Na wstępie muszę wytłumaczyć parę rzeczy. O serialu Doctor Who wiem od drugiej połowy lat 90-tych. Nim dane było mi obejrzeć choćby jeden odcinek wiedziałem, kim są Dalekowie i kim jest sam główny bohater serialu. Wszystko to dzięki czytaniu na temat filmografii Petera Cushinga, który jak wiadomo wystąpił w dwóch filmach opartych na serialu BBC. Były to jednak czasy na długo przed internetem, a kasety video krążyły dziwnymi ścieżkami. Dopiero później,pewnej niedzieli, telewizja Polsat nadała pilota z 1996 roku. Pomimo całkiem niezłych wyników oglądalności twórcom nie udało się doprowadzić do powstania nowych odcinków. Produkcja miała oczywiście wady, ale była całkiem przyjemna, no i Paul McGann jako Doktor był dobrym wyborem. Potem już w czasach nam znacznie bliższych obejrzałem wiele odcinków z różnych serii. Należę zresztą do raczej wąskiego grona fanów Doktora, którzy najbardziej lubią Sylvestra McCoy’a w tej roli. Mroczny, pod pewnym względami zły Doktor, który manipuluje ludźmi, aby osiągnąć swoje cele. Była to bardzo fajna inkarnacja tego bohatera i aż szkoda, że miał on tak mało sezonów.
Kiedy usłyszałem, że powstaje nowa seria przygód Doktora byłem bardzo szczęśliwy. Stosunkowo szybko pojawiły się jednak różne pytania, czy 45 minutowe odcinki, to dobry pomysł? Twórca serialu, który nie miał raczej do czynienia z fantastyką… Mimo wszystko nadzieje miałem wielkie i szybko okazało się, że były płonne. Jeszcze pierwszy odcinek siłą rozpędu wciągał, ale z każdym kolejnym było coraz gorzej. Okazało się, że Doktor nie potrafi uciec z Ziemi! O ile w przypadku Trzeciego było to fabularnie wytłumaczone odebraniem mu wiedzy, jak posługiwać się TARDIS, tak tutaj spowodowane to było wprowadzeniem elementów najgorszych ze wszystkich telenowel. Rose Tyler, postać o wyglądzie i zachowaniu głupiej aktorki porno, zamiast uciekać od jeszcze głupszego chłopaka i rodzinki wprost wziętej z jakiejś wersji Eastenders, ciągle do nich wracała. Mamy oto serial, gdzie bohaterowie mogą lecieć w dowolnie wybrane miejsce w galaktyce i wybierają „Cardiff”. Rozumiem masochizm, ale bez przesady.
Nie to jednak było najgorsze, największy problem był z samym Doktorem. Christopher Ecclestone jest dobry aktorem, nawet bardzo dobrym, ale jego inkarnacji doktora bliżej do bohatera trzeciorzędnego filmu o Harley’owcach, aniżeli do istoty, która żyje tysiące lat. Jest on „cool”, ale brakuje mu jakiegokolwiek elementu niezwykłości. Został on zresztą zastąpiony przez jeszcze gorszego pod tym względem Tennanta. Ten miejscami pokazuje, że jest dobrym aktorem, ale przez większość czasu widać, jak na siłę próbuje być zabawny. Można stwierdzić, że nadaje się on do poważnych ról, ale kompletnie nie potrafi się odnaleźć w czymś komediowym. Co więcej, podobnie jak Eccleston, jego Doktor zwyczajnie mówiąc nie jest dziwny. Nie oczekuje, aby dzisiejsze BBC zrobiło serial o psychopatycznym starszym człowieku (a takim Doktorem był Pierwszy), ani o zagubionej istocie (Piątka!), chciałbym jednak serial, gdzie patrząc na bohatera wiem, że to nie jest normalny człowiek, jakiego spotykamy, na co dzień, w sklepie spożywczym. Pewną poprawą w tym względzie jest Matt Smith, który pokazuje, że można także teraz stworzyć nietypowego bohatera. Co ciekawe „fandom” przyjął go bardzo niechętnie. Jaki był argument najczęściej chyba podnoszony? Stwierdzano, że nie jest to taki Doktor, za którym można iść do piekła, kiedy powie powtarzane na każdym kroku: Zaufaj mi, jestem Doktorem (Trust me, I’m the Doctor). Jeżeli mogę powiedzieć, właśnie to pokazuje, że mamy wreszcie do czynienia z prawdziwym Doktorem. Jeżeli ktoś zaufałby któremukolwiek z Doktorów starej serii, to należałoby go uznać za wariata.
