Category: seriale

Lekarz z żartem na wojnie (M*A*S*H/Trapper)

Through early morning fog I see...
Through early morning fog I see…

Lata 70-te to w dużej mierze zapomniana epoka w historii amerykańskiej telewizji, acz niesłusznie. Powstało wtedy wiele intrygujących seriali, a wielu twórców uczyło się swojego fachu. Wtedy też ostatecznie kolor wypchnął z małego ekranu czerń i biel. W latach 70-tych także znacznie chętniej niż wcześniej sięgnięto po filmowe przeboje i przerabiano je na seriale telewizyjne. Logan’s Run doczekał się urokliwej wersji, która zresztą była robiona przez osoby wcześniej pracujące nad oryginalnym Star Trekiem, czy też telewizyjna Planeta małp, która miała wersję aktorską, jak też i animowaną. Jednakże o ile wszystkie te seriale zagościły na ekranach tylko na chwilę, inna produkcja stała się wielkim przebojem. Chodzi mi o M*A*S*H. Była to telewizyjna adaptacja kinowego przeboju Roberta Altmana z 1970 roku, który sam w sobie był adaptacją powieści z 1968.

Film Altmana miał w wydźwięk zdecydowanie antywojenny i choć formalnie opowieść była o wojnie w Korei, to w rzeczywistości mowa była o Wietnamie i ten format w dużej mierze został zachowany w telewizyjnej wersji. Oto wojskowy szpital umieszczony blisko frontu musi sobie radzić w ciężkich warunkach. Taka formuła z jednej strony pozwalała pokazywać okrucieństwa wojny, ale zarazem uniknąć pokazywania rzeczy, które można uznać za wykraczające poza dopuszczalne w telewizji. Co więcej, tego typu komedia o wojnie z oczywistych względów wzbudziłaby duże kontrowersje wśród producentów, jak też i widzów. Czym innym jest śmiech na wojnie, a czym innym żarty z zabijania.

W każdym razie w większym stopniu w serialu, aniżeli w filmie metafora Wietnamu sprawiała pewne problemy, do których dokładała się relatywnie niezbyt duża wiedza na temat charakteru tego konfliktu. Dotyczyło to jednak głównie „wielkich” kwestii polityki i wojny. W szczegółach twórcy serialu starali się być wierni wydarzeniom w Korei. Stąd też, choć w pierwszych kilku odcinkach serialu był wśród bohaterów obecny czarny chirurg, to bardzo szybko zniknął on z ekranu. Obecnie twórcy spotkaliby się pewnie ze zmasowaną kampanią na tumblrze, prawda jest jednak taka, że w tym akurat konflikcie nie było czarnych lekarzy-chirurgów pracujących w jednostkach M*A*S*H (Mobile Army Surgical Hospital – mobilny szpital chirurgiczny). Dbałość o wierność historii szczególnie silna była w scenach na sali operacyjnej. Krew, krzyk i chaos w jakimś stopniu zapowiadał, w wersji znacznie brutalniejszej, późniejsze seriale o lekarzach. Szczególnie w pierwszych sezonach twórcy też dbali o innych niż Amerykanie uczestnikach konfliktu. Stąd też przez serial przewijali się między innymi Grecy, czy Turcy.

Czerada na początku
Czerada na początku

M*A*S*H przetrwał na ekranach telewizorów robiące wrażenie 11 sezonów w czasach, gdy od produkcji wymagano znacznie większej oglądalności niż obecnie. Ostatni odcinek serialu miał rekordową widownię ponad 100 milionów widzów w Ameryce, wielkość obecnie już chyba nieosiągalna dla jakiejkolwiek produkcji telewizyjnej. Nic początkowo nie zapowiadało tak wielkiego sukcesu, przez pewien czas wręcz wydawało się, że serial zostanie skasowany po pierwszym sezonie. Tak się jednak nie stało w dużej mierze dzięki zaufaniu stacji telewizyjnej.

Co jednak w dużej mierze odpowiadało za sukces serialu? M*A*S*H to jedna z tych produkcji, gdzie nie ma jednego głównego bohatera. Chociaż Sokole oko Pierce jest obecny we wszystkich odcinkach, to, szczególnie na samym początku, serial miał dwóch bohaterów. Tym drugim był John McIntire znany jako Trapper. To interakcja między tymi dwiema postaciami sprawiała, że serial o lekarzach był czymś więcej niż komedią o wojnie.

Trapper był postacią jakże różną od tego, czego należało oczekiwać od pozytywnego bohatera. Był bardzo daleki od ideału, o ile Pierce pił i był kobieciarzem, to Trapper na dodatek zdradzał swoją żonę. Dzięki temu był o wiele bardziej ludzkim bohaterem niż wielu innych filmowych lekarzy, nie przeradzając się przy tym w karykaturalną wersję niemiłego medyka. Z jednej strony mamy tutaj postać niewątpliwie pozytywną, która dba i pomaga ludziom, ale zdecydowanie niepozbawioną wad (i to raczej w kwestiach, w których moralność jest ważna). Nie był zresztą pod tym względem jedynym tego typu bohaterem w serialu, gdyż podobnie mało wierny względem małżonki był dowódca szpitala Henry Blake.

Czerada na końcu
Czerada na końcu

Kiedy aktorzy grający obydwie te postaci odeszli z serialu twórcy postanowili ich zastąpić postaciami drastycznie od nich odmiennymi. Zamiast gapowatego Blake przyszła pora na zawodowego żołnierza Pottera. Teraz zamiast nieporadności M*A*S*H miał być kierowany tak, jak w wojsku wszystko powinno wyglądać. W dużej mierze dzięki świetnej kreacji Harry’ego Morgana udało się sprawić, że ta postać świetnie zadomowiła się w serialu.

Zamiast Trappera do szpitala trafił BJ Hunnicutt, przykładny mąż i ojciec. O ile dalej w serialu mieliśmy do czynienia z dobrymi dialogami i pomysłowymi fabułami, a też muszę niechętnie przyznać, że Mike Farrell był lepszym aktorem od grającego Trappera Wayne’a Rogersa, to nie jestem w stanie pozytywnie podejść do tej postaci. Wynika to w dużej mierze z owej idealności BJa, która bardzo szybko zaczęła ciążyć. Dość powiedzieć, że w serialu pojawił się koszmarny odcinek, kiedy to BJ zdradził swoją żonę i cierpiał z tego powodu katusze moralno-emocjonalne. Nie chodzi tutaj o fakt zdrady, a o sposób jej pokazania i odegrania. Można odnieść, że dla twórców i postaci owa zdrada była większym problemem, niż tocząca się wojna.

Trzeba też tutaj wspomnieć, że wojskowy szpital pełen był innych charakterystycznych postaci. Nie chodzi tutaj tylko o bohaterów granych przez aktorów wymienianych od samego początku w napisach serialu (takich jak Henry Blake, czy Frank Burns), ale też postaci takie jak Klinger, którego grający Jamie Farr musiał czekać kilka sezonów, aż został wciągnięty do grupy stałych aktorów.

O kobietę...
O kobietę…

Poza tymi bohaterami były także postaci przewijające się przez kilka odcinków, które mimo to zostały zapamiętane. Choćby Margie Cutler, jedna z pielęgniarek, która pojawiła się w 6 odcinkach, czy też Igor Straminsky, który głównie pojawiał się w scenach z mesy, wydając jedzenie, czy też Zelmo Zale odpowiadający za zaopatrzenie. W serialu było też miejsce dla tak charakterystycznych postaci, jak Sidney Freedman (za pierwszym razem przedstawiony jak Milton, aby było jasne, o kim myśleli twórcy serialu), czyli psychiatra początkowo wezwany do oceny, czy Klinger jest normalny. Wypada także wspomnieć o Flaggu, czyli oficerze bliżej nieokreślonych tajnych służb szerzącym paranoje wszędzie, gdzie się pojawił. Serial dział się w specyficznych warunkach wojennych stąd też nie mogło nie być w serialu szeroko rozumianych Azjatów, przy czym raczej nie grali ich Koreańczycy. Choćby Pat Morita z pochodzenia Japończyk wcielił się w koreańskiego lekarza wojskowego Sama Paka.

walczą na bokserskim ringu lekarze
walczą na bokserskim ringu lekarze

Grający Trappera Wayne Rogers był aktorem charyzmatycznym, mającym swój urok i umiejętnie kreującym postać człowieka pełnego sprzeczności. Stąd też łatwo było mu kibicować. Był kimś realnym, kogo niejako oczekiwalibyśmy w prawdziwym szpitalu wojskowym. Niestety niedawno zmarł, podobnie Marcia Strassman grająca siostrę Cutler odeszła rok temu. Nie ma już z nami także Larry’ego Gelbarta, który był głównym twórcą serialu. Z głównych aktorów nie żyją już McLean Stevenson, Larry Linville, Harry Morgan. Zmarło też wielu aktorów pojawiających się w jednym, czy dwóch odcinkach, jak Patrick Swayze. Nam widzom pozostaje już tylko oglądać serial i wspominać dawne gwiazdy małego ekranu.

Western w kosmosie Kanady (Starhunter)

Obecnie większość ludzi kojarzy kanadyjski przemysł rozrywkowy, jako miejsce, gdzie sąsiedzi z południa kręcą swoje filmy i seriale. W ten sposób Vancouver stało się w praktyce telewizyjną stolicą Ameryki, gdzie mieści się wszystko od Nowego Yorku aż po Los Angeles. W tym wszystkim zapomina się, że Kanadyjczycy posiadają także i własną telewizję, a także produkują swoje własne seriale telewizyjne. Wyjątkiem jest Due South, które było wielkim sukcesem. Poza tym zapomina się nawet czasem, że dany serial jest z Kanady, jak ma to często miejsce w przypadku serialowej inkarnacji Robocopa. Pomimo, a może i dzięki temu, że kanadyjska telewizja jest traktowana per noga, to charakteryzuje się ona dużymi ambicjami, którym nie dorównuje zdecydowanie budżet poszczególnych produkcji. Pewnym ratunkiem są międzynarodowe koprodukcje, ale rzadko kiedy osiągają one sukces. Dlatego też w odniesieniu do tych seriali można stwierdzić, że mają one ciekawe pomysły, ale niestety wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Warto jednak czasem zaglądać na to, co się dzieje w kraju syropu klonowego.

Na pokładzie Ser... Tulipa
Na pokładzie Ser… Tulipa

W 2000 roku na ekrany telewizyjne trafił niepozorny serial pod tytułem Starhunter. Opowiada on o łowcy nagród imieniem Dante Montana. W tej roli zatrudniono aktora, który kiedyś miał być przystojniakiem i obiektem westchnień kobiet, ale kariera mu nie wyszła. Chodzi o Michaela Paré, o którym wspominałem przy okazji Streets of Fire. Dante podróżuje wynajmowanym od swojego pracodawcy starym statkiem Trans-Utopia Cruiseship HHS, który najczęściej nazywany jest zdrobniale Tulip. Mamy tutaj do czynienia z dużym statkiem, pełnym korytarzy i zapewne różnych pomieszczeń o przedziwnym przeznaczeniu. W toku serialu pokazany jest ledwie jego skrawek (z tego co pamiętam nie pojawia się wspominana w jednym odcinku sala balowa). Dante nie byłby w stanie samemu kierować tak dużą jednostką stąd też załogę uzupełnia dzielna żołnierka, która służyła w służbach specjalnych imieniem Lucretia Scott. Poza tym na pokładzie znajduje się Percy Montana, kuzynka Dantego, która jest mechanikiem pokładowym. Dodajmy, że jest trochę marzycielska i zdecydowanie niezbyt zorganizowana, ale doskonale zna się na statkach. Całość uzupełnia komputer pokładowy Caravaggio.

Serial, jak łatwo się zorientować dzieje się w dalekiej przyszłości, w XXIII wieku. Bohaterowie podróżują po układzie słonecznym i dostają kolejne zlecenia, które mogą polegać na transporcie więźniów, jak też i poszukiwaniu przestępców. Mamy jednak wyraźny wątek przewodni całej produkcji. Otóż Dante poszukuje swojego syna Travisa. Kilka lat temu został on porwany przez tak zwanych Raidersów. Są oni ofiarami eksperymentów naukowych, którzy między innymi w ich wyniku stracili możliwość posiadania dzieci. Stąd też porywają je z różnych planet. Rząd prowadził z nimi kiedyś wojnę i udało się ograniczyć ich działania do sporadycznych ataków, ale dalej są oni pewnym zagrożeniem dla pokoju i bezpieczeństwa.

Tulip jest pokraczny, ale pasuje to do idei starego statku
Tulip jest pokraczny, ale pasuje to do idei starego statku

Uważny czytelnik już teraz zapewne zauważy pewne podobieństwa jakie łączą Starhuntera z wyprodukowanym jakiś czas potem popularnym Firefly’em. Widzimy je w strojach bohaterów, jak też i w ogólnej stylistyce, która tu i tu odwołuje się do westernów. Co ciekawe, nie jest to pierwszy kosmiczny western w dorobku Paré’a. Oto w 1985 roku na ekrany kin trafił film Space Rage opowiadający o bezwzględnym mordercy, który ucieka z wiezienia znajdującego się na jednej z ziemskich kolonii. Jest to całkiem przyjemny film klasy B, którego niewątpliwą zaletą jest dostrzegalne w oczach Paré szaleństwo.

W kwestii podobieństw pomiędzy Firefly, a Starhunterem oczywiście można wskazywać, że wynikają one z pewnego ducha czasu, jak to miało miejsce w przypadku wielu około Matrixowych filmów i seriali (Harsh Realm na przykład). Jednak charakter tych podobieństw każe jednak spytać, czy przypadkiem nie wynikają one z tego, że Whedon obejrzał chociaż jeden odcinek Starhuntera. Dotyczą one bowiem samej stylistyki serialu i choć Firefly miał znacznie większy budżet, to i w niektórych odcinkach widać bardzo podobne rozwiązania fabularne.

Strach się bać łowców
Strach się bać łowców

Jedną z rzeczy, która zwraca uwagę, jest to, że w Starhunterze mamy poza wątkiem Travisa drugi wątek główny. Dotyczy on tajemniczej organizacji Orchard, która ma dosyć niepokojące plany względem całej galaktyki. Otóż poszukuje czegoś o nazwie Divinity Cluster. Jest to część mózgu, która sprawia, że człowiek miałby awansować ewolucyjnie. Próbowano się do niego dostać poprzez sprzeczne z prawem operacje (wykonywane w trakcie krwawych wojen, które toczyły się w układzie słonecznym), jak też i farmakologicznie. Efekty tych działań pod pewnymi względami przypominają to, co zrobiono River Tam.

O ile jednak Firefly powstało ledwie kilka odcinków, to Starhunter przetrwał aż dwa sezony. Przy czym drugi – który powstał po pewnej przerwie, już po premierze serialu Whedona – opowiada trochę inną historię i posiada dopisek do tytułu 2300. Minęło 15 lat i tym razem to Travis szuka swojego ojca. Oto Tulip w wyniku wydarzeń z końca pierwszego sezonu wszedł w hiperprzestrzeń z Percy na pokładzie, z której wyszedł dopiero po tych 15 latach (acz dla Percy były to sekundy). Udaje się ona na jedną ze stacji kosmicznych i w wyniku różnych zawirowań zdobywa nową załogę. W jej skład wchodzi Travis i Marcus Fagen, jego przyjaciel z czasów, gdy byli Raidersami, ale teraz pracują jako łowcy nagród. Do tego dodajmy Callistę Larkadię, która była kiedyś żołnierzem na Marsie, ale potem odeszła z wojska oraz Rudolpho deLuna, który w pierwszym sezonie był szefem Dantego, ale po kolejnym rozwodzie stracił cały majątek.

Początkowo opowieść skupia się na relacjach pomiędzy członkami załogi, ale stopniowo pojawiają się kolejne wątki. Okazuje się także, że Orchard wraca i ma nowe niecne pomysły. O ile w pierwszym sezonie cały serial w praktyce dział się tylko na pokładzie Tulipa, tak teraz, wraz pewnie z trochę większym budżetem, pozwolono załodze trochę pochodzić po świecie.

Cechą charakterystyczną Starhuntera, poza odwołaniami do westernowej stylistyki, są ambicje twórców, aby stworzyć porządny serial s-f. Mamy tutaj na przykład dylatację czasu, która odgrywa dużą rolę w całej produkcji. Istnieje także zarysowana rozbudowana polityka wewnątrz układowa. Poszczególne odcinki korzystają z wielu standardowych rozwiązań, jak eksperymenty naukowe, czy handel organami, znajdują się jednak czasem całkiem oryginalne pomysły. Nie jest to przykład produkcji w stylu potwora tygodnia, a coś, co próbuje być czymś więcej niż kolejnym Star Trekiem.

Czy relatywna długowieczność oznacza, że Starhunter jest lepszym serialem niż Firefly? Odpowiedź jest trochę smutna, tym bardziej jeżeli weźmiemy pod uwagę ambicję twórców. Niestety Starhunter cierpi on na podobne problemy, co twór Whedona, czyli niedokończone scenariusze i słabą fabułę, w której umieszczeni są ciekawi bohaterowie. Podobnie też główni bohaterowie serialu raczej nie zachęcają do oglądania. Dante, tak jak i Mal (acz z innych powodów), to przykład wkurzającego i męczącego bohatera. Fabuła bardzo często niestarczy na pełny odcinek w związku z tym resztę czasu antenowego jest wypełniona zapchajdziurami.

Jeżeli ktoś jest fanem Firefly, to na pewno powinien rzucić okiem na Starhuntera. Część zapewne rzuci się na niego z nienawiścią, bo uzna wspominanie o tym serialu, jako atak na świętego Whedona. Jeżeli ktoś nie wierzy, to wystarczy zajrzeć na różne Firefly’owe fora, gdzie ktoś wspomni o Starhunterze. Podobne reakcje są przy okazji mangi i anime Outlaw Star utrzymanym w podobnej westernowej stylistyce. Wydaje się, że przynajmniej część fanów wykreowała z Whedona wielkiego wizjonera. Stąd zwrócenie uwagi na podobieństwa równa się obaleniu pomnika Jayne’a.

Starhunter według zapowiedzi twórców ma wrócić. Trzeci sezon będzie kontynuować opowieść, a występować mają aktorzy z obydwu sezonów. Jak tym razem twórcom wyjdzie być może zobaczymy za parę lat.

Alas komedia brytyjska trwa (Mel Smith i Griff Rhys Jones)

Niedawno pisałem tutaj o Rutland Weekend Television, czyli komedii post-Monty Pythonowskiej. Dzisiaj natomiast chciałbym przypomnieć, albo też przedstawić produkcję już następnego pokolenia brytyjskich komików. Wszystko, jak to częste u komików żyjących na wyspach, zaczęło się na Uniwersytetach. Tych dwój jedynych, jak to ujmował sir Humphrey Appleby: Cambridge i Oxford. Otóż na studia do tego drugiego dostał się niejaki Mel Smith, aby studiować psychologię. Na boku, korzystając z okazji, zaczął działać w różnych teatralnych stowarzyszeniach i grupach. Dzięki temu po studiach zamiast zostać psychologiem, stał się aktorem. Choć chyba raczej należałoby mówić: człowiekiem sceny. Nie tylko grał, ale reżyserował (a i zdarzało mu się pisać scenariusze).

W tym samym czasie, kiedy żył Mel Smith, działał także niejaki Griff Rhys Jones. Typowy Walijczyk i jak na typowego człowieka, chodził do szkoły razem z Douglasem Adamsem znanym z Autostopem przez galaktykę i scenariuszy do klasycznego Dr Who. Pomimo tego jego życie miało dalszy ciąg, któremu nie przeszkodziło nawet to, że razem z Adamsem grali wiedźmy w Makbecie. Po szkole Jones trafił do Cambridge, gdzie także nie udało mu się pozbyć Adamsa (ewentualnie Adamsowi nie udało się pozbyć Jonesa). Potem trafił do BBC, gdzie zaczynał jako producent między innymi dla „niegrzecznego” Frankie Howerda, ale też dla Rowana Atkinsona.

