Category: seriale

Opowieści różne z jedną czołówką

Dzisiaj jest poniedziałek. Wtorek, to tylko iluzja. Stąd też dzisiejszy wpis jest poniedziałkowym.

Telewizja w miarę regularnie, raz na kilka lat próbuje wykorzystać znane i uznane formaty rozrywki. Nie chodzi tutaj o teleturnieje, ale, nawet w większym stopniu, o seriale. Stąd też, jeżeli rozłożymy poszczególne produkcje na czynniki pierwsze, to bardzo często okazuje się, że to wszystko już kiedyś było. Czasem jednak właśnie „to wszystko” jest w rzeczy samej głównym elementem produkcji. Problem, czy też raczej sprawa powracania do uznanych koncepcji dotyczy nie tyle motywów wykorzystywanych w opowieści, a w równym stopniu sposobu konstruowania samej produkcji.

Chciałbym tutaj przedstawić czołówki do reprezentantów pewnego gatunku telewizyjnej rozrywki, który na razie stracił na popularności w formie właściwej, ale zapewne za parę lat wróci do łask. Chodzi tutaj o telewizyjne antologie, które obecnie istnieją chyba wyłącznie pod postacią seriali, gdzie cały sezon podporządkowany jest jednemu motywowi. Nie tak dawno jednak modne były antologie, gdzie każdy odcinek gwarantował samodzielną opowieść. Gatunek ten, jak w praktyce wszystko w telewizji, wywodził się zresztą z radia, gdzie tego typu produkcje były bardzo popularne. Wspominałem zresztą kiedyś o Cieniu, który właśnie zaczynał jako antologia, aby potem zostać superbohaterem i ważną postacią dla kultury popularnej.

Zaczynamy od Strefy mroku. Serial Roda Serlinga, który nie tylko go wymyślił i wyprodukował, ale także napisał scenariusze większości odcinków. Strefa była i jest uważana za jeden z najważniejszych seriali telewizyjnych w amerykańskiej telewizji. Zarazem jest to prawdopodobnie najlepszy serial fantastycznych (tak horror, jak i s-f), jaki tam powstał. Choć dzisiaj może wydawać się niesamowitym, że kiedyś udawało się zmieścić rozbudowaną fabułę w 30 minutach, ale tamci scenarzyści potrafili to zrobić.

O swego rodzaju sukcesie serialu najwięcej mówi to, że bardzo wiele odcinków było potem przerabianych na zdecydowanie mniej udane filmy kinowe. Dodajmy też, że na tymże serialu wychowało się całe pokolenie amerykańskich filmowców, którzy potem wielokrotnie się doń odwoływali.

Czołówka jest bardzo charakterystyczna. Głos Serlinga tłumaczy nam pokazywany obraz. W duchu trochę radiowym (przywodzącym na myśl między innymi Inner Sanctum) informuje nas o tym, że właśnie otwieramy drzwi, które mają nas wprowadzić do opowieści.

Wypada w tym miejscu zaznaczyć, że Strefa nie była w latach, kiedy ją nadawano jedynym serialem tego typu. Oprócz niej mieliśmy także całkiem popularne (i nią inspirowane) The Outer Limits, które jednak miało znacznie dłuższe odcinki. Elementem, z którego chyba obecnie najbardziej znany jest ten serial są dwa odcinki do scenariuszy Harlana Elisona: Demon with a Glass Hand i Soldier. Ten pierwszy dzięki wykorzystaniu budynku Bradbury’ego, który potem zawitał do Blade Runnera. Ten drugi zaś, gdyż Elison zawarł umowę ze studiem Hemdale i z Orion Pictures, które przyznało (wbrew reżyserowie), że Terminator Camerona został oparty na jego scenariuszu.

Nie pokazuje tutaj jednak oryginalnej czołówki serialu, a jego swego rodzaju kontynuacji. Oto w latach 90-tych kanadyjscy producenci przygotowali serial oparty na podobnym schemacie i wykorzystujący licencję The Outer Limits. Różnił się on jednak wyraźnie od oryginału pewnym elementem narracyjnym. Serial był nadawany w tak zwanej kablówce (w stacji Showtime, potem Sci-Fi Channel), stąd też jednym z elementów mających zachęcić widzów do jego oglądania były sceny rozbierane. Przeważnie groteskowe i tandetne.

