuka próbuje wyciągnąć swoje palce do następnego pokolenia.

Tutaj przypomniało mi się zdanie wyrażone w „artykule profetycznym” w dyskutowanym powyżej numerze Galaxy, gdzie Robert A. Heinlein stwierdza, że oszustwo sztuki nowoczesnej zostanie w przyszłości odkryte, a ona wyrzucona na śmietnik. O jakże się Heinlein mylił. Wystawa przygotowana w budynku Zachęcie, to trzy pomieszczenia, gdzie w gruncie rzeczy nic nie ma. Strasznie współczuje rodzicom i dzieciom, które poszłyby na to coś i jeszcze na dodatek za to zapłaciły.

W środku mamy dwie instalacje, jedna to kamera gdzie możemy oglądać obrazek z książki o przygodach Alicji, a druga to pomieszczenie z lampkami, gdzie na stole kręcą się przyczepione do silniczków karty, a w tle gra muzyka. Nie dostrzegłem nawet, aby zachowany był rytm. Poza tym mamy jedno pomieszczenie z fatalnie oświetlonymi grafikami i drugie, gdzie znajdziemy stół, w którym można leżeć i pomalowane na brązowo szyby. Nie daj się czytelniku zwieść, że to sztuka wysoka i głęboka, a ty jako widz do niej nie dorosłeś. To zwykła hochsztaplerka, gdzie udajemy, że pokazujemy coś lepszego, niż jest w rzeczywistości.

Sytuację ratuje część umieszczona w parku, gdzie wchodzimy do krótkiego tunelu. Tam przechodząc przezeń uruchamiamy różnorodne dźwięki i melodie. Jest to fajne i ciekawe, acz trochę krótkie. W związku z tym, jeżeli ktoś chce się uAlicznić niech bierze darmową wejściówkę do instalacji w parku, a to coś, czym Zachęta raczy w swoim budynku zwyczajnie zignoruje.

W trakcie obiadu, czyli dwóch Hannibali

Porozmawiajmy o mnie
Porozmawiajmy o mnie

Powieści Thomasa Harrisa o seryjnych mordercach, które łączy osoba Hannibala Lectera nigdy mnie jakoś specjalnie nie interesowały. Także i nagradzane Milczenie owiec nie wzbudziło u mnie większej reakcji. Film Jonathana Demme’a był sprawnie zrealizowanym thrillerem, ale w moim odczuciu zachwyty nad nim były jednak w dużej mierze przesadzone. Zarazem zawsze przyznawałem, że to właśnie Milczenie owiec zrobiło z uznanego aktora, jakim był Anthony Hopkins, gwiazdę pierwszego formatu. Gdy parę lat później zostałem wmanewrowany w seans Czerwonego smoka, to chciałem tylko się śmiać z nieudolności Bretta Ratnera, który przejął rolę reżysera.

Film ten był słaby na każdym poziomie, a jednym z najsłabszych elementów był Anthony Hopkins i to nie tylko ze względu na bardzo marnej jakości odmładzanie go, a raczej z powodu całkowitego braku umiaru. Można było odnieść wrażenie, że ogląda się Loaded Weapon, a nie mroczny thriller. Podobnie zresztą Ralph Fiennes w roli Dollaryhyde’a mógł, jeśli już sprowadzić uśmiech na twarz widza, poprzez swoją pocieszność. Nie wspominając nawet o tym, że więcej włożono pieniędzy w tupecik Hopkinsa, niż w cały zbrzydzający makijaż Fiennesa.

poważnie!
poważnie!

Dopiero po Czerwonym smoku Ratnera przypadkowo obejrzałem pierwszą ekranizację powieści Harrisa. Wcześniej nie wiedziałem, że w latach 80-tych Dino de Laurentis wyprodukował film Michaela Manna na jej podstawie, który trafił do kin pod innym tytułem: Manhunter. Zmiana w tym wypadku wynikała z przesądności de Laurentisa, który wyprodukował wcześniej Rok smoka, który (choć jest świetnym filmem) był pokaźnych rozmiarów porażką finansową. Stąd zakazał on używania w tytułach swoich filmów smoków. Pomimo zmiany film nie okazał się sukcesem, co chyba raczej należy wiązać z umiejętnościami producenta, który mając świetne filmy bardzo rzadko na nich zarabiał, aniżeli z jakąś klątwą.

