Falkon 2013

Był Falkon, skończył się Falkon. Długi weekend 8-11 listopada w Lublinie był pod znakiem szeroko rozumianej działalności konwentowej. Po raz drugi Falkon odbywał się na terenie Targów Lublin, przy czym w tym roku organizatorzy mieli do dyspozycji całą ich powierzchnie. Jak część osób może pamiętać, rok temu musieli się zmieścić w jednej hali i dwóch, czy trzech salach, gdzie odbywały się prelekcje. Wiązało się z tym to, że pobliską szkołę podstawową wykorzystano na miejsce kilku bloków programowych, jak i na potrzeby RPGów i LARPów.

 
 
 
 
 
 
Zły dotyk boli całe życie
Zły dotyk boli całe życie

Powiększenie powierzchni dostępnej organizatorom wiązało się z wieloma zmianami w charakterze całego konwentu. Po raz pierwszy od kilku lat nie mieliśmy jednej dominującej stylistyki. Przed trzema laty był to cyberpunk, dwa lata temu Falkon przebił wszystkich świetną kampanią reklamową pod hasłem Bogowie nadchodzą, a rok temu było urocze Licho, które grasowało w internecie, jak i na terenie konwentu (w tym w tak uroczy sposób, jak to, że na opaskach uczestników był FAiLKON). W tym roku tego wszystkiego brakowało. Zamiast tego miał być profesjonalizm i powrót do źródeł. Jednakże osobiście musze stwierdzić, że rezygnacja z jakiegoś hasła przewodniego była w moim odczuciu błędem. Jest to jednak fajny motyw, który pozwala na ułożenie całego konwentu w jakiś sposób. Poza tym sprawia, że konwentowe gadżety są ładne – tegoroczne logo, w oczywisty sposób nawiązujące do logo samych Targów Lublin, w moim odczuciu nie było zbyt udane.

Służby porządkowe działały sprawnie i szybko wyłapując element niebezpieczny
Służby porządkowe działały sprawnie i szybko wyłapując element niebezpieczny

Trzeba też dodać, że w tym roku mieliśmy na Falkonie pewną zmianę pokoleniową wśród organizatorów i wydaje się, że nie wszyscy podołali swojemu zadaniu. Czasem był chaos, czasem nie było na sali zamówionego w zgłoszeniu sprzętu, a i nie zawsze funkcjonował on zbyt dobrze (na jednej z moich prelekcji były problemy komunikacji pomiędzy rzutnikiem i laptopem, co skutkowało tym, że na ścianie widać było tylko fragment prezentacji). Są to rzeczy drażniące tym bardziej, że niektórzy prelegenci nie kończyli swoich wystąpień na te 10 minut przed pełną godziną, tylko je przedłużali. Mi też się zdarzyło mówić trochę za długo, a jedynym usprawiedliwieniem jest dla mnie to, że było za dużo pytań z sali. Jednak, kiedy twórcy punktu programu nie przewidzieli czasu na rozmowę ze słuchaczami po wystąpieniu, to mogliby jednak pilnować się z czasem. A już na pewno denerwujące jest, kiedy prowadzący nie widzą niczego złego w tym, że przekroczyli czas prelekcji. Mi przynajmniej jest głupio z tego powodu.

Przejęcie całego terenu Targów przez Falkon wiązało się także ze zmianą układu całego konwentu. W tym roku zrezygnowano z umieszczania prelekcji w pobliskiej szkole, zamiast tego wszystko odbywało się w budynku Targów. Wynikła z tego konieczność zmniejszenia ilości bloków programowych. W sumie teraz było ich ledwie 5, czyli: literacki, popkulturowy, popularno-naukowy, RPG i S-F. Dodajmy do tego konkursy i warsztaty. Niestety budynek Targów nie posiadał nawet tej liczby sal konferencyjnych. W rzeczywistości tylko blok popularno-naukowy i RPG odbywały się w pełnoprawnych salach, które miały dobre nagłośnienie i generalnie nic nie można było im zarzucić. Blok literacki odbywał się na antresoli ponad akredytacją. Początkowo wydawało się, że będzie to bardzo zły pomysł, jednak bardzo dobre głośniki sprawiały, że bez problemu było słychać prelegentów, trochę gorzej było, jeżeli chodzi o pytania z sali, ale dało się to przeżyć. Poza tym były tam dostępne dwa mikrofony, choć niestety nie zawsze z nich korzystano. Dwa pozostałe bloki (popkulturowy i s-f) umieszczono w specjalnie zaadaptowanych do tego celu pomieszczeniach magazynowych. Wiązały się z tym pewne problemy, takie jak nienajlepsza wentylacja, czy też to, że obie sale znajdowały się w dużej odległości od reszty pomieszczeń, gdzie odbywały się prelekcje. Zarazem nie było to tak problematyczne, jak umieszczenie sali konkursowej na zapleczu games roomu. Było tam niezwykle głośno, na szczęście jednak było na stałe umieszczone nagłośnienie, co ratowało sytuację.