Czołówka jest w rzeczy samej powtórzeniem oryginału. Łącznie z narracją, która informuje widza, że stracił kontrolę nad telewizorem, a widoczne zakłócenia, to nie jest awaria anteny, czy odbiornika, a świadectwo tego, że właśnie trafił pod władzę tajemniczych twórców programu. Trzeba przyznać, że owe „prosimy nie regulować odbiorników” jest chyba najlepszym przykładem jak bardzo zmieniła się w przeciągu wielu lat telewizja.

Skoro jesteśmy przy nagości wspomnieć wypada o pod tym względem najbardziej zaskakującej antologii, czyli Hunger. Serial wyprodukowany przez spółkę Ridley’a i Tony’ego Scotta korzystał z nazwy znanego filmu z Catherine Deneve i Davidem Bowie. Fabularnie nie miał wiele z nim wspólnego, poza tym, że dotykał spraw nadnaturalnych. Drugim wspólnym elementem był narrator, o ile w pierwszym sezonie każda opowieść była wprowadzana i kończona przez Terence’a Stampa, który wypowiadał różne mądre słowa, tak w drugim sezonie rolę tę pełnił już David Bowie, co miało stanowić wyraźne nawiązanie do oryginału. Trzecim elementem wspólnym była natomiast nagość. Było jej tyle, że nawet panowała i panuje opinia, że było to właściwie takie soft-porno dla intelektualistów, którym wstyd się było przyznać, że chcą obejrzeć Pamiętniki czerwonego pantofelka. Stąd też dzięki Hunger mieli ten sam poziom nagości, ale z dodanym pseudointelektualnym sosem. Ów intelektualizm widać po czołówce, która jest niezwykle artystyczna.

W gruncie rzeczy najciekawsze jest to, że w tejże produkcji wystąpiło całkiem sporę grono znanych potem aktorów i aktorek, a reżyserowali ludzie raczej uznani. Ciekawe, że rzadko się wspomina, iż Daniel Craig zaczął karierę od roli łotra w Sharpie i złotej rączki w pornosie…

Czołówki niestety nigdzie nie ma, ale w dużej mierze zapowiedź pierwszego sezonu ją dobrze oddaje. Mamy dużo dziwnych obrazów, trzeszczącą muzykę i napisy mające wzmóc w widzach niepokój i zdenerwowanie. Taki tam horror.

Ostatnią antologią, o której chcę wspomnieć są Opowieści z krypty. Serial oparty na starym komiksie grozy z lat 50-tych zyskał sobie niewątpliwą popularność. W dużej mierze dzięki temu też, że podobnie jak miało to miejsce w przypadku Hunger, reżyserowali i grali znani filmowcy. Z pewnego pokolenia Hollywood chyba prawie wszyscy twórcy zawitali do krypty. Czołówka jest pięknym wykorzystaniem modeli. Najpierw mamy otwierającą się bramę, potem stare domostwo, tajne przejście, a na końcu czeka nas krypta. Tam przebywa (w komfortowej trumnie) strażnik tejże, który będzie zapraszał nas do historii. Mamy tutaj do czynienia z opowieściami z dreszczykiem.

Antologii było wiele. Nie ma tutaj miejsca, aby omówić wszystkie. Wymienione tutaj charakteryzują się jednak bardzo starannym przygotowaniem czołówki. Wyjątkiem jest Hunger, ale i tam widać było pewien pomysł. Co także jest ważne, sama czołówka jest pewnego rodzaju opowieścią. Wynika to z tego, że ma ona połączyć w jednolitą całość bardzo wiele różnorodnych historii. Dlatego też trzeba o wiele uważniej podejść do tego, jak się ją konstruuje. Nie wystarczy tylko wrzucenie kilku scen z całego sezonu serialu, zamiast tego, trzeba stworzyć pewnego rodzaju ramę, na której będą wisieć kolejne odcinki.

Słowem w obraz, czyli MST3K i Para-męt Pikczers

Ekran potrzebuje dwóch rzeczy - projektora i widza.
Ekran potrzebuje dwóch rzeczy – projektora i widza.

W polskiej telewizji przez lata sztandarowym programem były Perły z lamusa, prowadzone przez Zygmunta Kałużyńskiego, znanego z dużej swobody w opowiadaniu historii (które nie zawsze utrzymywały zgodność z rzeczywistością, faktami i innymi tego typu rzeczami – uczciwość w opowiadaniu historii jest chyba problemem rodzinny Kałużyńskich, patrz tu i tu) i Tomasza Raczka, jako pokornego ucznia. Dwaj panowie rozmawiali sobie w niedzielne poranki o kolejnych wybitnych produkcjach zapraszając na seans widzów już odpowiednio przygotowanych do uznania nadchodzącego filmu, za wybitny. Wypada zaznaczyć, że nie tylko u nas w telewizji rozmawiano o kinie. Robiono to jednak w trochę inny sposób.