W Manhunterze Michael Mann w roli Hannibala Lecktora (nazwisko zostało zmienione, ale nie wiadomo dlaczego) obsadził Briana Coxa. Ten urodzony po wojnie Szkocki aktor pracuje głównie w teatrze, ale ma na swoim koncie pokaźną liczbę ról w znanych i popularnych filmach. Stąd też patrząc na sposób kreowania postaci Hannibala mamy ciekawe porównanie z wersją proponowaną nam przez urodzonego przed wojną walijskiego aktora Hopkinsa. Jest to zderzenie nie tylko dwóch różnych wersji zła, ale też i dwóch odmiennych sposobów grania seryjnego mordercy.

Dieta z ludziny wyraźnie tuczy. W trakcie seansu Smoka żałowałem między innymi, że Hannibal się nie podtuczył na tej inkarnacji Grahama...
Dieta z ludziny wyraźnie tuczy. W trakcie seansu Smoka żałowałem między innymi, że Hannibal się nie podtuczył na tej inkarnacji Grahama…

Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy podczas oglądania filmów, a w szczególności porównywania Czerwonego smoka z Manhunterem, to fakt, że to ten drugi film jest zdecydowanie lepiej nakręcony. Tak, jeżeli chodzi o kadrowanie, jak i kolory. Jest to o tyle ciekawe, że oba miały tego samego operatora, czyli Dantego Spinotti. W dużej mierze wynika to chyba z tego, że latach 80-tych Mann posiadający swój charakterystyczny styl i fascynacje, bardzo pilnował, aby reżyserowany przez niego film posiadał wiązane z nim znaki rozpoznawcze. Ratner jest natomiast reżyserem bez świadomości obrazu, który nie radzi sobie z filmami wymagającymi czegoś więcej niż słowa.

To, czym jednak naprawdę różnią się właściwie wszystkie filmy z Hopkinsem, od Manhuntera, to inne podejście do postaci Hannibala. To jest ten główny element sprawiający, że inaczej odbiera się te filmy. Różnica wynika z dwóch elementów. Po pierwsze, ze sposobu umieszczania tej postaci w filmie. Mann bardzo mocno ograniczył obecność Hannibala na ekranie. Widzimy go tylko przez chwilę i właściwie bardzo niewiele o nim wiemy. Jest tajemniczy i wycofany. W przypadku Czerwonego smoka mamy sytuację, gdy producenci na siłę pododawali sceny z jego udziałem, więc nie do końca nadaje się on do porównania. Lepsze pod tym względem jest Milczenie owiec, ale i tutaj widzimy, że kamera skupia się na Hannibalu. Nie tylko dzięki umiejętnościom aktorskim Hopkinsa, ale przez decyzje reżysera. Hannibal jest tutaj właściwie głównym bohaterem, gdzie inne postaci są odsunięte i usytuowane w tle. To jest film o Hannibalu, a nie o polowaniu na tamtego drugiego mordercę. Natomiast Manhunter jest o Willu Grahamie i jego demonach, oraz o demonach, które sprawiły, że Francis Dollarhyde został mordercą. Hannibal tutaj ma jedynie wzmacniać postać Grahama, a nie odbierać mu naczelną rolę w filmie. Stąd też Mann nie pozwolił tej postaci ukraść obrazu, a był doskonale świadom tego, że taki bohater jest do tego zdolny. Demme natomiast, choć z punktu widzenia obiektywnej długości obecności Hopkinsa na ekranie tego nie widać, umieścił go w centrum wydarzeń spychając agentkę Sterling na dalszy plan.

Brakuje tylko robaków z ust Hannibala.
Brakuje tylko robaków z ust Hannibala.