Jednakże problemy nowego serialu BBC nie ograniczają się tylko do kuriozalnego wyboru aktorów i charakterystyk postaci. Aktorka porno, tfu, Rose Tyler znika, ale zamiast niej mamy kolejne stereotypowe postacie kobiece. W gruncie rzeczy fascynuje mnie to, że serial tak w gruncie rzeczy skrajnie seksistowski, gdzie kobiety albo są głupie jak but z lewej nogi, albo są wszechwiedzące i super mądre (co także jest według teoretyków tematu mizoginią), tak bardzo podoba się właśnie przedstawicielkom płci żeńskiej.
No ale dobrze, może jestem uprzedzony i po prostu nie lubię „facjat” bohaterów serialu. Tak na prawdę jednak jest jedna wada, która dotyczy samego serca Doctora: scenariuszy. Nie oczekuje od żadnego serialu, że będzie stawiał mnie przed wielkimi dylematami moralnymi. Nie oczekuje także, że każdy scenariusz będzie dopięty na ostatni guzik. Oczekuje natomiast tego, że opowieści będą dostosowane do budżetu, jaki się posiada. Doctor Who nie ma zbyt wielu pieniędzy na produkcje. W takiej sytuacji normalni autorzy próbowaliby starać się wykorzystać środki, jakie posiadają, aby stworzyć ciekawą opowieść i tak ją poprowadzić, aby nie trzeba było wydawać zbyt wielu funtów. Scenarzyści Doctora Who zamiast tego dają nam obrazki ze Złotej Ligii i tamtejszego biegu na100 metrów przez płotki. Stary serial był robiony w innej rzeczywistości i była to inna telewizja. Mieli swoje ograniczenia, ale pomimo tego pozwalano fabule, aby się rozwijała, a bohaterowie by mieli coś do robienia poza bieganiem.
Na tym jednak nie koniec żali scenariuszowych. Jest coś takiego jak umiejętne budowanie napięcia. Finałem bardzo często jest postawienie bohatera przed dramatycznym wyborem, którego konsekwencje są straszne. Zabij przyjaciół, albo wymorduj ludzkość. Ten dosyć standardowy dylemat pojawia się średnio, w co drugim filmie. Jak rozwiązują go scenarzyści Doctora Who? Doktor robi „ta da”! Okazuje się, że mamy trzecie wyjście i wszyscy są szczęśliwi. Gdyby to było tylko jeden raz… nie, w praktyce w każdym sezonie jest przynajmniej jeden odcinek, gdzie powtarzany jest ten sam schemat, który jedyne, co może zrobić, to doprowadzić do furii. Jeżeli stawia się przed bohaterem wyzwanie, to niech będą jakieś konsekwencje. Ja nie mówię, żeby ktoś zginął, ale niech chociaż niewinni trochę cierpią. Alternatywą, którą mogą wybrać scenarzyści bez negatywnych konsekwencji wobec całości serialu jest odpuszczenie sobie tak wysokich rejestrów fabularnych.
Skoro przy śmierci jesteśmy, to powiedzmy sobie wprost. W ciągu ostatnich kilkunastu lat telewizja znacznie chętniej zabija bohaterów. BBC robiła to zresztą znacznie wcześniej niż Amerykańskie stacje. Mieliśmy czasem strasznie bolesne zgony postaci bardzo lubianych przez widzów (patrz Blake’s 7). Nowy Doctor Who cierpi tutaj na wyjątkowo drażniącą przypadłość: scenarzyści nie potrafią zabijać bohaterów. Jest to rzecz o tyle nieznośna, że mamy tutaj serial, który w swojej poprzedniej wersji słyną z pewnego rodzaju brutalności. Scenarzyści potrafili zabijać w sposób bezwzględny postacie, które normalnie nie powinny tak kończyć. Bardzo często dzieje się tak z winy Doktora, który nie dopilnował towarzysza podróży. Natomiast nowy serial kręcony w znacznie przyjaźniejszych czasach dla morderców bohaterów drugoplanowych, jakoś nie potrafi zabić żadnej postaci. Nie drażniłoby to tak bardzo, gdyby nie wieczne powtarzanie scen, kiedy to bohater umiera, ale w ostatniej chwili jest ratowany. W końcu widz zamiast mu kibicować wzrusza ramionami.
Trzecią wpadką scenariuszową jest tworzenie wielkich metanarracji. Przez kilka odcinków tworzymy wielki spisek, który ma wstrząsnąć widzami. Jak to jest robione w Doctorze Who? Zamiast misternej konstrukcji opowieści mamy na siłę dopchaną jakąś scenę, która ma sprawić, że ciarki przejdą nam po plecach. Brrrr. Za każdym razem okazuje się, że w serialu jest rzeczywiście jakiś spisek tylko poprzez ujawnienie go w całości w ostatnich dwóch odcinkach sezonu. Ostatni sezon jest pod tym względem znacznie lepszy, ale poprzednie wręcz były zabawne przez tworzenie na siłę większej opowieści, kiedy realnie jej nie było. Nie oczekuje od twórców Doctora Who, że zrobią coś porównywalnego z Babylonem 5, czy Supernaturalem. To byłoby zbyt wiele i wymagałoby pomysłu na kilka sezonów z góry. Chciałbym jednak, aby całościowa opowieść nie polegała na tym, że przez kilka odcinków odtwarzamy taką samą melodie i potem mamy wyświechtane „ta da” i otrzymujemy niby historię. Trochę więcej inwencji drodzy scenarzyści. Zresztą zostaniemy tutaj na chwilę przy wspomnianym Supernaturalu. W dwóch ostatnich sezonach, to jest po zamknięciu właściwej opowieści, zaczął on bardzo przypominać Doctora Who. Mamy oto zamiast jakiejś rozbudowanej opowieści robioną na chybcika główną linię fabularną, po której nie widać głębszej myśli. Ot, skaczemy od odcinka, do odcinka i niby oglądamy jakąś większą całość, ale jest ona kulawa. Niestety, choć Supernatural obniżył loty, to pod względem konstrukcji sezonów i tak jest lepszy niż Doctor Who! Przynajmniej tam jest jakaś opowieść, a nie na mhroczne ujęcie na koniec każdego odcinka w stylu ujęć z pierwszego sezonu 11ki, gdzie „świat się rozpada”. To ja już wolę Lexxowych zjadaczy galaktyki. Tamto przynajmniej było z premedytacją robioną autoparodią wszystkiego.
Osobną kwestią jest także zdolność autorów do marnowania wspaniałych postaci. Master, przywrócony z grobu, wielki przeciwnik Doktora okazuje się w nowej wersji smutnym dzieckiem. Rozwiązanie tego wątku sprawia, że nóż się w kieszeni otwiera. Zresztą nie tylko tego wątku. W praktyce każde zakończenie odcinka robi wrażenie bardzo nieprzemyślanej deus ex machina. Już Drużyna A była bardziej realistyczna pod tym względem. Podobnie pojawianie się w każdym sezonie tego samego zestawu przeciwników. Dalekowie i Cybermeni chowają się w każdej szafie. Czy nie można stworzyć czegoś nowego? Zresztą, czy Doktor nie mógłby kiedyś na cały sezon polecieć w gwiazdy? Jest tyle ciekawych światów, do odwiedzenia ponownie, albo stworzenia. Trochę cholernej inwencji!