Dla sporego grona telewidzów za oceanem jedną z najważniejszych produkcji amerykańskiej telewizji lat 90-tych było Mystery Science Theatre 3000, skrótowo nazywane MST3K. Pomysł za tym czymś nie był nowy. Oto puszczamy złe i bardzo złe filmy z odpowiednim komentarzem. Nie chodzi tutaj o dogrywanie nowych ścieżek dialogowych, jak to robiono choćby w latach 60-tych, a zwykłe komentowanie opowieści. Grupa osób siedzi w kinie i dopowiada dialogi naśmiewając się z fabuły. Rzecz częsta w kinie, bądź też podczas grupowego oglądania jakiejś produkcji na telewizorze. Wtedy bardzo często ktoś rzuci uwagę, czy żart odnośnie filmu, czasem sprawiając, że dalszy seans jest, jeżeli nie niemożliwy, to znacząco utrudniony.

Stąd też nie było niczym dziwnym, że w końcu ktoś postanowił wykorzystać ten koncept i zrobić z tego właściwą produkcję. Zaznaczę tutaj, że MST3K nie było pierwsze, ale jako jedyne odniosło prawdziwy sukces objawiający się tym, że przez tyle lat było obecne w telewizji. W przypadku Pereł widzowie oglądali klasykę kina. Jednak ci, którzy trafili na MST3K mieli przed sobą bardzo szczególny seans. Twórcy tej drugiej produkcji wybierali na, że tak powiem, ofiary, filmy o dosyć specyficznej ocenie. Były to nisko budżetowe, bardzo często słusznie zapomniane produkcje już nie tyle klasy B, co czasem i Z. Część z nich była tak zła, że aż wstyd było ich nie przypomnieć szerokiemu gronu widzów. Na czele z potencjalnie najgorszym filmem w historii kina z USA (acz i tak lepszego niż większość dorobku Polskiej szkoły), czyli Manos the Hands of Fate. Poza tym na widzów czekały horrory robione za grosze i filmy akcji bez akcji. Cały koszmarny przekrój kina złego, ale nie w duchu Tromy, czy innych specjalnie złych produkcji. Celem były filmy, które miały być w założeniu dobre, ale po drodze wszystko nie wyszło.

Zarazem twórcy MST3K byli świadomi, że samo naśmiewanie się z czyjegoś nieszczęścia nie da im sukcesu. Z tego też powodu stworzyli pewną fabułę łączącą kolejne odcinki. Oto w niedalekiej przyszłości szalony naukowiec postanawia przeprowadzić eksperymenty naukowe na człowieku. Wysyła mu bardzo złe filmy i bada stan jego psychiki. Człowiek ten (Joel) dla towarzystwa ma trzy roboty, Crow T. Robot, Tom Servo i Gypsy. Razem z pierwszymi dwoma człowiek regularnie zasiada oglądać kolejne produkcje (ich sylwetki widoczne są na ekranie). Pomiędzy kolejnymi fragmentami filmów oglądamy rozmowy, czy też skecze z udziałem poszczególnych bohaterów.

W kolejnych sezonach zmieniały się postaci (po jednym bardzo złym filmie Joel’owi udało się uciec, ale na jego miejsce ofiarą eksperymentów stał się niejaki Mike. W trakcie trwania serialu, czyli 10 sezonów, było jeszcze wiele innych zmian. Stałym elementem pozostała jednak koncepcja naśmiewania się z filmów i ich błędów.

Jak wspominałem, pomysł nie był nowy i nawet na naszym podwórku mieliśmy podobny program. W ramach radiowego cyklu/programu 60 minut na godzinę Andrzej Zaorski do spółki z Marianem Kociniakiem prowadził Para-męt pikczers, czyli kulisy srebrnego ekranu. Była to seria skeczy zaczynająca się od dialogu:

– Fajny film wczoraj widziałem…

– Momenty były?