Różnice jednak nie ograniczają się tylko do decyzji reżyserów, ale także do sposobu podejścia do budowania roli przez aktorów. Cox oparł się na kilku prawdziwych seryjnych mordercach. Zrobił postać zimną, właściwie nieodczuwającą emocji. Nie wiadomo, czy on kogoś lubi, czy też nie. Jest przy tym bardzo dokładny i umie świetnie działać. To jest osoba, która nie wie, czym jest dobro i zło, stąd też doskonale potrafił ukrywać swoje skłonności. Jest przy tym bardzo metodyczny i, co doskonale widać w scenie, gdy używa telefonu, zdecydowanie jest bardzo inteligentny.

Hopkins do swojej roli podszedł inaczej. Zagrał kogoś zdecydowanie innego i choć bardziej efektywnego w filmie, to zarazem mniej realnego. Hannibal w Milczeniu owiec jest przeszarżowany. Przypomina bardziej choćby Freddy’ego Kruegera, aniżeli realnie istniejących morderców. Hopkins bawi się swoją rolą bardziej, niż robi to teraz w takim Red 2. Tego typu postać jest skuteczna w straszeniu, ale jest to strach bardziej podstawowy. To jest strach, który przywodzi na myśl kolejne części hollywoodzkich horrorów. Stąd też niewątpliwie sukces tej postaci, gdyż tacy bohaterzy są łatwi do przyjęcia przez widzów. Na tym na przykład polega popularność Jokera, którego zresztą Hopkins-Hannibal przypomina i można wręcz odnieść wrażenie, że bez problemu można zamienić jego z Jackiem Nicholsonem i nie zrobi to żadnej różnicy.

Mamy tutaj zderzenie dwóch różnych wizji seryjnych morderców, z jednej strony groteskowo przerysowaną, a z drugiej zimno-realistyczną. Zło może być kolorowe i ładne, ale też i zimne i logiczne. Do mnie bardziej przemawia ta druga wersja, stąd też o wiele przyjemniej wspominam seans Manhuntera. Wolę kanibali, którzy są straszni, a nie takich, którzy ślinią się na myśl o chianti.

Tłumaczenia się doktorami

Doktor to popularny tytuł w popkulturze. Pojawia się na różnych zasadach w opowieściach. Odnoszę wrażenie, że jak bohater określany jest mianem doktora, to najczęściej jest negatywnym bohaterem. Zresztą, co zabawne, takie spojrzenie ma całkiem długie tradycje (różne wersje opowieści o Paracelsusie podkreślały jego – kogoś obeznanego z tym jak leczyć ludzi – konflikt z doktorami). Nie będę nawet wnikał w wariacje na ten temat obecne w rozlicznych seriach komiksowych. Dzisiaj jednak nie mam możliwości za bardzo wgryźć się w ten temat.

Dr Jekyll jest jednym z bardziej popularnych bohaterów z tytułem doktora. Był obecny zresztą w poprzednim wpisie, ale tutaj mamy nie lada gratkę. Flip jako Jekyll i Hyde. Co trzeba dodać uroczo zagrany.

Wszystko jednak zaczęło się od Eddisona i jego słynnej pierwszej ekranizacji Frankenteina, gdzie baron-doktor tworzy swoje monstrum. Trochę inaczej, niż miało to miejsce w powieści.

 

Na problematycznym charakterze postaci posiadających tytuł doktora fabularnie oparty jest Dr Who, ale jego już tutaj opisywałem na różne sposoby. Wpis urywkowy i krótki ze względu na koszmarny brak siło-czasu, acz obiektywnie wymuszony przez różne sprawy związane z tematem wpisu. Niedługo wrócą normalne wpisy.

Tekst zastępczy, czyli Frankenstein chcący zapłaty z małym dużym wkładem M.