Giń 10tko
Giń 10tko

Zarazem trzeba wyraźnie stwierdzić, że ze strony organizatorów takie rozmieszczenie sal było jednak dobrą decyzją. Dzięki temu wszystkie prelekcje odbywały się na terenie Targów i nie trzeba było kursować pomiędzy budynkami. Szczególnie, że choć w tym roku pogoda, jak na listopad, była nadzwyczaj łagodna, to była to dalej późna jesień. Stąd jako uczestnik, który nie planował uczestnictwa w LARPach, czy sesjach RPG, które to właśnie umieszczono w budynku pobliskiej szkoły, zdecydowanie nie narzekam na taką decyzję organizatorów. Szkoda tylko, że nic nie wskazuje na rozbudowę budynku Targów, co pozwoliłoby w przyszłości zwiększyć liczbę bloków programowych. Pewnym utrudnieniem mogło być umieszczenie bloku dziecięcego w budynku szkoły. Miało to jednak zarazem zaletę, gdyż był on znacznie cichszy niż same Targi.

Merida od premiery filmu wyrosła
Merida od premiery filmu wyrosła

Ogromna przestrzeń dwóch hal dostępnych Falkonowi została dobrze zagospodarowana. Mieliśmy dużych rozmiarów games room, a i odpowiednio wiele stołów na bitewniaki i karcianki, choć wydaje mi się, że uczestników obydwu tych zabaw było w tym roku mniej. Druga hala została poświęcona na stoiska handlowe, dzięki czemu było dużo przestrzeni pomiędzy nimi i nigdy nie powstawały problemy z kolejkami. Dzięki temu nie było konieczności rozpychania się łokciami, aby dostać się do wybranego stoiska. Pochwalić należy także za wyraźne rozdzielenie sklepiku konwentowego (chyba całkiem dobrze zaopatrzonego) i stoiska z koszulkami, czy kubkami z logiem konwentu. Reszta hali zajmowała tak zwana Falkon Arena, czyli miejsce, gdzie robiono pokazy, ale także odbywały się walki przy użyciu broni LARPowej (trzeba powiedzieć, że była to świetna zabawa i brakowało tylko lwów, krwi i można by się czuć jak w Koloseum, tudzież niczym uczestnik odpowiednich scen z Conana Barbarzyńcy). Dalej mieliśmy scenę, gdzie odbywały się koncerty, oraz pokazy mody i podobne rzeczy, a na samym końcu hali był blok komputerowy. W tej hali był też umieszczony konwentowy barek, w którym poza jedzeniem, można było kupić piwo. Nie widziałem żadnych ekscesów, więc wydaje się, że sprzedaż alkoholu nie była błędem organizatorów, choć nie wiem, co działo się w szkołach noclegowych. Jedzenie – przynajmniej to, które jadłem – było smaczne, sycące i tanie. Czasem trzeba było trochę dłużej czekać, ale na dłuższą metę nie było to problemem. W porównaniu do Poznania był to zdecydowanie lepiej zorganizowane, choć dalej – jak wszyscy weterani Falkonowi – tęsknię do naleśników z Wyspy. Dodajmy, że niestety w barku konwentowym brakowało dań śniadaniowych. Pieczona kiełbasa jest smaczna, ale może lepiej zaczynać dzień od jajecznicy. Kuchnia uznała także, że konwentowicze są krwiożerczy i niestety zabrakło jakiejkolwiek oferty dla wegetarian poza zapiekankami.

Kolejki, które szybko znikały
Kolejki, które szybko znikały

Jedną z rzeczy, która rzucała się w oczy od razu po przybyciu na Falkon był praktyczny brak kolejek przy akredytacji. W pierwszej chwili można było odnieść wrażenie, że na konwent nikt nie przyjechał. Rzeczywistość była jednak inna, organizatorzy przygotowali najlepszą akredytację ze wszystkich konwentów, na których byłem. Duża ilość stanowisk rozmieszczonych na dosyć dużej przestrzeni, zawczasu przygotowane wszystkie materiały, rezygnacja z komputerów i brak przedpłat, co okazało się bardzo dobrym pomysłem, sprawiło, że nawet podczas największego oblężenia, cały proces akredytacji trwał bardzo krótko. Inni organizatorzy mogą tutaj brać przykład z Falkonu, który pokazał, jak należy to robić. Brawo.

Czerwone oczy zapowiadały następny pociąg metra
Czerwone oczy zapowiadały następny pociąg metra