Można jeszcze do elementów drażniących i powodujących zdenerwowanie na serial doliczyć idiotyczną polityczną poprawność, na siłę promowanie społeczeństwa multikulturalnego i tego typu rzeczy. Wszystko to bardzo często spotykamy w serialach (szczególnie BBC, które regularnie przesadza w propagowani nowoczesnego społeczeństwa, co im kompletnie nie wychodzi i czasem powoduje wręcz przeciwny efekt). Przeważnie jednak nie jest to robione przy użyciu tak wielkiego młotka, jak w przypadku omawianej tutaj produkcji.
Z moich żali może wynikać, że jest to jakiś straszny i potwornie zły serial. Nie do końca tak jest, największą zmorą Doctora Who w nowej inkarnacji jest to, że jest on do bólu przeciętny, a miejscami tylko dobry. Są ciekawe opowieści, interesujące odcinki, ale jako całość nie robi większego wrażenia. Ot, kolejny serial s-f, jakich wiele. Można tu wymienić Primeval, czy parę innych. Gdyby twórcy się postarali, to mogliby zrobić coś ciekawego, zamiast tego jednak mamy kolejną ameboidalną produkcję, gdzie obserwujemy bieganie porównywalne, jeżeli chodzi o częstotliwość, tylko ze Słonecznym Patrolem. Rose Tyler nawet wygląda jak tańsza wersja Pameli Anderson. Na szczęście jednak David Tennant nie biega w slipach Davida Haselhoffa
Święte słowa, Hihnt! Aczkolwiek ja lubię opowieści jednoodcinkowe, bo są najciekawsze, nie zdążono w nich spieprzyć wszystkich fajnych wątków.
Eccleston to nie mój doktor, Tennant na siłę nie tyle próbuje być zabawny, co dramatyczny. Jak przez jeden sezon może to na mnie jakoś działało, tak potem to był jeden wielki zieeew. Matt Smith jest świetny i miejmy w nosie opinie fangirlek Davida (które pozdrawiam z otchłani fangirlizmu Marka Sh.)
Masz rację co do straszliwej powtarzalności wrogów – na początku Dalekowie byli fajni jako “ultimate enemy”. W momencie kiedy wychodzą z każdej konserwy, przestałam się nimi przejmować.
No i jeszcze jedno – istnieje companion, który ma ręce i nogi: Donna Noble. Nie jest wybitnie utalentowana, piękna czy w ogóle, ale zwykła kobitka z odpowiednią ilością empatii i sympatii do świata.
Ale pamiętasz że to jest serial dal dzieci? Że postulowane mordowanie postaci, czy robienie bardziej skomplikowanych wątków to nie zadanie akurat tego serialu? Bardzo się z tobą nie zgadzam ale szanuje inną opinię. Co wciąż nie zmienia faktu, że porównywanie doktora z normalnym serialem sf nie ma sensu. Posłuchaj co mówią twórcy – cały czas powtarzają, że robią serial dla dzieci (a nie dla mas oglądających go dorosłych ;P A i jeszcze jedno David Tennant jest bardzo zabawny.
Zwierzu, chcesz powiedziec, ze w latach 60-tych dzieci lepiej znosily smierc bohaterow? Przypominam/informuje, ze Pierwszy sam de facto zabil jedna swoja towarzyszke. Nie widze powodu, aby separowac dzieci od smierci, no ale jezeli z jakichs dziwnych powodow nie mozna pokazac na ekranie zgonu bohatera, to prosta sprawa: nie robic tylu scen “umieram, aby wstac jak gdyby nigdy nic”. Wymaga to, co prawda, lepszych scenariuszy, ale da sie zrobic. Co do bardziej skomplikowanych watkow, znowuz, stary Doctor Who mial bardzo czesto rozbudowane i skomplikowane scenariusze, jakos to nie przeszkadzalo mu byc serialem dla dzieci. Poza tym, jezeli chodzi o te narracje przez caly sezon, przeciez mozna sobie to odpuscic i zrobic monster of a week. Zwracam uwage, ze nowego porownuje ze starym Doctorem Who. Sam przeciez zaznaczam, ze nie oczekuje poziomu scenariuszy B5, czy Supernaturala (Blake’s 7, gdzie bohaterowie gineli jak kaczki i fabuly byly pokomplikowane jak sie tylko da… byl serialem dla dzieci). Tworcy mowia, ze robia serial dla dzieci i dobrze, co nie zwalnia ich z robienia dobrego serialu dla dzieci, co im zdecydowanie srednio wychodzi.
@Cath Hah, dziekuje i pozdrow Marka na kubku/tablicy i tych paru innych miejscach gdzie wisi 😀
Drogi autorze. Zanim zaczniesz pisać artykuł, na miłość boską, sprawdź jak pisze się nazwiska aktorów. NAWET jeśli Ci się wydaje, że nie popełniasz błędu – Google nie gryzie, srsly. A rozeźlony czytelnik owszem.
DW jest serią rodzinną, dlatego obcy nie rozplaskują się na krwawe kawałeczki i dlatego nie ma większego dramatu niż to, co w białym rękawiczkach Moffat zaserwował widzom w ostatnich dwóch sezonach. Dla widza dorosłego jest Torchwood. Byłoby fajnie dowiedzieć się, jaki zamysł przyświeca serialowi i dlaczego od DW odchodzi taka straszna ilość spin-offów zanim zacznie się pisać. Ale to tak na marginesie.
Przepraszam za dwie literki, ktore mi uciekly, ktore juz poprawiam.
Odnosnie Doctora, alez ja nie wymagam krwi, flakow i nagich piersi. Ja wymagam koneskwencji ze strony scenarzystow. Zwracam tez uwage, ze ja porownuje nowego Doctora ze starym i agrument o dzieciach/rodzinie jest troche ponizej pasa. Jakos kiedys mozna bylo, a teraz juz nie? Wbrew temu co twierdzisz, wiem jaki zamysl przyswiecal autorom serialu i wiem, ze jest calkiem popularny. Nawet probowalem ogladac Torchwood, ale rozezlony przestalem po kilku odcinkach.
Paul MCGann, na litość boską. I nie wybierają Cardiff, samo im wychodzi (epizod “The Doctor’s Wife” zdaje się sugerować, że mieli tam dotrzeć, a nie chcieli tam dotrzeć. Rose Tyler jest postacią świetnie wymyślona z socjologicznego punktu widzenia, bo jest chav.
@że serial tak w gruncie rzeczy skrajnie seksistowski, gdzie kobiety albo są głupie jak but z lewej nogi, albo są wszechwiedzące i super mądre
OK, tu poproszę konkretne przykłady, żebym się mogła odnieść, bo zupełnie tego zarzutu nie pojmuję.
Używając “Cardiff” mam na myśli całą współczesną Ziemie. Co do Rose, czy przynależność do chav wystarczająco tłumaczy jej głupotę? Wydaje mi się, że dałoby się jednak sprawić, aby była trochę mądrzejszą postacią…
Odnosnie seksizmu:
Rose versus Martha Jones. Różnica nie rzucałaby się może tak w oczy, gdyby nie to, że następują po sobie jako towarzyszki. Jedna jest skrajnie nie poradna i mało rozgarnięta. Druga natomiast jest całkowitym przeciwieństwem i prawie super czlowikiem.