W wyniku zdarzeń nie do końca może i losowych, ale bardzo życiowych, jestem w totalnym niedoczasie i ledwo wiąże koniec z końcem rzeczywistości. Stąd też zamiast wczorajszego wpisu była długa cisza, która kończy się tym czymś, co dzisiaj proponuje. Czasem opłaca się znać twórczość kilku fajnych i klasycznych komików, których można wykorzystać w takiej sytuacji. W związku z tym zapraszam na maksimum youtube’a, a minimum treści ode mnie poprzez pokazanie przygody wybitnego aktora w toku wielu lat klasycznego programu komediowego. Bo życie nie pozwala!

Morecombe i Wise, to dwóch komików, którzy byli i są niezwykle popularni w Wielkiej Brytanii i chyba głównie tam. Lekki radosny humor na dobrym poziomie. Słynęli z tego, że postaci, które odgrywali nie płaciły swoim gościom.

Jeżeli ktoś zastanawia się dlaczego mamy Holmesa, to informuje, że Cushing grał tę postać w serialu BBC, filmie wytwórni Hammer i jeszcze w filmie telewizyjnym w latach 80-tych. Był przy tym jednym z lepszych odtwórców tej roli co gorsza znającym dobrze opowiadania Conan-Doyle’a, co drażniło producentów.

Pomimo różnych problemów udało się im zrobić jedną z najlepszych ekranizacji opowieści o królu Arturze.

Pierwsza próba uzyskania zapłaty.

Druga próba.

Trzecia próba, tym razem muzyczna i z tańcem. Frankenstein/Tarkin/Van Helsing tańczy i śpiewa!

Co gorsza Morecombe i Wise bardzo długo nie zapłacili Cushingowi za występ i musieli aż zmienić stację, aby mógł on zdobyć swoje pieniądze. Nawet grając z…

W końcu jednak się udaje?

Może nie do końca – trzeba preskoczyć do 3 minuty.

Świat Gwiezdnych wojen na rozstajach dróg

Jeżeli nie wiesz kim jest pani na tej grafice i uważasz się za fana Gwiezdnych wojen, to tym bardziej jest to tekst, który powinieneś przeczytać czytelniczko/czytelniku. Mowa tutaj jest o tym, co stworzyło świat, który tak bardzo lubisz.
Jeżeli nie wiesz kim jest pani na tej grafice i uważasz się za fana Gwiezdnych wojen, to tym bardziej jest to tekst, który powinieneś przeczytać czytelniczko/czytelniku. Mowa tutaj jest o tym, co stworzyło świat, który tak bardzo lubisz.

Kiedy ostatni LucasFilm ogłosiło nową politykę względem tak zwanego Expanded Universe w internecie zaroiło się od różnych komentarzy. Autorzy tych tekstów wylewali żale nad tym, że książki przestały być oficjalnym kanonem, a i że wiele znanych postaci przestanie istnieć. Zdarzały się także bardzo osobiste wypowiedzi, czasem trochę błędnie twierdzące, że w przypadku Gwiezdnych wojen mamy do czynienia z wyjątkowym rozwinięciem świata filmowego poprzez inne teksty kultury. W toku tych ostatnich kilku tygodni zabrakło jednak jednego bardzo ważnego stwierdzenia, które ustawia całą dyskusję w odpowiedni sposób.

Jeżeli ktoś twierdzi, że Expanded Universe zawdzięczało swój sukces wielości różnych środków wyrazu wykorzystanych do rozwinięcia filmowego świata, ten się trochę myli. Wynika to najczęściej z pewnej izolacji względem popkultury lat 70-tych i wczesnych 80-tych. Powstawanie komiksów i książek rozwijających opowieść przedstawioną na taśmie kinowej było niejako standardem. Dotyczyło to zresztą także seriali telewizyjnych i innych „przebojów popkultury” i spokojnie można wytworzenie się takiego podejścia producentów łączyć z sukcesem i kapitalizacją Planety małp. Film ten jako pierwszy na taką skalę (wcześniej istniały podobne zagrania, ale były one bardziej incydentalne i krótkotrwałe) wprowadził wielomedialną promocję świata. Wypada jednak od razu zaznaczyć, że mówimy tutaj o bliższej nam historii popkultury, gdyż z bardzo podobnym pomysłem, jak Expanded Universe mieliśmy do czynienia w przypadku Tarzana, choć tam brak dobrego porozumienia pomiędzy twórcami filmów i Edgarem Ricem Burroughsem (choć były próby) sprawiał, że akurat to medium nie do końca pasowało do konstrukcji powieści i można niejako uznać wszystkie produkcje kinowe, jako niekanoniczne.

Stąd też pojawienie się komiksów Marvela i książek o przygodach filmowych bohaterów nie było pod żadnym względem czymś niezwykłym, czy zwracającym szczególną uwagę. Jedynym może bardziej wyróżniającym elementem było słuchowisko radiowe, ale jego powstanie należy wiązać po prostu z sentymentem Lucasa do OTRów (co widać choćby po uroczym Radioland Murders). Tym bardziej, że wiele materiału z tych pierwszych produkcji raczej nie było do końca poważnie traktowane potem. Była to swego rodzaju wstydliwa przeszłość, wynikająca w dużej mierze z pozostawiania autorów tych tekstów sobie samym i bardzo ograniczonej ingerencji w ich treść.

Jednakże na tle innych fenomenów popkultury owych czasów Gwiezdne wojny do pewnego stopnia wyróżniało to, że Lucas zachował pełnię władzy nad licencjami. Nie musiał się nimi dzielić z 20th Century Fox, ani tym bardziej z całą korporacyjną strukturą, która utrudniałaby proces decyzyjny. Ta decyzja miała duże znaczenie, kiedy nastał prawdziwy początek Expanded Universe.

Tutaj jednak musimy zrobić małą dygresję. W 1974 roku Daniel Scott Palter (zazwyczaj niekorzystający z pierwszego imienia) założył firmę West End Games. Zajmowała się ona produkcją gier planszowych i innych tego typu zabaw. Nie była to wyróżniająca się na tym rynku firma, ale była dochodowa. Kiedy nastały lata 80-te wraz z wielką falą zainteresowania grami RPG także i WEG postanowiło zabrać się za ich produkcję. Pierwsze uderzenie było bardzo mocne, pod postacią gry Paranoia. Gra oparta na spiskach, zdradzie i oszukiwaniu przez graczy siebie wzajemnie zdobyła sobie nie tylko popularność, ale i uznanie. Zarazem Paranoia jest bez wątpienia jedną z trudniejszych do prowadzenia gier, gdyż mamy do czynienia z bardzo specyficzną satyrą na 1984 rok i podobne.

Sukces Paranoi sprawił, że WEG zrobił kolejny krok i zakupił licencję na gry spod znaku popularnych wtedy Ghostbusers. Ta gra także zdobyła sobie pewną popularność, ale dla nas jest ważniejsza ze względu na pewne rozwiązania, które miały duże znaczenie potem. Twórcy mianowicie przygotowali bardzo pomysłowo mechanikę gry. Rzucało się określoną liczbą kości sześciościennych, która to ilość zależała od zdolności danej postaci. Czasem uważa się, że była to pierwsza mechanika tego typu, gdzie pojawia się tak zwane dice pool. Drugim ważnym elementem było bardzo swobodne podejście do zasad. RPGi bardzo często grzęzły wtedy jeszcze w dziedzictwie bitewniaków, gdzie rola poszczególnych typów ruchu i innych obostrzeń miała ogromne znaczenie. Pod tym względem Ghostbusters było pewnym novum. Prosta gra o relatywnie łatwych zasadach zapowiadała późniejsze eksperymenty z bardziej narracyjnymi systemami.

Chociaż Ghostbusters jest obecnie trochę zapomnianym systemem, to dla WEG był to wystarczający sukces, aby zacząć myśleć o zakupie nowej licencji. Wybór był dosyć trany i raczej prosty. W połowie lat 80-tych Gwiezdne wojny były już trochę zapomniane. Zarazem była to jednak dalej dobra marka. Dlatego też WEG udał się do LucasFilmu i korzystając z relatywnie niskiej ceny kupił prawa do przygotowania gry RPG osadzonej w świecie wymyślonym przez Lucasa. Tak w 1987 roku na rynku pojawiło się Star Wars: The Roleplaying Game. Początkowo gra bardzo mocno opierała się na materiale z filmów, ale bardzo szybko kolejne dodatki rozwijały świat.