Not the Nine O'Clock News, czyli młodzi ludzie i straszne włosy lat 80-tych. Nie tylko Sarah Connor reklamowała wtedy chemikalia do włosów, aż dziwne, że nie ożyły wtedy one i nie uzyskały samoświadomości!
Not the Nine O’Clock News, czyli młodzi ludzie i straszne włosy lat 80-tych. Nie tylko Sarah Connor reklamowała wtedy chemikalia do włosów, aż dziwne, że nie ożyły wtedy one i nie uzyskały samoświadomości!

W 1979 roku, pewien nierozważny człowiek, John Lloyd, stworzył coś strasznego. W ramach swojego programu komediowego Not the Nine O’Clock News pozwolił poznać się Smithowi i Jonesowi, który początkowo był jednym z kilku dodatkowych aktorów, aby od drugiego sezonu dołączyć do głównej ekipy. NtNOCN było miejscem, gdzie poza Smithem i Jonesem na ekranie grasował Rowan Atkinson i Pamela Stephenson. Wszyscy zrobili potem dużą karierę w brytyjskiej komedii.

Jednakże nie chcę tutaj pisać o NtNOCN, o którym zresztą kiedyś wspominałem. Chce kontynuować przygody tego specyficznego komediowego Oxbridge. Smith i Jones poznawszy się postanowili kontynuować współpracę po zakończeniu nagrywania ich poprzedniego programu. W tym celu założyli spółkę Talkback, która na wiele lat stała się jednym z czołowych producentów telewizyjnych, mając w dorobku między innymi Ali G Show, czy The Day Today.

Pierwszym wspólnym projektem komediowym Smitha i Jonesa był słusznie nazwany serial: Alas Smith and Jones. Tytuł był żartem i odniesieniem do niezwykle popularnego westernu telewizyjnego Alias Smith and Jones. W ten sposób narodziła się legenda, która trwała 10 sezonów od 1984 z przerwami do 1998 roku. Humor obecny w serialu opierał się na prostych skeczach, przeważnie mających około 2, czy 3 minut. Dowcip był przeważnie sytuacyjny, czasem też odwoływał się do utartych motywów i schematów kultury. Często też przekraczali ówcześnie obowiązujące normy odnośnie języka, czy też tego, co można pokazać w telewizji. Stąd bywały dowcipy kręcące się dookoła seksu, ale też i przemocy. Dowcip wykorzystywał także motywy etniczne, stąd Smith i Jones grali czasem Szwajcarów, ale też i Chińczyków. Generalnie obowiązywała jedynie jedna zasada, czyli brak świętości.

Typowy program rozpoczynał się od krótkiego przemówienia obydwu komików, po którym przechodzono do kolejnych skeczy. Co ciekawe nie mieliśmy tutaj w dużej mierze do czynienia ze stereotypizacją głównych aktorów. Nie był to przypadek Flipa i Flapa, czy wielu innych komediowych grup i to pomimo tego, że mieliśmy tutaj chudego Jonesa i raczej pulchnego Smitha.

Serial cieszył się na tyle dużą popularnością, że pomiędzy kolejnymi seriami Smith i Jones nagrali dla konkurencyjnej wobec BBC London Weekend Television program The World According to Smith and Jones. BBC było złe, ale nie mogło zrezygnować z popularnych komików, więc ich w żaden sposób nie ukarało za zdradę. World to dosyć niezwykła produkcja, oto Smith i Jones opowiadają o różnych rzeczach, takich jak średniowiecze, wojny napoleońskie, czy prawo. Tłem do ich żartów są odpowiednio przycięte fragmenty starych filmów. Stąd też opowieść ma odpowiednio surrealistyczny charakter wzmagany przez cięty dowcip obydwu prowadzących.

Parę lat po zakończeniu produkcji Alas Smith and Jones, a potem samego Smith and Jones (w latach 90-tych mało kto pamiętał o westernie, więc skrócono tytuł) obydwaj komicy spotkali się, aby nakręcić Smith and Jones Sketchbook. Był to przegląd najlepszych skeczy i żartów z 10 lat programu, uzupełniony o rozmowy Smitha i Jonesa przeprowadzane w studio. Dyskutowali oni na różne tematy związane z programem, od czołówki na starości skończywszy.

Poza Alas Smith and Jones obydwaj nasi bohaterowie mieli także karierę niezależną od siebie. Jones chyba najbardziej znany jest z programów dokumentalnych, natomiast Smith nie tylko wystąpił w remake’u Nocy w Operze braci Marx, który początkowo miał tytuł Lame Ducks, ale studio dało Brain Donors. Ta zaskakująco udana produkcja niestety nie okazała się wielkim sukcesem. Co innego Mr Bean, którego kinową wersję reżyserował Smith. Film ten zarobił na siebie i jeszcze dużo dolarów zostało w kieszeniach producentów i twórców.

Nie będzie jednak już żadnej kontynuacji współpracy Smitha i Jonesa. Mel Smith zmarł 19 lipca 2013 roku. W ten sposób skończył się ponad 30 letni okres dowcipu i szaleństwa, za który odpowiadała para komików. Na szczęście pozostawili po sobie tyle materiału, że spokojnie można oglądać ich dokonania, a kiedy się skończy zacząć od nowa. Bo właściwie, czemu nie?

Obcy potajemnie spiskują czołówkami

Wszędzie te spodki, tylko gdzie filiżanki?
Wszędzie te spodki, tylko gdzie filiżanki?

Lata 90-te, to był czas teorii spiskowych i tajemnic. Telewizja i filmy żyły tym tematem i pojawiał się on także w grach komputerowych. Mamy takie filmy jak Conspiracy Theory z Melem Gibsonem. Bardzo często wątki te łączyły się z UFO, które to istoty odeszły od swej ETowatej dobroci i wróciły na pozycje tajemniczego zła. Z jednej strony na pewno wynikało to z popularności motywów około Alienowych, ale także miało związek ze znacznie większym dostępem do opowieści ludzi, którzy zostali przez obcych porwani. Poniekąd jest to powrót do różnych teorii z lat 40-tych, czy 50-tych o tajemniczych istotach, które to historie prowokowały ówczesnych pisarzy fantastyki do spisania kilku przedziwnych opowieści.

Jeżeli jednak spróbować wskazać, co sprawiło, że lata 90-te nagle stały się czasem spisków i UFO, to chyba najlepszą odpowiedzią są dwa seriale: V i Twin Peaks. O tym pierwszym już tutaj pisałem. Opowieść o Obcych, którzy podbijają Ziemię była bardzo popularna i co więcej, samą inwazję pokazywała jako wielki spisek. Był to niejako Heinleinowy Władca marionetek, ale unowocześniony na potrzeby lat 80-tych. Nie było już kontroli umysłów, zamiast tego była kontrola społeczeństwa. Twin Peaks natomiast, o ile V dało wroga, to od Lyncha i Frosta przyszedł nastrój tajemnicy. W serialu o przygodach agenta FBI w małym miasteczku udało się zmieścić najprzeróżniejsze niezwykłości i grozę. Szczególnie to drugie było przydatne dla telewizji, która obarczona różnymi ograniczeniami odnośnie pokazywania przemocy, teraz odkryła, jak to skutecznie ominąć, a zarazem nie powtarzać Twilight Zone.

Nic dziwnego w związku z tym, że pierwszy serial, który wprowadził na telewizyjne salony spiski czerpał pełnymi garściami z Twin Peaks. Chodzi o Archiwum X. Produkcja Chrisa Cartera była ogromnym sukcesem telewizji i w dużej mierze fenomenem kultury popularnej. Przygody agentów Muldera i Scully ściągały przed ekrany telewizorów ludzi, którzy pozwalali się wciągnąć tajemniczej historii. Serial łączył w sobie elementy różnych mitologii, legendy miejskich, a na czele był tajemniczy spisek obcych. Był on na tyle tajemniczy, że miejscami można było mieć wątpliwości, czy to nie jest tylko szaleństwo Muldera. Związki z Twin Peaks to nie tylko nastrój, ale także wiele elementów charakteryzacji postaci Muldera, który (szczególnie na początku) wyglądał niczym kopia Dale’a Coopera, który szukał mordercy Laury Palmer.

https://www.youtube.com/watch?v=rbBX6aEzEz8

Czołówka Archiwum X jest przykładem tego, co jest w stanie uczynić odpowiednio dobrana melodia. Odpowiadający za muzykę Mark Snow stworzył kompozycję, która od samego początku wprowadza widza w nastrój niepokoju i tajemnicy. Wiele osób już tylko słysząc pierwsze nuty czuło od razu strach i zdenerwowanie. Nic dziwnego zresztą, że utwór ten stał się niezwykle popularny. Także i obraz jest doskonałym dopełnieniem tego co słyszymy. Na ekranie przewijają nam się zdjęcia spodków, dziwne mutacje, a wszystko kończy się dwoma bardzo charakterystycznymi elementami: zbliżeniem na oko, a potem ujęciem nieba, gdzie bardzo szybko przesuwają się chmury. Oczy zawsze są niepokojące, a zarazem skupiają spojrzenie. Wystarczy przypomnieć sobie ile razy widzieliśmy plakaty, gdzie oko, tudzież zagrożenie jego były kluczowym elementem. Tutaj także przychodzą na myśl ujęcia z Blade Runnera z testu V-K. Takie niebo natomiast jest pewnym obrazem kojarzonym z horrorami. Czas ucieka, a wszędzie zapada mrok.

Sukces Archiwum X sprawił, że i inne telewizje chciały mieć swój odpowiednik. W ten sposób powstało Dark Skies, które nawet dotarło do naszej telewizji. Serial ten próbował być w gruncie rzeczy trochę ambitniejszym Archiwum. Zamiast prostych strachów w naszych czasach twórcy planowali wielosezonową opowieść dziejącą się w kolejnych dekadach, a opowiadającą o walce z obcymi planującymi przejąć władzę nad światem. O ile moja pamięć mnie nie myli, to serial był całkiem fajny, ale miał kilka problemów, które skutecznie go zabiły. Po pierwsze, nie był Archiwum, a bardzo chciano, żeby nim był. Widzimy to doskonale po czołówce, która kopiuje nastrój i klimat znany nam z serialu Cartera. Także i muzyka do pewnego stopnia przypomina to, co tam słyszeliśmy – nie jest to zresztą dziwne biorąc pod uwagę, że przez jakiś czas pracował przy Dark Skies Mark Snow. W ostatecznym rozrachunku jednak melodia jest dominowana przez szybkie skrzypce znane nam z produkcji sensacyjnych. Drugim problemem tego serialu było to, że w jakimś stopniu zbyt mocno opierał się na tym, że widzowie będą oglądali wszystkie odcinki. Wpadnięcie w środek sezonu oznaczało, że nic się nie zrozumie z tego, co się dzieje. Problem komponowania takich historii, o którym już tutaj pisałem, okazał się dla twórców nie do przeskoczenia.

https://www.youtube.com/watch?v=N0TqcGLPIn4

Na swój sposób najciekawszą produkcją inspirowaną Archiwum był jednak kanadyjski Czynnik Psi. Wyprodukowany przez brata Dana Aykroyda serial był bardzo specyficzny. W pierwszym sezonie twórcy pokazywali całą opowieść jako swego rodzaju para dokument. Mieliśmy wywiady z ludźmi, kamerę z ręki, oraz element najdziwniejszy: prowadzącego, który niczym w Strefie 11 zapraszał widzów do obejrzenia tajemnicy. Całość nadspodziewanie dobrze się sprzedała i udało się twórcom zrobić aż 4 sezony. Fabuła w bardzo wielu miejscach była pokręcona i w pewnym momencie można było się pogubić, o co chodzi. Punkt wyjścia był jednak prosty, mamy organizacje zajmującą się badaniem zjawisk niezwykłych. Coś tajemniczego się dzieje i nasza ekipa bohaterów jedzie to sprawdzić.

Czołówka tego serialu mówi nam właściwie wszystko. Od samego początku widać, że twórcy inspirowali się Archiwum. Pierwsze nuty melodii są odpowiednio tajemnicze (potem przechodzi to już raczej w parodię tajemniczości), a obok tego mamy obrazy, które spokojnie mogłyby się pojawić u Cartera. Trudno coś więcej napisać, gdyż wszystko jest jasne i oczywiste. Czynnik Psi nie udaje, że jest czymś innym, to jest kanadyjskie Archiwum, acz chyba bardziej dosłowne sądząc z ilości potworów na ekranie w czołówce. Ten serial o dziwo także do nas zawitał, ale zdecydowanie nie zawojował ekranów.

Skoro jednak wspomniałem Strefę 11, to przypomnijmy, my też mieliśmy nasze Archiwum

https://www.youtube.com/watch?v=Q_4Rbff47rI

Miedzy japonskimi serialami, a Terminatorem (Captain Power cz. 3 i ostatnia)

Fakt, że Captain Power opowiada o drużynie bohaterów, którym materializują się specjalne zbroje wzbudził u części widzów pewne skojarzenia. To, oraz pseudonimy przyjęte przez bohaterów skojarzyły im się z japońskimi serialami. Chodzi o produkcje z cyklu Metal Hero, które były produkowane przez Toei. Gdyby ktoś miał wątpliwości jak uplasować te seriale, to za odpowiedź będzie spokojnie wystarczyć stwierdzenie, że były one w podobny sposób, co Super Sentai wykorzystywane przez wytwórnie Saban do własnych produkcji w stylu Power Rangers. Niewątpliwie można pomiędzy Captain Power, a Metal Hero dostrzec pewne podobieństwo, to jednak wydaje się, że byłoby błędem zapominać, że jest też znacząco różnica pomiędzy nimi.

Drużyna raz
Drużyna raz

W przeciwieństwie do japońskich produkcji posiadających duże pokłady campu, Captain Power jest zaskakująco wręcz poważny. Wojna pokazana w tym serialu jest brutalna i bezwzględna. Kolejne sukcesy bohaterów okazują się w sumie nic nie warte, a w ostatecznym rachunku i tak Dread wygrywa. Ów pesymizm dodatkowo wzmacniany jest przez bardzo mroczne otoczenie. Wypalona zniszczona ziemia, zburzone miasta. Scenografia jest prosta, ale bardzo efektywna. Tak na prawdę, gdyby dodać czaszki, czy inne tego typu elementy spokojnie można by ją wykorzystać w produkcjach skierowanych do dorosłego widza.

Nie tylko jednak strona wizualna jest poważna. Także i wątki poruszane w kolejnych odcinkach raczej nie pasują do typowego w owym czasie serialu dla dzieci. Począwszy od tego, że już w pierwszym odcinku pojawia się dawna miłość i kochanka Powera, przez obecność narkotyków i uzależnień, a skończywszy na tym, że nawet bohaterowie nie mogą być pewni, czy przeżyją do następnego odcinka. To nie jest zestaw rzeczy, których oczekiwałby ówczesny rodzic od serialu, który będą oglądać jego dzieci.