Cały pomysł opierał się na rozmowie dwóch osób o filmie. Andrzej Zaorski opowiadał koledze wspomniany fajny film, natomiast ten drugi dorzucał swoje komentarze. Humor tutaj opierał się na zderzaniu właśnie tej opowieści na temat filmu, lecz prowadzonej w sposób nie do końca przejrzysty, z uwagami i komentarzami drugiej osoby. Dowcip i żart wynikał tutaj z mieszania wątków i fabuły. Żart mógł dotyczyć imion bohaterów filmu, które źle usłyszał drugi dyskutant, albo też i samego tytułu (Planeta małp jest tutaj świetnym przykładem wymyślonych problemów bohaterów).

Parament Pikczers istniało nie tylko w formie radiowej. Przynajmniej jedna opowieść została przerobiona do wersji pełnometrażowej pod postacią kasety magnetofonowej. Chodziło tutaj o niezwykle popularny swego czasu australijski serial Powrót do Edenu. Nie trudno zrozumieć, czemu akurat ta produkcja trafiła na warsztat Zaorskiego. Oto mamy Dynastię w wersji bardziej absurdalnej, gdzie bohaterka cudem unika śmierci po tym, jak jej mąż wrzuca ją do rzeki pełnej aligatorów. Ze zmienioną twarzą zrobioną przez lokalnego chirurga plastycznego (a konkretnie byłego chirurga, a teraz pijaczka żyjącego w brudnej chacie) wraca się zemścić. Serial był na tyle niezwykły, że choć kręcony na poważnie bardzo szybko zyskał sobie popularność jako niezamierzona parodia telenowel o bogatych ludziach.

Poczucie humoru twórców Parament Pikczers nie zawsze jest wysokich lotów, ale, co warto zaznaczyć, najczęściej jest skierowane względem samych siebie. Nie chodzi o wyśmiewanie się z filmów, a o naśmiewanie się z opowieści na ich temat. Stąd też hasła o tym, czy aktorka „miała czym oddychać” nie odwołują się do niej, a do mentalności tytułowej „pary mętów”.

Niestety, jak wiele tego typu programów radiowych, w jakimś sensie Parament Pikczers zostało zapomniane. Tytuł kojarzą nieliczni, a szkoda, bo jest to świetny przykład umiejętnego parodiowania kina. Pełen humoru i dobrze trafionych szpil w filmową konwencję, ale także w sposób opowiadania o kinie.

Tak jak MST3K, tak i Parament Pikczers, to pod wieloma względami unikatowy przykład, jak należy podchodzić do tekstów kultury. Z humorem i złośliwymi żartami.

ps: a tak ogólnie, to zapraszam do Kota Nakrecacza.

Czołówki odmłodzonego bohatera

Popularne filmy i seriale mają pewnego rodzaju klątwę nad sobą. Chodzi o kontynuacje czegoś, co odniosło sukces. Z oczywistych względów nie można ciągnąć serialu w nieskończoność. Poza znudzeniem widzów, dochodzi z czasem problem starości bohaterów odtwarzających główne role. Nie zawsze można ich po Bondowemu zastąpić kimś młodszym. Dochodzi też problem, jak zrobić spin-off, jeżeli wszyscy widzowie lubują się w głównym bohaterze, a świat ich raczej średnio obchodzi.

Stąd też dosyć popularnym sposobem obchodzenia tego problemu było robienie „młodszych wersji” bohaterów. Mogą oni być wymyślani i umieszczani na ekranie poprzez kręcenie serialu o nowych postaciach, odpowiednio młodych, którym przydzielano postać z serialu matki, jako opiekuna, czy też mentora. Czasem mogą to być po prostu znani nam bohaterowie w młodości.

Zacznijmy od poważnego stwierdzenia, nawet Chuck Norris się starzeje. Po wielu latach bycia Texas Rangerem w pewnym momencie było jasne, że trzeba szukać następców dla jego osiągnięć. W ten sposób w pewnym momencie wymyślono, że powstanie serial o młodych ludziach walczących z przestępcami osadzony w tym samym świecie, co Walker, Strażnik Texasu. Jednakże Sons of Thunder nie odniosło w nawet minimalnym stopniu porównywalnego sukcesu, co serial matka. Czołówka jest wyraźnie odmłodzoną wersją tego, co znamy ze Strażnika, nawet z podobnymi schematami układu wydarzeń. Jest to zestaw przebitek teoretycznie z całego sezonu, gdzie poznajemy bohaterów i wiemy, że potrafią kopać i strzelać. O samej fabule właściwie nie wiadomo nic poza tym, że pojawia się tablica reklamowa prywatnego detektywa, jak też i na sekundę widać Walkera, który niejako przekazuje władzę w ręce młodszych kolegów.