Znany wszystkim obraz, ktory w 1987 zmienił wszystko.
Znany wszystkim obraz, ktory w 1987 zmienił wszystko.

WEG swoim produktem trafił na żyłę złota i bardzo szybko Star Wars stało się jednym z najlepiej sprzedających się systemów RPG, którego mechanika w różnych inkarnacjach zainspirowała bardzo wiele rozwiązań rozwijanych w innych systemach. Swego rodzaju spektakularnym przykładem jest to, że choć u nas nigdy oficjalnie gra nie została wydana, to była dosyć powszechnie dostępna w postaci chociażby kserokopii. O popularności świadczy też to, że Oko Yrhadesa, czyli niby RPG niby napisany przez Andrzeja Sapkowskiego, jak i oficjalna gra Wiedźmin RPG mają wyraźne inspiracje w WEGowskim systemie D6 i jego późniejszej wariacji D6 Legend.

Gdyby jednak Star Wars ograniczało się tylko do opisywania znanego materiału, to ciężko byłoby wytłumaczyć sukces licencji. Jest bardzo wiele RPGów opartych na znanych filmach, które wkrótce po wydaniu były zapominane. W przypadku Star Wars za sukcesem stała nie tylko świetna i bardzo prosta mechanika, ale także skala opisu świata. W pewnym momencie każdy fan, jeżeli chciał się dowiedzieć czegoś więcej o statkach, broniach, czy też innych elementach wymyślonego przez Lucasa uniwersum musiał sięgnąć po tę grę. Dodatki były czytane przez ludzi, którzy nigdy nawet nie myśleli o graniu w RPGi, aby poznać świat i to jak on działa.

WEG nie tylko ustalał wielkość statków (w filmach bardzo często relacje pomiędzy ich rozmiarami były zaburzone), ale też kreował pewne podstawowe instytucje świata, które musiały istnieć, aby dało się w nim grać. Przykładowo wspaniałe Gestapo-SS Imperium, czyli COMPNOR było stworzone na potrzeby RPGa, a potem przeniknęło do książek i komiksów. Droga tego przejścia była dosyć prosta i powinna być jasna dla każdego czytającego stare książki z Expanded Universe. Na ślady trafiamy choćby sięgając do W poszukiwaniu Jedi Kevina J. Andersona, gdzie znajdujemy podziękowania dla WEG za pomoc w pisaniu powieści. Andersona wyróżnia tutaj samo podziękowanie, a nie fakt korzystania z materiału stworzonego na potrzeby gry RPG. LucasFilm przed dłuższy czas nim się odpowiednio zbiurokratyzował w kwestii opisu świata odsyłał pisarzy do WEG, albo też przesyłał im wprost podręczniki i dodatki do gry, jako bazę źródłową. Takie podejście zresztą zaczęło się już od powieści Timothy’ego Zahna, który zapoczątkował książkową rewolucje Expanded Universe i od jego Dziedzica Imperium należy mówić o „kanonicznych” książkach. Jako pewną ciekawostkę może dodam, że Zahn grając w RPGi wcielał się w postać Thrawna (w jednym znanym mi opisie przygody, grał on tego genialnego dowódcę, który ukrywał się chodząc w zbroi Boby Fetta).

Jeden z pierwszych dodatków do gry opisujący podstawy świata.
Jeden z pierwszych dodatków do gry opisujący podstawy świata.

Kres wspaniałemu rozwojowi RPGów Gwiezdno wojennych przyniósł kryzys rynku gier jaki miał miejsce w połowie lat 90-tych. Bardzo wiele firmy wtedy upadło, inne wpadły w kłopoty finansowe, które jak w przypadku WEG miały źródło w zbyt ambitnym skupowaniu licencji (Scott Palter wielokrotnie zaprzeczał plotce o problemach wynikających z działalności firmy siostry West End Shoes). W 1998 roku Star Wars RPG odeszło w niebyt. Po paru latach Wizards of the Coast wydało własną wersję systemu kupiwszy licencję od LucasFilmu, ale gra odniosła raczej umiarkowany sukces. Nie pomagała jej niedopracowana mechanika d20, ani tym bardziej zmieniona sytuacja na rynku materiałów o Gwiezdnych wojnach. WEG zapełnił rynek i co więcej, w ramach swojej działalności bardzo mocno podniósł poprzeczkę, jeżeli chodzi o kolejne materiały. Miał oczywiście swoje wpadki i dziwactwa, ale dla WotC było to i tak dużym problemem, aby przygotować materiały, które będą mogły zainteresować czytelników. Właściwie tylko Dark Side Sourcebook pozostanie jako interesujący dodatek, a i nawet on nie odcisnął takiego piętna na świecie Gwiezdnych wojen jak WEGowskie podręczniki. Obecnie Fantasy Flight Games opracowało własny – raczej nieprzemyślany – nowy system RPG na licencji, ale znowuż, mamy sytuację, gdy RPGi Gwiezdno wojenne już nie mają takiej roli jak kiedyś.

Jeden z najciekawszych dodatków opisujący Imperium ze wszystkimi totalitarnymi szczególami, za które kochamy Palpiego.
Jeden z najciekawszych dodatków opisujący Imperium ze wszystkimi totalitarnymi szczególami, za które kochamy Palpiego.

Sukces Expanded Universe nie polegał na powieściach, komiksach i grach. To mamy w wielu uniwersach popkultury. Sukces opierał się na ciężkiej pracy ludzi zatrudnionych w West End Games. Takich jak: Greg Costikyan, Peter Schweighofer, Bill Smith, czy Bill Slavicsek. To dzięki nim i wielu innym mamy wspomniany COMPNOR, Aurabesh, czy dokładną wiedzę o sile rażenia zapalników termicznych. To oni, a nie pisarze, czy autorzy komiksów, czy tym bardziej George Lucas, stworzyli dla nas Expanded Universe i to dzięki ich pracy ten świat rozwijał się zachowując pewien porządek i logikę wewnętrzną. To są zapomniani bohaterowie popkultury i to ku ich chwale i sukcesowi należy wznosić teraz kielichy, gdy Expanded Universe zmienia się pod nowym kierownictwem. Niestety RPGi już nie będą podstawą tego nowego świata, acz z pewnym wzruszeniem przyjąłem, że w filmie wspomnieniowym jeden z bohaterów wskazuje właśnie na jeden z dodatków WEGa, jako coś szczególnego. Zarazem należy stwierdzić, że dokonania wspomnianych powyżej ludzi zasługują same na długi film o tworzeniu popkulturowego uniwersum. Żadna inna firma produkująca gry RPG nie wykorzystała tak dobrze licencji i nie przygotowała tak dobrego i ważnego produktu. Wszelkie Dr Who, Firefly’e, czy Star Treki mogą się schować. Żadne z tych uniwersów nie dorobiło się porządnego RPGa i zarazem porządnego przemyślenia świata, stąd Firefly jest ubogi, Dr Who mocno chaotyczny (ilość dziur w tym serialu jest przeogromna, co wynika w dużej mierze z działalności BBC odnośnie sposobu produkowania seriali), natomiast Star Trek jest tym ,czym jest (kamienie w dłoń! 😉 )*.

 

*Nim jakiś fan rzuci kamieniem we mnie, zaznaczam, że wiem o istnieniu RPGów opartych na tych licencjach i stąd też podkreślam przewagę Gwiezdnych wojen, które miały znacznie lepszy system, niż wspomniane inne światy.

 

ps: mechanika wykorzystane w Star Wars WEGa jest obecnie dostępna na licencji OGL, jako OpenD6 na przykład tutaj.