Jak można się czepiać Rose.. wprawdzie jest uosobieniem kiczu, ale myślałam, że o to właśnie chodzi. Poza tym spójrzmy obiektywnie – “Doctor Who” jest jednym wielkim kiczowatym tworem i robienie z niego poważnego serialu kompletnie mija się z celem. Widziałam stare serie – teraz serial faktycznie się zmienił i zagorzali fani mogą być zawiedzeni, ale jak widać znalazła się całkiem spora grupa, do której nowa wersja przemawia. Tą grupę nie obchodzi, że coś jest przewidywalne, albo stereotypowe. Ważniejsze są kwestie w stylu upuszczania banana. Grupa wiedzie sobie szczęśliwy żywot, ciesząc się na widok Daleka i nie przejmuje się poważnymi defektami, na które niektórzy rozgoryczeni widzowie zwracają uwagę. Mimo to zawsze ciekawie poznać logiczne zarzuty, za które fan (logicznie rzecz biorąc) powinien się obrazić 😉
@Adeenah
Moze i o to chodzi z Rose, ale ma prawo mnie denerwowac. Nie bardzo wiem, czy fan powinien sie obrazac za zarzuty wobec ulubionej produkcji, no chyba, ze bylyby one z gatunku “ST:TNG jest zle, bo Pickard jest lysy”. Doskonale rozumiem, ze komus nowy Doctor Who moze sie podobac – widze to codziennie, ale ja akurat naleze do tych “starych tetrykow”, ktorzy najpierw poznali pierwsza 8ke doktorow i blizej im do ich wersji serialu.
@Elatus
Nie podoba mi sie, wiec z mojego subiektywnego punktu widzenia jest zle, a raczej w tym przypadku przecietne. Sa zreszta produkcje, ktore mi sie nie podobaly, a uwazam je za wybitne. W kazdym razie wszystkie moje opinie na blogu sa skrajnie subiektywne, w tym takze teksty dotyczace historii popkultury. Inaczej sie nie da pisac, gdyz wszystkie oceny jakie wyrazamy, sa ocenami wykonywanymi z perspektywy naszej, a nie obiektywnej. David Tennant jest moze utalentowanym aktorem, ale wedlug mojej (powtarzam, mojej) opinii nie radzi sobie z rola Doktora. Czasem jest tak, ze nawet bardzo dobry, wybitny aktor, dostaje role, ktora mu nie wychodzi.
Spiski RTD sa w duzej mierze robione na zasadzie “a na koniec bedzie mroczny odglos”. To nie sa prawdziwe serialowe spiski, a jedynie robione na doczepke sceny. Przynajmniej takie jest moje (a z tego co wiem nie tylko moje) zdanie.
Moffat scenariuszowo jest bardzo nierowny, natomiast jako kierujacy caloscia produkcji radzi sobie znacznie lepiej niz RTD.
Znów widzę podejście, powszechne ostatnio, które bardzo mnie martwi: nie podoba mi się, więc jest złe. Nie można tak rozumować.
Scenarzyści mają prawo do własnej wizji, Ty masz prawo, żeby serial ci się nie podobał, ale, na Daleków, nie wypisuj rzeczy typu: “zamiast tego jednak mamy kolejną ameboidalną produkcję, gdzie obserwujemy bieganie porównywalne, jeżeli chodzi o częstotliwość, tylko ze Słonecznym Patrolem. Rose Tyler nawet wygląda jak tańsza wersja Pameli Anderson. Na szczęście jednak David Tennant nie biega w slipach Davida Haselhoffa”.
David Tennant jest aktorem obdarzonym ogromnym talentem, w tym komediowym. Publiczność w teatrze na Much Ado About Nothing tańczyła, jak jej zagrał…
Trzeci sezon jest cały wielkim spiskiem, już w pierwszym odcinku pojawia się zakulisowo Master.
Drażni mnie uogólnianie własnych wniosków i przenoszenie ich na całą produkcję. Jest mnóstwo filmów, które mi się nie podobają, ale nie wypominam im wszystkich defektów, tonem głoszenia prawdy objawionej. Nie podoba mi się – nie oglądam.