Także i nawet wpadająca w ucho melodia, to na swój sposób utrzymanie stylistyki już nam dobrze znanej. Podane jest to jednak w nieco nowocześniejszej i szybszej aranżacji. Niestety serial przetrwał ledwie 6 odcinków. Warto dodać, że grający jedną z głównych ról John Wicek wygląda niczym bardziej przypakowany młody Norris.

Podobnie opartą na tym samym schemacie była czołówka innego popularnego serialu. W przeciwieństwie do Sons of Thunder miał on cały sezon. Chodzi o najwybitniejsze dokonanie w karierze Ryana Goslinga, który został wybrany do grania młodego Kevina Sorbo. Do końca nie rozumiem intencji producentów, gdyż, co by nie powiedzieć o Goslingu, nie ma on raczej nawet ćwiartki tkanki mięśniowej Sorbo. Czołówka, dla tych, którzy znają starszą wersję, jest w praktyce powtórzeniem wszystkich możliwych schematów i układów, jakie się w oryginale pojawiły. Zwraca uwagę, że choć Gosling jest bardzo lubiany wśród żeńskiej części populacji Ziemi, to jednak nijak nie przekłada się to na popularność produkcji z jego udziałem. Już młodzieżowe występy George’a Clooney’a, który wtedy wyglądał idiotycznie, przyciągają większe zainteresowanie niż półnagi nastoletni Gosling. Dodatkowo zaś, wiele mówi o popularności serialu to, że nie ma w internecie pełnej jego czołówki.

Najbardziej nietypowym przykładem odmładzania bohaterów były Kroniki młodego Indiany Jonesa. Swego czasu najdroższy serial telewizyjny, którego (uśredniony) budżet na odcinek wynosił wtedy zawrotną sumę ponad jednego miliona dolarów. Co więcej, pieniądze te było widać bardzo dobrze. Chociaż sam serial jest dosyć kontrowersyjny i wielu nie przypadł do gustu, to, co warto zaznaczyć, był chyba najbardziej ambitnym przedsięwzięciem telewizyjnym. W porównaniu do większości tego, co także i dzisiaj mamy na ekranach, skala przedsięwzięcia i jakość produkcji bije wszystko, co udało się po dziś dzień wytworzyć. Młody Indiana podróżuje po całym świecie i wszystko oglądamy w starannie odtworzonych scenografiach i nigdy niebojących się dużych scen. W dużej mierze było to możliwe dzięki zastosowaniu na niespotykaną wtedy skalę komputerów nie tyle do tworzenia obrazu, co zwykłego oszukiwania widza. Słynna jest scena z pierwszego odcinka, kiedy to Indiana otaczany jest ze wszystkich stron przez meksykańskich jeźdźców. Widok mamy z góry i widzimy w sumie kilkanaście koni. W rzeczywistości były tylko trzy, które nakręcono kilka razy w różnych konfiguracjach i potem na komputerze sklejono w jeden obraz.

Jak wspomniałem serial miał pewne problemy, głównym były strasznie nudne odcinki z najmłodszą wersją Indiany Jonesa, który miał kilka lat. Na szczęście mieliśmy całkiem dużo odcinków ze starszą wersją naszego bohatera, w tym, nie boje się użyć tego słowa, fenomenalne odcinki toczące się w czasie pierwszej Wojny Światowej. To, co udało się twórcom pokazać na małym ekranie jest wprost niesamowite. Nie chodzi tylko o same przygody Indiego, ale co ważne, także sam obraz tego krwawego konfliktu.

Czołówka serialu pokazywała kolejne punkty na mapie przygód Indiany Jonesa. Schemat dobrze nam znany z ujęć podróży pokazywanych na filmach. Niestety jej tu nie ma i powód ku temu jest dosyć smutny. Nie ma tego serialu we właściwej formie. Na potrzeby wydania DVD przemontowano odcinki tworząc 22 filmy, ale w trakcie tego procesu nie tylko usunięto wiele scen, samą czołówkę serialu, ale też, co tym smutniejsze, zniknęły sceny otwierające i zamykające każdy odcinek. Mieliśmy w nich starego Indianę Jonesa, który opowiadał ludziom swoje przygody, a co ważniejsze, sceny te często służyły nie tylko za wprowadzenie i zakończenie, ale też bez nich niektóre odcinki nie miały fabularnego sensu. W jednym jednak wypadku zachowano te sceny. Powód jest prosty, był tam Harrison Ford.

Mimo wszystko najdziwniejszym odmłodzeniem bohaterów pozostają Muppety. Kto wymyślił serial animowany o nich w wersji dziecięcej ten musiał zażyć bardzo wiele różnych dziwnych środków!

Szpiedzy z krainy problemów mentalnych i temporalnych (Archer)

Jeżeli jakaś czołówka odwołuje się do Bondów i zarazem Aniołków Charliego, to serial trzeba obejrzeć.
Jeżeli jakaś czołówka odwołuje się do Bondów i zarazem Aniołków Charliego, to serial trzeba obejrzeć.

Pomimo daleko idącej globalizacji popkultury dalej można znaleźć pewne nisze, gdzie całkiem znany serial w Ameryce, nie jest tak popularny gdzie indziej. Przy czym dotyczy to przeważnie produkcji, które nie są wielkimi przebojami, ale posiadają normalną liczbę widzów i są nadawane przez tradycyjne stacje telewizyjne. Wszystko, co wychodzi z kablówek ma zdecydowanie większą popularność globalnie, co wynika tak z famy, jaką się cieszą produkcje HBO, czy od nie dawna Showtime, jak i tego, że są one bardziej odważne, co dla wielu jest równoznaczne z byciem dorosłymi.

Jednakże nie znaczy to, że nie warto oglądać zwykłego Foxa, czy ABC w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Czasem w ogólnie dostępnej telewizji można trafić na perełki, które zasługują na więcej uwagi. Wspominałem już tutaj o cudownym serialu Danger 5. Był on (i jest, czekamy na drugi sezon) bardzo starannie zrobioną parodią kina lat 60-tych, pełną inteligentnych nawiązań i absurdalnego poczucia humoru. Nie jest to jednak jedyny serial w tym duchu. W amerykańskiej, należącej do Foxa, stacji FX możemy znaleźć bardzo ciekawą produkcję. Chodzi o serial animowany skierowany do dorosłego widza. Tytuł jest prosty i krótki: Archer.

Kto jest kim, czyli kto zabije ciebie, bo umie, a kto, bo jest niezdarą (ewentualnie chce wskrzesić Hitlera).
Kto jest kim, czyli kto zabije ciebie, bo umie, a kto, bo jest niezdarą (ewentualnie chce wskrzesić Hitlera).

Serial opowiada o przygodach specjalnego agenta Sterlinga Archera, który pracuje dla ISIS. Jest to bliżej nieokreślona agencja wywiadowcza dbająca o światowe bezpieczeństwo, chociaż raczej mamy tutaj do czynienia z prywatnym przedsięwzięciem. To nie jest CIA, a raczej coś w rodzaju Blackwater. Szefem ISIS jest Mallory Archer, matka Sterlinga, którą można określić mianem zimnej i bezwzględnej kobiety. Przeważnie pije ona alkohol i romansuje między innymi z szefem KGB majorem-generałem Nikolaiem Jackovem (jak widać dowcip w serialu nie zawsze jest wysokich lotów). Poza Sterlingiem w ISIS można znaleźć Lanę Kane, która jest firmie potrzebna, aby utrzymać różnorodność etniczną, a poza tym jest świetną agentką i byłą kochanką Sterlinga. O ile z tego pierwszego jest dumna, to druga kwestia wiąże się w dużej mierze z problemami. Archer nie pozwala jej zapomnieć, że kiedyś byli razem, także i na misjach, co zdecydowanie utrudnia wykonywanie zadań. W ISIS znajdziemy także księgowego Cyrila Figgisa, będący typowym inteligentem pracującym z dokumentami i kompletnie nieradzącym sobie z pracą w agencji. Jest też i miejsce dla doktora Kriegera, który jak samo nazwisko wskazuje jest niemcem. Wychował się w nazistowskiej enklawie w Argentynie i należy wyraźnie i zdecydowanie napisać: jest szalony. Jego niezwykłe i tajemnicze eksperymenty przeważnie nie mają sensu, acz są odpowiednio straszne (różne pokręcone klony, to najłagodniejsza rzecz, wymyślił także robo-rękę do samoduszenia się). Jego ukochaną jest hologram (inteligentny i mający własną świadomość) przedstawiający typową japońską dziewczynkę z anime, a i jej głos jak i zachowania pasują doskonale do wyglądu. Do tego dochodzi Ray Gilette, stereotypowy i potrzebny na pokładzie agent homoseksualista. Pam Poovey zajmująca się HRem pulchna nimfomanka o bogatym życiu nocnym, polegającym na braniu udziału w nielegalnych wyścigach samochodowych i turniejach walki na pięści. Na końcu wspomnijmy o sekretarce Carol/Cheryl, która jest mocno niezrównoważoną kobietą, której wszystko się kojarzy kompletnie nie z tym, z czym powinno.

Piąty sezon, to jak łatwo zgadnąć, odwołuje się do serialu Michaela Manna. Białe garnitury i biała kokaina!
Piąty sezon, to jak łatwo zgadnąć, odwołuje się do serialu Michaela Manna. Białe garnitury i biała kokaina!

Mamy oto tło, które raczej krzyczy o dysfunkcyjności bohaterów. Kim jest zaś Sterling, poza tym, że jest agentem? Mamy oto nadętego egoistycznego dupka, który jest skrajnym seksistą, niczego nie traktuje poważnie i cały czas pije. Ma on służącego Woodhouse’a, którego, choć ten wychowywał go od maleńkości, traktuje jak przedmiot. Dodajmy, że Woodhouse jest weteranem pierwszej wojenki światowej i nagrodzonym medalami żołnierzem. Przeżył on wiele w swoim życiu, ale cały czas wspomina Reggiego, towarzysza z okopów (a raczej z samolotów), a poza tym jest narkomanem. Na domiar złego Archer regularnie korzysta z usług prostytutek i uwielbia filmy Burta Reynoldsa do tego stopnia, że kiedy tylko może próbuje odtworzyć w prawdziwym życiu sceny z Gator i White Lines. Czy może istnieć bardziej odstręczająca osoba?

Inni bohaterowie nie są wiele lepsi, co widać nawet z tej krótkiej rozpiski powyżej. W związku z tym, czy można lubić któregokolwiek z nich? O dziwo tak, w dużej mierze dzięki temu, że są oni do tego stopnia przejaskrawieni, że aż pocieszni. Jest to bardzo klarowna parodia pewnych schematów i stereotypowych zagrań popkultury, gdzie najważniejszym jest popisanie się polityczną poprawnością, a nie próba stworzenia z poszczególnych bohaterów czegoś ciekawego. No to nasi bohaterowie tutaj są chodzącymi kliszami takich zachowań.

Serial dzieje się w latach 60-tych, czasie idealnym dla seriali szpiegowskich. Jednakże są to lata 60-te z telefonami komórkowymi, internetem i innymi tego typu rzeczami. Mamy KGB, ale to nie przeszkadza, aby główny bohater mówił o Top Gun. Całość jest zawieszona w jakimś abstrakcyjnym niedoczasie, co pozwala prowadzić dowolną historię w serialu, pełną popkulturowych odniesień. Nie tylko do filmów Reynoldsa, ale też do całej Bondowej serii (jest odcinek dziejący się na Moonrakerowej stacji kosmicznej), Bionic Man/Bionic Woman, czy też w piątym sezonie z Miami Vice.

Archer, to specyficzne produkcja, gdzie humor oparty na kulturowych nawiązaniach miesza się z dosyć prostackimi żartami z seksu i narkotyków. Twórcom udaje się jednak zachować pewną równowagę pomiędzy poszczególnymi typami komedii. Oczywiście nie jest to serial dla każdego, ale jeżeli ktoś ma zwariowane poczucie humoru i bawi go, że główny bohater nie ma problemu z sianiem całkowitego zniszczenia dookoła, to powinien się on tej osobie spodobać. Archer, to nowy Max Smart (ale ten prawdziwy, a nie filmowa podróbka).

Cyberpunkiem w czołówkę

Czasem wszystko trzeba zacząć od neonowych refleksji.
Czasem wszystko trzeba zacząć od neonowych refleksji.

Dzisiejszy wpis jest takim dodatkiem do dwóch starszych tekstów. Swego czasu pisałem o serialu Chrisa Cartera Harsh Realm, bardzo przyjemnej cyberpunkowej produkcji, jak też o bodajże pierwszym serialu osadzonym w tej stylistyce, czyli Max Headroom. Teraz przyszła pora na raczej krótki przegląd innych aktorskich cyberpunkowych wizyt w telewizji. Dokonany on będzie w formie przypomnienia czołówek.

