Pisząc o długim o pokręconym procesie powstawania filmowej adaptacji Diuny wspominałem różne nazwiska wybitnych twórców zaangażowanych w produkcje tego filmu przy jednej, bądź drugiej inkarnacji. Wspominałem też o tym, że planuje pociągnąć pewne wątki historii w kolejnych tekstach i takoż tutaj czynie. Pozostaniemy jeszcze na chwile w latach 70-tych. Wtedy Jodorowski w trakcie pracy nad swoją skazaną na porażkę próbą ekranizacji powieści Herberta sprowadził do stworzenia efektów specjalnymi Dana O’Bannona. Wybór tego akurat człowieka związany był z sukcesem Dark Star Johna Carpentera. Ten nisko budżetowy film, komedia o ludziach zagubionych w kosmosie (przy czym bardziej metaforycznie, aniżeli dosłownie) był chyba zaskakującym dla wszystkich sukcesem. Stąd O’Bannon jako osoba odpowiedzialna za stworzenie całkiem dobrych efektów specjalnych na potrzeby Dark Star był nawet rozsądnym wyborem do przygotowania Diuny. Jednak, skoro odpowiadał on za bardziej praktyczną stronę ich stworzenia, to po przylocie do Paryża nie miał za wiele do roboty. Cała ta produkcja skazana od początku na porażkę pozwalała wielu osobom na całkiem wygodne życie, przy częstokroć braku obowiązków. O’Bannon, choć nie miał obowiązków, to miał pomysły. Konkretnie za pazuchą trzymał scenariusz pewnej historii, którą zaczął rozrysowywać.
Wymyślił on sobie i wykoncypował opowieść kryminalną osadzoną w świecie przyszłości. Historia w miarę zwięzła wzbudziła zainteresowanie Moebiusa, który w tym samym czasie tworzył kolejne ilustracje do Diuny, ale też nie zajmowało mu to zbyt wiele czasu. Uznał ją za na tyle interesującą, że przekonał O’Bannona, aby ten się zgodził mu ją dać. Sam wielki Moebius odpowiadałby za rysunki do przygotowanego przez niego tekstu i w ten sposób powstał komiks The Long Tomorrow, który opublikowano najpierw w „Metal Hurlant”, a potem przedrukowano w „Heavy Metal”.
Prawdopodobnie żaden z twórców nie zdawał sobie sprawy, że tworzą komiks, który wpłynie bardzo mocno na całą przyszłą kulturę. Fabuła jest prosta, prywatny detektyw Pete Club mający biuro na 97 poziomie miasta dostał zlecenie od Dolly Vook z Kattebar, która mieszkała na poziomie 17, czyli w bardzo luksusowym miejscu. On, trochę pokraczny detektyw w dziwacznym płaszczu nagle dostaje ofertę pracy od ubranej w drogą czerwoną sukienkę bogaczki. Sprawa była tajemnicza, ale wiązała się z dużymi pieniędzmi. Zadanie jest dosyć łatwe, ma przynieść jej paczkę z szafki 736 na stacji metra na poziomie 199. Nie najlepsza okolica, ale też i nie najgorsza.
Pete wykonuje zadanie bez problemu, ale w między czasie okazuje się, że ktoś zamordował dziewczynę. Robot-policjant będący dobrym znajomym Pete’a informuje go, że sytuacja jest znacznie poważniejsza niż zwykłe morderstwo. Na planecie przebywał szpieg Arturiański, któremu udało się ukraść Mózg Majora (zgadywać można, że Feralnego). Ktoś też próbuje zabić Pete’a. Sama opowieść jak widać stworzona jest z klisz, które stanowią podstawę czarnego kryminału, łącznie z różnicami klasowymi, czy tajemną tajemnicą. Można nawet ową paczkę podciągnąć pod walizkę z kiczowato-groteskowego Kiss Me Deadly. Zarazem opowieść nie jest na tyle długa, aby te klisze zaczynały przeszkadzać. Mamy taki żart, na granicy parodii, acz bliżej temu do hołdu dla klasycznego kryminału, aniżeli do wyśmiania jego wad i przywar.
Równie ważnym jak sama opowieść elementem hołdu jest sposób prowadzenia narracji. Oglądamy historie cały czas z perspektywy głównego bohatera. Jest on także autorem wszystkich uwag narratora. Historia w ten sposób jest ściśle związana z jego osobą. Dokładnie tak jak w powieściach Chandlera, czy Mickey Spillane’a. Tego typu narracja ma swoje ograniczenia, doskonale jednak wpisuje się w konwencje czarnego kryminału.
To, co jednak odróżnia Long Tomorrow od innych podobnych historii, jest osadzenie opowieści w świecie przyszłości. Cała historia toczy się w wielkim mieście, gdzie status społeczny wyznaczany jest przez poziom, na którym się mieszka. Miasto brudne, zniszczone i pełne zła, po którym poruszać się można pojazdami latającymi, jak i jeżdżącymi po specjalnych rampach. Jest to świat wysokiej technologii, a zarazem prostych ludzi, którzy kierują się zwykłymi namiętnościami. Obraz owego miasta przyszłości mocno zainspirował Ridley’a Scotta przy tworzeniu Blade Runnera. W różnych wywiadach wskazywał on właśnie na Long Tomorrow, jako na historię, która stworzyła wizualny charakter jego filmu. Mamy tam oczywiście wiele różnic, komiks stylistycznie jest znacznie bliższy tandetnej fantastyce lat 60-tych, niż mrocznemu (proto) cyberpunkowi. Bezwzględnie wskazał on jednak pewien kierunek tworzenia wizji przyszłości. Także i William Gibson powoływał się kilkukrotnie na wizualne inspiracje dziełem O’Bannona i Moebiusa. Zresztą skoro jesteśmy przy twórczości Scotta, warto wspomnieć, że i praprzodek facehuggera wziął swój wygląd w jakimś stopniu z Long Tomorrow.
Komiks wydał w Polsce Egmont, w przekładzie Marii Mosiewicz w tomie komiksów Moebiusa: Arzach. Czy człowiek jest dobry? Tłumaczenie jest sprawne, choć niewybijające się. Natomiast same reprodukcje miejscami robią wrażenie nieostrych. Trudno mi jednak powiedzieć, czy to efekt marnej jakości skanów, czy moich omamów wzrokowych.
Long Tomorrow, chociaż nie jest wspominane jako najlepsze dokonanie Moebiusa, jest niewątpliwie jednym z najważniejszych jego komiksów dla kultury. Bez opowieści o detektywie nie byłoby wielu mniej, lub bardziej, znanych przedstawień świata przyszłości. Sam komiks należy do grupy tekstów kultury, które powstały w wyniku prac nad Diuną. O’Bannon miał w zanadrzu poza opowieścią o detektywie także i drugi scenariusz, który wkrótce został zamieniony na film: Obcy. Moebius już niedługo wróci do współpracy z Jodorowskim, a świat już nigdy nie będzie taki sam. To wszystko natomiast, dzięki temu, że ktoś wpadł na absurdalny pomysł zlecenia wielkiej superprodukcji genialnemu hochsztaplerowi z Chile.
ps: ciekawy artykuł odnośnie Prometeusza (z nawiązaniem do Long Tomorrow)