Nawet najlepszy konwent nie uniknie problemów losowych. Pewną plagą były odwoływane prelekcje, które do pewnego momentu udawało się zastępować tymi z listy rezerwowej. Niestety tego chyba nigdy nie uda się uniknąć. Gorzej było z gośćmi z zagranicy, gdyż dwóm nieudało się dotrzeć. O ile Bill King zapowiedział wcześniej, że nie przyjedzie, to Mike Pondsmith w ostatniej chwili odwołał swoją wizytę. Z tego, co słyszałem, winne były problemy z paszportem. Na szczęście Kevinowi J. Andersonowi udało się dotrzeć. Byłem na spotkaniu po angielsku z tym pisarzem i muszę napisać kilka rzeczy. Po pierwsze jego powieści ze świata Star Wars uważam za mocno kontrowersyjne. Miecz ciemności powinien zostać spalony, a Młodzi gówniarze Jedi były koszmarem. Zarazem lubię Exara Kuna i pozostałe jego zabawy ze starożytnością świata wymyślonego przez Lucasa. Po spotkaniu z Andersonem zapragnąłem jednak zainteresować się dwiema jego oryginalnymi seriami, czyli Hellhole (pisane z Brianem Herbertem) i Saga of Seven Suns. Trzeba go pochwalić za umiejętność autoreklamy i wzbudzania zainteresowania czytelników. Na pytania odpowiadał długo, starannie i zrozumiale. Pewną ciekawostką był jego akcent, gdyż Anderson mówi niczym komputerowy syntezator mowy. Po spotkaniu podejrzewam, że może on być tosterem! W każdym razie była to bardzo miło spędzona godzina, a potem można było uzyskać autograf pisarza. W przeciwieństwie do niektórych ograniczyłem się tylko do dwóch książek, a widziałem takich, co przybyli z całymi pudłami. W każdym razie brawo dla organizatorów za sprowadzenie – co przyznaje z pewnym zaskoczeniem – bardzo interesującego gościa. Miejmy nadzieje, że to początek wizyt pisarzy z za oceanu na Falkonach. Może tak sprowadzić Timothy’ego Zahna?

Konstrukcja godna IL&M
Konstrukcja godna IL&M

Na specjalne słowa zasługuje konkurs konstruktorski. Jest to prawie regularny punkt programu na Falkonach i trzeba powiedzieć, że za każdym razem gwarantuje świetną zabawę. W tym roku z plastikowych butelek i pudełek po pizzy trzeba było zbudować statki kosmiczne z wybranych seriali i filmów. Co prawda robiony przez moją drużynę Babylon 5 nie wygrał, ale wielką zaletą tego konkursu jest to, że cała zabawa idzie w „budowanie”. Wyniki są na prawdę drugorzędne. Poza tym można popatrzeć na dokonania innych konwentowiczów, które robią czasem ogromne wrażenie.

Byłem jeszcze na fragmencie opowieści Andrzeja Pilipiuka o Powstaniu Styczniowym. Opowiadał jak zwykle zajmująco i ciekawie. Trzeba przyznać, że jak mało kto posiada on umiejętność bycia gawędziarzem. Poza tym posłuchałem Marcina Wrońskiego, który rzucał urocze złośliwe uwagi w kierunku Marka Krajewskiego. Załapałem się też na parę minut jednej prelekcji Star Trekowej (Czy Roddenberry czytywał Tolkiena. Volkanie i Elfy – IKC Kronos), gdzie szerzyłem słuszną prawdę, że najlepszym serialem s-f jest Babylon 5. Sama prelekcja, a przynajmniej ten fragment, na którym byłem – gdzie nie było już Tolkiena – była całkiem przyjemna, a prowadzący dobrze łapał kontakt z widownią. Posłuchałem także fragmentu mrożącej krew w żyłach opowieści: Seks w Star Trek Original Series opowiadaną przez Pawła ‘Fluora’ Dąbrowskiego. Jak fajnie, że Star Wars są o wiele lepsze w relacjach damsko – męskich, aniżeli TOS.

Od kiedy na konwentach pojawiła się Darth Talon Imperium zyskało nowych fanów
Od kiedy na konwentach pojawiła się Darth Talon Imperium zyskało nowych fanów

Poza tym byłem niestety głównie na prelekcjach znajomych, więc nie wypada mi ich oceniać. Mogę tylko stwierdzić, że na każdej z prowadzonych przez Cathię, Diaza, Panią Recydywę prelekcji dobrze się bawiłem. Swoich też nie wypada mi oceniać, mogę tylko wspomnieć, że zdziwiłem się, iż Marsjańskie technologie ściągnęły więcej słuchaczy, niż Dwóch panów… Zdecydowanie więcej (pełna sala versus 5 osób). Po prelekcjach przyjemnie dyskutowało się z widownią, co szczególnie mocno można było odczuć na Nazistach, gdzie nawet na sali była osoba dobrze zorientowana w poruszanej tematyce. Natomiast opowieść o Prometeuszu była o tyle zaskoczeniem, że wśród osób obecnych dominowali ludzie, którym film się podobał. Okazuje się, że jest to całkiem spora grupa!

Tegoroczny Falkon był udany. Choć jak widać z powyższej recenzji gdzieniegdzie były różne problemy, ale w porównaniu do choćby tegorocznego Polconu należy uznać, że Lublin świetnym miejscem konwentowym jest. Tym bardziej należy się cieszyć, że to jest już kolejna udana edycja konwentu i miejmy nadzieje, że w następnych latach uda się uniknąć problemów i impreza będzie się rozwijać.

 

ps: w bliżej nieokreślonej przyszłości na blogu pojawią się prowadzone przeze mnie prelekcje (z uwzględnieniem, że o Prometeuszu już tutaj trochę pisałem) w wersji tekstowej.

ps2: więcej zdjęć, czy też wręcz relacja fotograficzna jest na flickrze.

 
 
 

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *