Skoro pisałem ostatnio o idealnej ekranizacji fantastyki lat 40-tych i 50-tych, to uznałem, że czemu tego wątku nie pociągnąć trochę. Będzie podobnie, ale inaczej, bo też inna twórczość jest tutaj brana pod uwagę. Philip K. Dick jest znanym i można powiedzieć, że wielbionym pisarzem. Jego powieści i opowiadania zyskały sobie dużą popularność, a skomplikowana biografia wzbudza zainteresowanie tak czytelników, jak i innych autorów. W jego szaleństwie, nałogach i problemach emocjonalno-psychologicznych jest coś na tyle fascynującego, że aż dziwnym jest, że nie powstała jeszcze filmowa biografia na wzór Pięknego umysłu. Co prawda tytuł musiałby tutaj być inny.
Co ciekawe, choć twórczość Dicka należy raczej zaliczyć do trudniejszej w odbiorze, a przynajmniej mniej przystępnej dla przeciętnego czytelnika, to wydaje się, że jest on obecnie najczęściej ekranizowanym autorem fantastyki amerykańskiej. Regularnie, co kilka lat powstają nowe filmy, które za punkt wyjścia biorą, któreś z opowiadań Dicka, czy też książek. Od czasów Blade Runnera możemy mówić o wręcz dominacji tego pisarza, jako źródła inspiracji dla Hollywood. Nawet tak uznani i doceniani pisarze, jak Ray Bradbury, czy Robert A. Heinlein nie mogą się pochwalić taką ilością filmów, ile powstało na podstawie utworów Dicka. Choć wypada od razu zaznaczyć, że sumarycznie, uwzględniając seriale telewizyjne to Bradbury zdecydowanie częściej pojawiał się na ekranie.
Jednak, jeżeli patrzymy pod kątem jakości i oddawania nastroju tekstu, większość ekranizacji Dicka znacząco odstaje od jego twórczości. Problem leży nie tyle w zmianach w fabule, co w tym, że ginie w nich charakter i styl autora. Poniekąd można to zrozumieć, biorąc pod uwagę fakt, że w dużej mierze jego opowieści niezbyt nadają się do przełożenia na typowy film. Bardzo często nie ma w nich fabuły. Bardziej liczy się samo opowiadanie, aniżeli to, o czym opowiada. Porozrzucane ciekawe pomysły nie tworzą narracji, która byłaby składna. Czasem powieść zapowiada, że będzie tam historia, aby nagle gdzieś po drodze ją zgubić. Książki takie jak choćby Płyńcie łzy moje rzekł policjant, choć fascynujące, trudno uznać za logiczne, czy sensowne. Skrócenie jej zaś do 2 godzinnego filmu skończyłoby się tylko jeszcze większymi problemami dla odbiorców.
Stąd też, jeżeli przykładać uwagę do wierności literackiemu pierwowzorowi, to szybko okaże się, że tak na prawdę nie mamy Dicka na ekranie, a tylko jego namiastkę i to pozbawioną pazura. Nieliczne wyjątki, takie jak fascynujący A Scanner Darkly Richarda Linklatera są właśnie wyjątkami. Jest jednak film, który idealnie oddaje charakter i styl twórczości Dicka, choć nie jest ekranizacją żadnego jego tekstu. Śmiem twierdzić nawet, że jest to najlepsza ekranizacja twórczości (w rozumieniu motywów i fetyszy) tego autora. Chociaż Blade Runner jest filmem wybitnym, to zarazem silne na nim piętno odcisnął Riddley Scott i scenarzyści.
Co to za film, który jest wcieleniem Dicka, spyta czytająca istota? Southland Tales Richarda Kelly’ego odpowie piszący te słowa. Kelly, który zasłynął Donnie Darko przez parę lat przygotowywał film, który miał być w założeniu fragmentem większej całości. Uznany reżyser, gwiazdorska obsada i coś nie wyszło. Krytycy w Cannes zaczęli wieszać psy, kiedy pokazano tam film. Po ponad roku Southland Tales trafiło do kin, gdzie zwrócił ledwie ponad 2% budżetu. Jak to często jednak bywa porażka wśród krytyków i w kinowych kasach w żaden sposób nie przekłada się na jakość filmu.
Fabuła Southland Tales jest dosyć skomplikowana. Mamy oto niedaleką przyszłość po trzeciej wojnie światowej. Stany Zjednoczone Ameryki są w coraz większym stopniu inwigilowane. Swobód i wolności jest coraz mniej. Dość powiedzieć, że w miastach są żołnierze z karabinami snajperskimi, aby usuwać niebezpiecznych i grożących otoczeniu ludzi. W tym to świecie zaginęła wielka gwiazda filmowa – Boxer Santaros (Dwayne Johnson w chyba swojej najlepszej roli), który cierpiąc na amnezję wpada w ręce byłej gwiazdki porno Krysty Now (Sarah Michelle Gellar), która ma ochotę dzięki niemu zrobić karierę. Teraz przygotowuje reality show o sobie, ale w planach ma film kinowy. To nie koniec postaci ważnych, mamy bowiem także braci bliźniaków Rolanda i Ronalda Tavernerów, gdzie jeden z nich jest policjantem, a drugi się pod niego podszywa. Został zaangażowany przez jedną z grup terrorystycznych do uprowadzenia Santarosa.
Obok kryminalnej zagadki pełnej strzelanin mamy także drugi poziom opowieści. Otóż Żona Santarosa jest córką wpływowego senatora, a jej matka ma zarządzać centralną bazą, którą można przyrównać do wielkiego brata. Mamy także barona von Westphalen, który oferuje Ameryce tanią energię w postaci Płynnej Karmy. Powstaje ona z ruchu oceanów, ale czego się nie mówi, to to, że urządzenia do jej wytwarzania nie tylko spowalniają ruch obrotowy Ziemi, ale także powodują powstawanie dziur w czasie i przestrzeni.
Poza tym mamy wspomnianych terrorystów (neo-Marxistów), pojawia się handlarz bronią, jest także i weteran wojenny, który teraz zajmuje się handlem narkotykami cały czas służąc w wojsku. Okazuje się, że Armia przeprowadzała eksperymenty naukowe na żołnierzach, które nie do końca zakończyły się po jej myśli.
Jeżeli czytelnik odczuwa teraz pewną konfuzję, to bardzo dobrze. Film Kelly’ego jest dziwny. W wielu miejscach można mieć wątpliwości, czy ktokolwiek wie, o co w nim chodzi. Fabuła idzie w różne strony zmierzając do spektakularnego finiszu, który daje tylko część odpowiedzi na to, kim jest Roland i Ronald, dlaczego Santaros stracił pamięć i tak dalej.
Duża część opowieści opiera się na krótkich, paro minutowych sekwencjach, które mają początek i koniec. Są one czasem zabawne, a czasem niepokojące. Zdarzają się w nich dosłowne cytaty z Dicka (dość powiedzieć, że policjant płacze), czy też z innych filmów i opowieści. Przykładowo mamy dosyć długą sekwencję, gdzie wspomniany żołnierz (w którego wciela się Justin Timberlake) udaje, że śpiewa piosenkę – gra ona z taśmy – a całość jest przedstawiona w duchu twórczości Dennisa Pottera.
Film jest piękny, bardzo dobrze brzmi muzyka. Co najważniejsze, doskonale oddaje charakter i naturę twórczości Dicka. Southland Tales nie jest dla wszystkich. Wielu wyłączy film po kilku minutach, inni zaś będą pukać się w czoło słysząc rozważania o układzie pokarmowym i tym jak on działa. Rzecz jednak w tym, że to jest właśnie Dick w czystej postaci jego szaleństwa i geniuszu.