Matta uwielbiam, jest świetnym Doktorem, ale scenariusze mi się nie podobają, Moffat zbyt często puszcza się poręczy. Wróć: podobają mi się te odcinki, których scenarzystą nie był Moffat.
Hm, ja powiem tylko tak… W toku dyskusji zdaje się, stary fanbase zapomniał, że czas to takie śmieszne pojęcie, że w potocznym jego odbiorze… Idzie do przodu.
Są ludzie, którzy wolą starego od nowego – cokolwiek byśmy tu nie wstawili. Doktora, Kirka, Picarda etc. Podam przykład z życia wzięty. Kirka i TOS strawić nijak nie mogę, a moi rówieśnicy się zachwycają. Żadne z nas nie miało możliwości oglądać TOS w momencie “premiery”, więc łapiemy żagle konwencji. Albo nie łapiemy, bo jestem z drużyny kapitana Jean-Luca P.
Myślę, że autorytarne stwierdzenia są spoko, ale gdy się je potem zasłania hipersubiektywnym odbiorem danego dzieła kulturowego, to trochę tak jakby ktoś miał ważny panel dyskusyjny, a w samym środku referatu głośno pierdnął.
Aha – zgadzam się, Rose Tyler to koszmar.
Aha2 – i tak wygrywasz, autorze bloga, bo parę notek niżej jest o moich kochanych Tetsuo. 😉
@hinth Właśnie Moffat nie bardzo sobie radzi jako główny scenarzysta – jego odcinki pod rządami RTD należały do najlepszych, teraz pisze, jakby nie wiedział, gdzie dać upust nadmiarowi wyobraźni. Tak samo zresztą jest z Sherlockiem – odcinki Moffata są przekombinowane, jest w nich za wiele elementów, nie składają się w ładną całość, zawsze coś wystaje (piszę o Sherlocku, bo serial znam lepiej, 5 i 6 sezon Doktora widziałam tylko raz, ale odczucia miałam podobne).
Nie lubię Rose, acz miała świetne odcinki, i jest wiarygodną postacią – pełno takich ludzi na świecie. A była otwarta na przygodę, to i Doktor ją ze sobą wziął. Ja uwielbiam Marthę i Donnę.
@spiski RTD – możesz podać konkretny przykład? Twoje ogólniki do mnie nie trafiają.
Wiem, że blog jest subiektywny, ale można pisać w taki sposób, żeby było widać, że nie wyciągasz życiowych wniosków, tylko pokazujesz swoje odczucia.
@podawanie roli Tennanta jako tej, która mu akurat nie wyszła – gdyby David nie zrezygnował, bo serial kolidował mu z pracą w teatrze, do tej pory pewnie mielibyśmy 10-te wcielenie, to może znaczyć, że nie tylko fani uważali, że nie wychodzi mu ta rola źle…
@Elatus
Glowny scenarzysta, jako czlowiek nadzorujacy caly sezon. Zreszta nawet najgorszy odcinek Moffata IMHO jest lepszy od tego, co wyprawial RTD.
Rose jest realistyczna postacia, ale nie wiem, czy to wystarczy, aby robic z niej bohaterke serialu (a juz szczegolnie serialu dla dzieci).
Jezeli chodzi o spiski, przywolany sezon z Masterem wyglada mniej wiecej tak: na poczatku sezonu jest kilka roznych odcinkow nie powiazanych ze soba. Mniej wiecej od polowy sezonu na koncu kazdego pojawia sie scena zapowiadajaca Saxona. Realnie nie maja one zadnego zwiazku z wydarzeniami odcinka, a sluza jedynie powiedzeniu “mamy spisek”. Odcinki nie sa ze soba polaczone i dopiero na koncu sezonu mamy informacje, ze dzialy sie wielkie rzeczy spiskowe… to nie jest dobre pisanie scenariuszy, tylko iscie na latwizne. Rownie dobrze zadnej z tych zapowiadajacych scen mogloby nie byc i efekt bylby taki sam, no ale teraz jest modne robienie “wielkich spiskow” i wszyscy je robia.