Serial w oczywisty sposób ściągnął na siebie gromy zatroskanych o odpowiednie ukształtowanie się młodych umysłów. W sposób stosowany także obecnie próbowano wymusić zakończenie produkcji tej demoralizującej produkcji. Słano listy protestacyjne i głośno mówiono o źle, które szerzy się w telewizji. Jak należało się spodziewać owe działania do pewnego stopnia pomogły Captain Powerowi. Jak pokazuje rubryka listów w Starlogu wielu widzów dopiero dzięki temu dowiedziało się, że serial z tym głupim tytułem będący reklamą zabawek jest wart uwagi. Co ciekawe, Gene Siskel i Roger Ebert, czyli dwaj czołowi w owym czasie krytycy filmów w jednym ze swoich programów zachęcili widzów do włączenia telewizorów. Przyznali, że zwykle nie robią tego typu rzeczy, ale w ich mniemaniu Captain Power jest czymś ważnym i wartym uwagi. Jednakże zainteresowanie Starloga, jak też i uwagi krytyków było zdecydowanie spóźnione. Po pierwszym sezonie mającym 24 odcinki okazało się, że Mattel nie jest zainteresowany kontynuacją.

Trudno wskazać jednoznaczną przyczynę dla tej decyzji. Część osób wskazywała na protesty, inni natomiast na nie spełnienie przez serial oczekiwań w kwestii ilości sprzedanych zabawek. Problem był taki, że pojawił się on na antenie w złym momencie. Był to akurat początek kryzysu w dziale z „zabawkami dla chłopców”. Jego ofiarą były tak popularne zabawki, jak He-Man, który nagle z przeboju stał się ledwo sprzedającym się produktem. Podobny los spotkał GI Joe. Nic więc dziwnego, że Captain Power nie sprostał oczekiwań opartych nie na ówczesnej sytuacji rynkowej, a na poprzednich wielkich sukcesach. Wypada jednak zaznaczyć, że w rzeczywistości Mattel nie powinno narzekać, gdyż zabawki z Captain Powera były bardzo popularne.

Drużyna dwa
Drużyna dwa

Nic jednak nie mogło uratować serialu i w ten sposób, choć był planowany na 3 sezony, został nagle przerwany. Drugi sezon został przynajmniej w części napisany. Producenci zapowiadanego remake’u twierdzą, że posiadają scenariusze wszystkich odcinków, jednakże to, co mówią na temat ich fabuły w żadnym stopniu nie wychodzi poza informacje przedstawione przez DiTillio w Starlogu w numerze po oficjalnym zakończeniu produkcji. Wiadomo, że następne odcinki serialu miały być mroczniejsze, na co też wskazują opisy niezekranizowanych scenariuszy, które można znaleźć na wikipedii, acz nie jest pewne, czy są one prawdziwe. Wiadomo jednak na pewno, że na swój sposób JMS i DiTillio kierowali fabułę serialu na tory znane nam choćby z Blake’s 7, gdzie bohater rewolucji powoli traci kontakt z rzeczywistością. Miało też być więcej bohaterek kobiecych. Dodajmy do tego niezniszczalne białe kule, które są nową bronią Dreada. W oczywisty sposób nawiązują one do Prisonera, co tylko po raz kolejny pokazuje rolę i znaczenie w kształtowaniu się pomysłów JMS przez brytyjskie seriale. Dość wspomnieć, że gest powitania stosowany przez spiskowców w pierwszym sezonie Babylon 5 także ma źródło w Prisonerze.

Captain Power to ciekawy serial, który cierpi przez nie zawsze potrzebne, a najczęściej niezbyt ciekawe sceny akcji. Widać, że były one podporządkowane wymogom interaktywnych zabawek. Sama fabuła jest jednak ciekawa i to nie tylko dzięki mrocznej, trochę Terminatorowej aurze świata. Zresztą mamy w serialu wiele więcej odniesień do kultury popularnej lat 80-tych. Wspomnijmy choćby, że Dread pod wieloma względami przypomina Dartha Vadera (z pewnym dodatkiem oryginalnego Baltara z Battlestar Galactica). Napisy końcowe zaś są wyraźnym nawiązaniem do ataku na Gwiazdę śmierci. W serialu znajdzie się także wyraźne odniesienie do cyberpunka, co nie dziwi biorąc pod uwagę wykorzystaną stylistykę. Czasem zresztą, błędnie, niektórzy przyjmują, że to właśnie Captain Power był pierwszym serialowym cyberpunkiem. Nie ulega jednak wątpliwości, że był to chyba najbardziej zaskakujący cyberpunk na małym ekranie, którego nikt się nie spodziewał.

Dzisiaj Captain Power musi wydawać się trochę przestarzały. Uważny widz znajdzie w nim także odpowiednio dużo błędów i nielogiczności pomiędzy kolejnymi odcinkami. Nie przeszkadza to jednak docenić niezwykle ambitnego pomysłu i generalnie sprawnego wykonania. Serial spróbował być czymś odważnym i nowym, co nie należy do częstych rzeczy w telewizji. Co więcej, traktował swojego odbiorcę na odpowiednio dorosłego, który zrozumie mrok i pesymizm beznadziejnej walki z silniejszym wrogiem, a także zrozumie, że wiążą się z nią rozliczne ofiary. Tego typu działanie jest teraz szczególnie niepopularne w produkcjach skierowanych do młodego widza, ale warto pamiętać, że jednak można i te mniej przyjemne wątki poruszać, nawet wtedy, gdy odbiorca będzie bardzo młody. Trzeba tylko umieć je napisać.

W pisaniu tekstu pomocne były archiwalne numery Starloga dostępne na archive.org (konkretnie 128, 129 138), oraz oficjalna strona Captain Powera.