Serialowy Robocop jest ciekawym przypadkiem robienia z mrocznego i poważnego filmu serialu dla całej rodziny. No prawie całej. Głównie młodszej jej części. Czołówka jest ciekawym skrótem historii znanej nam z produkcji w reżyserii Verhoevena. Przy czym wprowadzone dodatkowe elementy, czyli postaci nieznane wcześniej, nie są w żadnym stopniu wytłumaczone. Widać wyraźnie, że były one dodane trochę na doczepkę, co widać choćby po tym, że choć sam serial oglądałem, to nikogo z nowych postaci nie pamiętałem. Chociaż muszę przyznać, że komputerowy duch przypomina mi bardzo mocno Johny Mnemonica. Jest to zresztą, obok samej idei człowieka-maszyny, jeden z bardziej związanych z cyberpunkiem, elementów serialu, które sprawiają, że o nim tutaj wspominam. Owa uduchowiona postać miała bardzo dużą rolę dla fabuły.

Podobnie jak Robocop tylko jeden sezon na antenie telewizorów przetrwał całkiem ciekawy TekWar. Serial na podstawie serii powieści „napisanych” przez Williama Shatnera opowiadający a agencji detektywistycznej w przyszłości walczącej z różnymi przestępcami. Początkowo (w serii filmów telewizyjnych szczególnie) głównym tematem były rozgrywki z handlarzami groźnym narkotykiem znanym jako Tek. Czołówka jest pięknym przykładem zestawienia podstawowych stereotypów, jakie mamy odnośnie cyberpunka. Stąd też całość zaczyna się od ujęcia pokazującego cyberprzestrzeń, a potem mamy nowoczesne bronie, samosterujące się samochody i przestępców. Oczywiście dodajmy też tajemniczych azjatów, którzy są stałym elementem wszelkich cyberpunkowych wizji z tamtych lat. W gruncie rzeczy brakuje tylko wyzywających strojów, ale za to jest ujęcie wirtualnego seksu, które sprowadza na odbiorcę dziwne torsje.

Pewnym ciekawym przypadkiem jest następny serial. Powyżej mieliśmy dwie produkcje oparte na licencji, co jednak zrobić, jak licencjonodawca nie chce się zgodzić na sprzedanie praw? Można spróbować to obejść i w przypadku Total Recall 2070 twórcy zwyczajnie kupili prawa do innego opowiadania Philipa K. Dicka. Dla każdego, kto oglądał serial jasnym było, że mamy do czynienia z produkcją opartą na motywach Blade Runnera, do której dodano elementy z Total Recall. Nawet główny bohater wygląda niczym Deckard.

Serial opowiada o policjancie, któremu zginął partner zabity przez zepsutego androida. Jakież było jego zdziwienie, gdy na nowego partnera dostał maszynę. Jeżeli komuś coś się kojarzy z pewnym niedawno skasowanym serialem, to chyba należy zapukać do JJ Abramsa z prośbą, aby poszukał bardziej oryginalnych pomysłów. W każdym razie w Total Recall 2070 to jest dopiero początek problemów. Nikt nie wie skąd wziął się ten android, w tym także policja. Ta i wiele innych zagadek powoli były odkrywane przez cały sezon. Mamy tutaj do czynienia z serialem, który bardzo starannie buduje atmosferę tajemnicy wymagając jednocześnie od widza, aby oglądał po kolei odcinki. Tutaj rzeczywiście łączyły się one w jednolitą całość i zdarzało się, że jakieś wydarzenie z początku sezonu, które wtedy nie miało większego znaczenia, potem okazało się brzemienne w skutkach. Niestety Total Recall 2070 przetrwało na ekranie tylko jeden sezon.

Sama czołówka dosyć wyraźnie odwołuje się, podobnie jak miało to miejsce w przypadku TekWar, do pewnych utartych schematów, jeżeli chodzi o cyberpunk. Zarazem jednak mamy wyraźnie podkreślane pochodzenie od Blade Runnera. Począwszy od skupienia się na oczach bohatera, przez choćby sceny „sekcji” androidów. Ujęcie z Marsem, potrzebne ze względów licencyjnych, jest ledwie dodatkiem i to raczej na siłę. Od razu jednak zaznaczę, że drugi „Recallowy” motyw, czyli kwestia pamięci, odgrywa całkiem dużą rolę w serialu.