Szklany dom

Chorobliwa zieleń, pseudo-nowoczesna czcionka i długi cytat z opinii zapewniający czytelnika, że to świetny pisarz napisał tę książkę. Czego chcieć więcej od okładki książki sf-? Może odrobiny smaku…

Charles Stross jest podobno nową gwiazdą fantastyki naukowej. Tak przynajmniej twierdzi okładka jego książki Szklany dom. Oryginalnie wydana w 2006, polskiej edycji doczekała się 5 lat później dzięki wydawnictwu Mag. Przyznam, że wpadła mi ona w ręce dzięki konwentowym konkursom. W momencie, kiedy trzeba było wydać walutę w sklepiku na Falkonie uznałem, że zakupie sobie kilka książek, które nie zachęcają normalnie do sięgnięcia do portfela. Powód mojej wstrzemięźliwości wobec Szklanego domu jest dosyć oczywisty, jeżeli spojrzeć na okładkę. Jakaś strasznie pokrzywiona kobieta o bardzo niezdrowej karnacji i kiczowato tandetnym pasku kodowym z boku szyi. Ilustracja Irka Koniora jest dosyć sztandarowym przykładem, jak nie należy robić okładek książek. Nie jest to taki koszmar, jak publikacje wydawnictwa Książka i Wiedza, ale i tak pozostawia wiele do życzenia.

Tym większe zdziwienie przychodzi, kiedy rozpoczyna się lekturę. Stross przedstawia świat dalekiej przyszłości. Ludzkość dokonała znaczącego postępu technologicznego, którego głównym elementem są bramki T, dzięki którym można poruszać się natychmiastowo pomiędzy różnymi punktami na świecie. Podróż owa odbywa się poprzez standardową teleportację. Człowiek jest, jak rozumiem, zamieniany na wzory matematyczne i następnie według nich składany na nowo w wybranym miejscu. Wiąże się z tym także jeszcze jedna rzecz: osoba może mieć więcej niż jedno ciało, czy raczej inkarnacje. Wystarczy, że z tego samego wzoru złoży się więcej niż jedną istotę. Zresztą z tym łączy się też to, że można stosunkowo łatwo zmieniać wygląd, kształty ciała i płeć. Dodajmy też, że ludzie są praktycznie nieśmiertelni. W razie jakiegoś nieszczęśliwego wypadku zawsze mogą wgrać kopię zapasową i działać jak gdyby nigdy nic.

Poza korzyściami, z istnienia bramek wynikają także pewne problemy. Jakiś czas przed początkiem wydarzeń opisanych w książce doszło do wielkiej wojny, tak zwanej Cenzorskiej. Rodzaj wirusa, nazywanego Osobliwą Żółcienią, atakował bramki i poprzez nie infekował ludzi. Doszło do upadku Republiki Byt, która była państwem zrzeszającym całą ludzkość. Wojna z wirusem była krwawa i brutalna. Równocześnie odbywała się ona na wielu frontach, gdyż nowo powstałe państwa częstokroć dążyły do stworzenia nowego, lepszego człowieka, co przy dostępnej technologii prowadziło do wielu zbrodni na ciele i umyśle.

Głównym bohaterem książki jest Robin, mężczyzna, który wykasował sobie pamięć. Zapomniałem powiedzieć, że w świecie książki dosyć powszechnym jest usuwanie złych wspomnień. Wiąże się to jednak z długą rekonwalescencją, tym dłuższą im więcej wiadomości usunięto. Robin zdecydował się na usunięcie bardzo wielu wspomnień. Jak twierdzi zrobił to, dlatego, że byli współpracownicy go do tego zmusili. W trakcie dochodzenia do siebie po daleko idących zmianach w pamięci spotyka na swej drodze Kay. Owa kobieta jest pierwszym w powieści (i tak na prawdę jedynym) przykładem daleko idących zmian w ciele. Ma bowiem dwie pary rąk. Ona także dokonała pewnych zmian w pamięci i teraz przygotowuje się do powrotu do społeczeństwa.

