Swego czasu wspominałem już o serialach opowiadających o super bohaterach. W pierwszym przeglądzie czołówek pojawiły się różne starsze seriale o ich przygodach, pamiętające początki animacji w telewizji. Napisałem też większy tekst o animowanym Iron Manie. Tutaj jednak przyjrzę się zdecydowanie nowszym produkcjom.
Zacznijmy od Batmana Paula Diniego. Na początku lat 90-tych w Warner Brothers zdecydowano, aby korzystając z sukcesu filmów Tima Burtona przenieść Bruce’a Wayne’a na mały ekran. Do pracy zaprzęgnięto weteranów animacji, w tym wiele osób zaangażowanych między innymi w He-Mana. Ze względu na koszty samą animacje postanowiono zlecić firmie zewnętrznej i wybór padła na japońskie Toho. Stąd w pierwszych odcinkach serialu postaci drugoplanowe czasem miały wyraźnie azjatyckie rysy. Serial okazał się wielkim sukcesem, pod pewnymi względami chyba nawet większym niż filmy kinowe. Sama strona wizualna opowieści wyraźnie była inspirowana filmami Burtona. Projekty były zawieszone gdzieś pomiędzy współczesnością, a latami 30-tymi. Dużą rolę odgrywały tu światła i cienie. Sukces serialu opierał się jednak nie tylko na stronie wizualnej, ale także na bardzo dobrym doborze aktorów podkładających głosy (Mark Hamill, jako najlepszy w historii Joker), oraz na w gruncie rzeczy bardzo dorosłych i poważnych scenariuszach. Traktowały one widzów, jako osoby inteligentne i przez to unikano drażniącej infantylności. Wspomniałem, że odniósł on sukces większy niż filmy kinowe, przykładem tego jest postać Harley Quinn, która to wykreowana na potrzeby serialu towarzyszka Jokera, przeszła potem na karty komiksu i stała się jedną z etatowych postaci DC. Sama czołówka już wybija się. Mamy tutaj konkretną opowieść, jak Batman łapie dwóch bandytów, trochę w duchu pierwszej sceny z Burtonowego Batmana. Najpierw widzimy jak napadają na bank, a potem jak podczas ucieczki są skonfrontowani przez Mrocznego rycerza, który oddaje ich w ręce sprawiedliwości. Muzyka wykorzystana, to oczywiście Danny Elfman i jego kompozycja do filmu Burtona.
Parę lat później Warner Brothers, które ma na koncie także kolejne seriale o Batmanie, postanowiło wrócić do Diniego. Tym razem powstał pomysł na stworzenie opowieści osadzonej w cyberpunkowym sosie. Tak na ekrany telewizorów zawitał Batman Beyond, u nas nadawany pod tytułem Batman przyszłości. Bruce Wayne jest starym miliarderem, który postanowił znaleźć sobie następcę. Tym okazał się nastolatek Terry McGinnis, który ma czasem duże problemy, aby zaakceptować wybory i metody swojego mentora. Serial jest podobnie jak oryginał relatywnie mroczny i pomimo tego, że bohater chodzi do szkoły, to starannie unika typowego dla „szkolnych bohaterów” sprowadzania opowieści do formy zbioru edukacyjnych banałów.
Serial okazał się podobnie jak i poprzednik sporym sukcesem. Wynikało to z zaskakującej formuły i wielu pomysłów, jak i ciekawych sposobów łączenia historii Beyond z poprzednimi przygodami Bruce’a Wayne’a. Wystarczy wspomnieć o gangu Jokerzów, czyli ludzi, którzy ubierają się w stylu Jokera i generalnie biją, niszczą i łamią prawo na różne sposoby.
Sukces Batmana sprawił także, że na ekranach telewizorów pojawił się animowany Superman. Pomimo tego, że zdobył on dużą popularność, a i został doceniony przez krytykę, to nigdy mnie nie zainteresował przesadnie. Superman jest ciężkim bohaterem do pokazania w sposób ciekawy. Brakowało tutaj także pewnego elementu stylizacji, który sprawił, że Batman wyróżniał się z tła wielu różnych seriali animowanych. Pomimo tego trzeba docenić czołówkę za to, że dosyć przejrzyście pokazuje życie bohatera od Kryptona, aż po Daily Planet. Zwraca uwagę także fajny, klasyczny, aparat Jimmy’ego Olsona.
Potem powstała jeszcze animowana Justice League. Ta sama ekipa, a zarazem próba osadzenia Batmana w zdecydowania bardziej radosnej atmosferze. Serial także okazał się sukcesem, ale co ciekawe w powszechnej opinii opierało się to w dużej mierze na Batmanie, a nie na reszcie super bohaterów ratujących świat. Podobnie, jak miało to miejsce w przypadku Supermana, serial nijak mnie nie wciągnął i obejrzałem ledwie kilka odcinków.
Na koniec zaś uciekniemy na chwilę od animacji. Jak wiadomo obecnie na ekranach telewizorów grasuje Green Arrow w serialu aktorskim nadawanym przez stację CW. Nie jest to pierwszy serial z super bohaterami DC, który pojawił się na ekranach telewizorów w przeciągu ostatnich 25 lat. Wszyscy zapewne pamiętają Supermana z Deanem Cainem i Terri Hatcher, który to nawet był u nas nadawany na Polsacie. Jednakże nie chce tutaj pisać, ani o facecie w zielonym trykocie, ani o panu w czerwonych majtkach. Nim Superman zawitał na mały ekran w latach 90-tych, inny super bohater DC miał krótką, jedno sezonową, przygodę z tym medium.
Był nim Flash, czyli super szybki biegacz ubrany w czerwony trykot. Serial powstał ewidentnie na fali sukcesu Burtonowego Batmana, co widać choćby po czołówce. Z jednej strony poznajemy, w jaki sposób zwykły człowiek zdobył zdolność super szybkiego biegu. Z drugiej przedstawiani są główni bohaterowie serialu. Wszystko do muzyki Danny’ego Elfmanna, która z jednej strony przypomina Batmanową, ale z drugiej jest na tyle wyróżniająca się, że nie można się pomylić. Niestety wysokie koszty, jak i problemy ze zdobyciem wystarczającej liczby widzów sprawiły, że powstał tylko jeden sezon. Warto jednak wspomnieć, że jednym ze złych w serialu był znany z kart komiksu Trickster, a w tej roli nie kto inny, a Mark Hamill. Patrząc na jego kreacje, aż dziw, że tak rzadko daje się mu grać psychopatycznych morderców wycinających wątroby wykałaczką.