Co do Tennanta i jego roli, wystepowanie przez wiele lat w serialu nie swiadczy o tym, ze ktos jest dobrym aktorem, czy tez, ze dobrze gra dana postac.
@Chimaira
Rownie dobrze mozna powiedziec, ze mlody fanbase zapomnial, ze stoi na ramionach gigantow i warto spojrzec, co bylo wczesniej 🙂
@hinth Saxon pojawia się już w pierwszym odcinku 😀
Jak się powinno przedstawiać w serialu teorie spiskowe, skoro nie tak? Co zrobiłbyś lepiej?
Odcinki Moffata są zupełnie oderwane od rzeczywistości, nie mam nawet ochoty do nich wracać specjalnie, choć pewnie kiedyś to zrobię. Pod nadzorem RTD jego odcinki były świetne, ale teraz mam wrażenie, że nie ogarnia pisania scenariuszy w połączeniu z nadzorowaniem serii.
@Tennant – wydaje mi się, że akurat w tym przypadku nie masz racji, w UK aktorzy, którzy się nie sprawdzają, odchodzą. Matt wciąż jest Doktorem, bo się sprawdza. I nie ma innych zobowiązań.
Rose była lubianą postacią, i dlatego wróciła w czwartym sezonie. Ja rozumiem, że Billie Ci się nie podoba, i nie jest wybitną aktorką, ale dlaczego zwykła dziewczyna nie może być bohaterką serialu?
Ale czy serial cokolwiek by stracil, gdyby usunac te 2 minutowe wstawki? Nie, one nic nie znaczyly i nic nie mowily. Polecam spojrzec chocby na opisy wspominanych przeze mnie Babylon 5, czy Supernatural – tak sie tworzy w serialu spiski, gdzie rzeczywiscie one istnieja. Generalnie, jako ze nie wierze, aby RTD, czy Moffat byliby wstanie zrobic taki “spisek”, to, tak jak zaznaczylem w tekscie lepiej, aby ich nie bylo.
Co do Moffata, to ja sie zgadzam i zaznaczam, ze wole tylko jego nadzor, a nie jego pisanie.
Tennant jest jak widac kwestia gustu, natomiast odnosnie Rose… dwie rzeczy, jezeli mamy serial dla dzieci, to jednak uwazam, ze bohaterka (ktora moze zostac wzorem dla dzieci) powinna byc wzorem. Nie chodzi, ze ma sie nauczyc ubierac, ale chociazby mozna pokazac, ze moze byc inteligentna. Natomiast jezeli pomijamy ten aspekt (czego zreszta jestem zwolennikiem), to problem z Rose jest taki, ze nie jest ona wystarczajaco silnym charakterologicznie i mentalnie towarzyszem Doktora. Ona moze “udawac” zwykla dziewczyne (co zreszta byloby dobre), ale musi byc silniejsza, aby nie zostac biegajaca za nim “placzka”. Polecam spojrzec dla porownania na chocby Ace, ktora podrozowala z 8mym (i wiele innych “zwyklych” dziewczyn). Poza tym naprawde, jest to tak potwornie stereotypowa blondi, ze jest to az niesmaczne… :/
Małe ale – Ace na ekranie podróżowała z Siódmym Doktorem, nie wiem, jak z wersjami audio. Z Ósmym była, na ekranie, Grace Holloway.
A fakt, nie wiem, czemu mi sie przestawily numery :/
Ciewkawi mnie, czy z perspektywy czasu i kolejnych sezonów podtrzymujesz swoje opinie o DW.
Nie widzialem jeszcze ostatniego sezonu, ale z tym poczekam chyba, az caly bedzie juz dostepny. Na razie nie zmieniam zdania.