Po pewnym czasie wspólnych zabaw obydwoje decydują się wziąć udział w eksperymencie naukowym, który pozwoli im na dłuższy czas zniknąć z oczu innych ludzi. Jest to szczególnie ważne dla Robina, który obawia się, że ktoś chce go zabić. Eksperyment polega na próbie odtworzenia społeczeństwa z „mrocznych wieków”, czyli od 1950 do 2050 roku. Grupa osób zostaje przeniesiona do odtworzonego świata. Nie jest on zbyt duży, mamy do czynienia z małą parafią-miejscowością. Organizatorzy eksperymentu przyjmują w jego trakcie rolę pastora i biskupa. W trakcie co tygodniowych spotkań w niedzielę w kościele, ci, którzy zachowują się zgodnie z wymaganiami społeczeństwa, są nagradzani, a ci, którzy popełniają błędy, są karani.

Nagrodą są punkty przyznawane za takie działania, jak zrobienie kolacji, spotykanie się ze znajomymi, ale także za seks i jak się później okazuje płodzenie dzieci. Na starcie przy wejściu do eksperymentu każdy z jego uczestników musi wybrać sobie partnera, z którym jako małżonkiem zamieszka. Mamy w związku z tym takie stereotypowe miasteczko amerykańskie wprost z Żon ze Stepford.

Robin zgadzając się na przeniesienie się do tego świata nie spodziewał się tego, że obudzi się jako kobieta: Reeve. Obiecał zawczasu, że wewnątrz eksperymentu poszuka Kay, ale nigdzie jej nie może znaleźć, a spytać wprost nie może. Jednym z elementów całego wyimaginowanego świata jest nie wspominanie o tym, kim się było przed wzięciem udziału w eksperymencie. Koniec końców przy wyborze partnerów decyduje się on-ona na Sama: dużego, trochę nieśmiałego mężczyznę. Razem zamieszkają i spróbują przeczekać czas eksperymentu. Reeve-Robin jednak nie byłaby sobą, gdyby nie zaczęła mieć podejrzeń, że coś się nie zgadza. Zaczyna podejrzewać, że eksperyment jest jedynie pretekstem dla pastora i biskupa, którzy tak na prawdę mają całkiem inne plany.

Wspomniałem tutaj o Żonach ze Stepford i to skojarzenie nie jest najlepszą zapowiedzią książki. Mamy do czynienia tutaj z dosyć schematycznym przedstawieniem, jakie to tradycyjne społeczeństwo było złe, nieprzyjemne i nietolerancyjne. Ten temat był już tyle razy przerabiany, że aby zainteresować czytelnika przydałoby się coś dodać. Niestety Stross poza głównym założeniem z bramkami tak na prawdę nie wybija się ponad przeciętność, jeżeli chodzi o pomysły i zachowania postaci. Pomimo tych wad książkę się czyta całkiem przyjemnie, ale trzeba przejść pierwsze 50 stron, które wprowadzają do fabuły. Potem jest lepiej. Mam jeszcze jedną uwagę niejako krytyczną. Stross zaczyna książkę od dania tabelki omawiającej jednostki czasu. Ludzkość w przyszłości odejdzie od dni, tygodni, a zamiast tego będzie używać wielokrotności sekundy. Pomysł może i fajny, ale przyznam, że nie przepadam osobiści za tego typu komplikacją języka, dla samej komplikacji. Zmiana jednostek liczenia czasu nijak nie wpływa na fabułę, a i nie ma realnego znaczenia dla opisywanego przez Strossa świata. To jest trochę takie robienie „hard s-f” na siłę. Mimo wszystko nie żałuje lektury i pieniędzy konwentowych. Nie wiem jednak, czy wydałbym na Szklany dom “twardą” walutę.

 

Ps: drogi czytelniku, nie wchodź na stronę wikipedii o książce, bo są tam spoilery!

 

C. Stross, Szklany dom, tłum. W. M. Próchniewicz, Warszawa 2011. Tytuł oryginalny: Glasshouse.

 
 
 
 
845 words, 4899 letters
 
 
 
 
 
 
 

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *