Pisałem jakiś czas temu o tym, że wielkim problemem współczesnego kina akcji jest brak odpowiednich reżyserów. Takich, którzy są w stanie umiejętnie pokazać konflikt między dobrem i złem. Polega to nie, jak sądzi wielu obecnie tworzących reżyserów, na machaniu kamerą, czy też na tworzeniu w komputerze wojownika, bo aktor nie potrafi odpowiednio kopać. Cały problem leży w takim pokazaniu walki, że odbieramy ją w odpowiedni sposób. Czasem może być śmieszna, a czasem i straszna. Dochodzi do tego także taki sposób kręcenia filmu, gdzie nie znika sprzed oczu widza fabuła.
Jednym z wielu twórców wiązanych z największymi przebojami lat80-tych był George P. Cosmatos, człowiek, który stał za kamerą takich przebojów, jak Rambo II, Cobra, a także Ucieczka na Atenę, czy Skrzyżowanie Cassandra. Miał on także swój udział w bardzo fajnym Lewiatanie. Jednym z jego ostatnich filmów był Tombstone z 1993 roku. Po tym, jak w 2005 roku Cosmatos umarł pojawiły się głosy, że w rzeczywistości nie był on reżyserem przynajmniej części swoich filmów. Mówił o tym Kurt Russell, gwiazda Tombstone. W wywiadach powiedział, że Sylvester Stallone polecił mu właśnie Cosmatosa, jako człowieka, którego można było dać studio, jako reżysera. W rzeczywistości to sama gwiazda miała przejąć kontrolę nad filmem.
Nie wiem, co w rzeczywistości działo się na planie Tombstone, wiem jednak, że film ten ma duże znaczenie dla tematu dzisiejszego tekstu. George P. Cosmatos ma syna, Panosa Cosmatosa. Często jest tak, że dzieci filmowców wychowywane są w dosyć surowy sposób i tak było w przypadku Panosa. Jego rodzice zakazywali mu oglądania wielu filmów, co biorąc pod uwagę, co się działo w latach 80-tych wraz z rewolucją VHS, musiało być dla w owym czasie dzieciaka, strasznym przeżyciem. Nic dziwnego, że popadł on w uwielbienie dla filmów tamtego czasu. Horrorów, krwawych opowieści, które powstawały za grosze i zarabiały na żądnych wrażeń widzach.
Pod koniec lat 2010-nych Panos otrzymał tantiemy za Tombstone i postanowił je dobrze spożytkować. Nakręcił mianowicie film utrzymany w duchu produkcji właśnie tamtej dekady. Mroczny horror dostał odpowiednio tajemniczy tytuł: Beyond the Black Rainbow. Panos nie tylko umieścił jego akcję w 1983 roku, ale także pod względem technologicznym pozostał wierny temu czasowi. Film powstał na taśmie filmowej i bardzo umiejętnie operator Norm Li korzysta z tego. Dzięki temu wizualnie film wyraźnie jest osadzony w zadeklarowanej stylistyce i czasie. Do tego magnetyzująca muzyka i czego chcieć więcej?
Beyond the Black Rainbow opowiada o dziewczynie imieniem Elena. Jest ona przetrzymywana w Instytucie Arboria. Owa instytucja, to pozostałość marzeń dzieci kwiatów, w latach 60-tych doktor Mercurio Arboria wraz z grupą towarzyszy założył ośrodek badawczy, który miał na celu poznanie człowieka między innymi przy użyciu środków psychotropowych. Jego głównym pomocnikiem i wykonawcą działań jest Barry Nyle, który zajmuje się eksperymentami naukowymi na Elenie. Prowokuje ją do reakcji, gdyż jak szybko widz się dowiaduje, posiada ona zdolności telepatyczne (zakres ich nie jest dookreślony). Barry ma jednak pewne tajemnice i będzie ich bronić choćby miał zabić wszystkich ludzi. Jego relacje z Eleną także nie są do końca określone. Czyżby wiązało go z nią coś więcej niż badacza i obiekt badań?
Beyond the Black Rainbow to film bardzo specyficzny.
wersjsa a)
Mamy do czynienia z wciągającą historią na granicy snu i jawy. Powolne ruchy kamery, ujęcia tajemniczych obiektów połączone z rockowo progresywną muzyką przywodzącą na myśl choćby ścieżkę dźwiękową do Inferno Dario Argento sprawia, że ciężko jest się oderwać od filmu. Mamy do czynienia z niezwykle wciągającą opowieścią stylistycznie lokującą się gdzieś pomiędzy Suspirią, a twórczością takich pisarzy jak Lovecraft. Szczególnie to pierwsze skojarzenie jest wyraźnie widoczne. Podobnie jak w tamtym przeboju Argento, tak i w filmie Cosmatosa mamy wyraźne podkreślenie kolorów i świateł, jako wyznaczników nastroju, ale też i charakteru opowieści. Wiele ujęć opiera się wprost tylko na dominacji czerwieni, która pochłania wszystko. Podobnie też mamy charakterystyczną świecącą piramidę (acz może ona też być wskazówką ku Incalowi).
Fabuła jest pokręcona i bardzo wielu rzeczy nie wiadomo. W pewnym sensie można powiedzieć, że Cosmatos specjalnie wzbudza u widzów konfuzję, którą najlepiej pokazuje wizualna strona wspomnień z lat 60-tych. Widzimy w nich ledwie kontury postaci, czasem nawet tylko oczy. Wiele scen dopiero po seansie nabiera znaczenia. Beyond the Black Rainbow nie jest łatwą w odbiorze produkcją. Wręcz przeciwnie, jest trudną i w wielu miejscach nieprzyjemną. Na pewno jest to jeden z ciekawszych i ważniejszych filmów ostatnich lat i tylko szkoda, że tak mało kin puszcza filmy z taśmy, stąd pozostają nam tylko smutne cyfrowe kopie.
wersja b)
Beyond the Black Rainbow jest przykładem pretensjonalnej produkcji, które ostatnio są bardzo modne. Świetnym przykładem przerostu formy nad treścią. Wielu reżyserów ostatnimi laty nie ma nic do powiedzenia widzom zamiast tego tworzą piękne wizualnie wydmuszki, gdzie poprzez sztuczne udziwnianie fabuły robi się mętlik w głowie widzom, co ma niby pokazywać, z jakim to oryginalnym i niezwykłym dziełem widz ma do czynienia. Chodzi o oszukiwanie odbiorcy, który jak mu się powie, że ogląda artystyczny film, to nagle zapomni o wszystkich z nim problemach i na wszelkie pytania będzie udawać, że produkcja jest ambitna, bo nie wypada powiedzieć, że jest pusta. W takich to czasach żyjemy.
Oglądając produkcje Cosmatosa widza czeka spotkanie z właśnie taką wydmuszką. Zamiast akcji i fabuły otrzymujemy długie ujęcia. Mają one sprawić, że widz uzna, że ma tutaj myśleć, a w rzeczywistości donikąd nie prowadzą.
Jaka jest prawda? Czy wersja a, czy też może i b jest tą słuszną i prawdziwą? W gruncie rzeczy zależy to od widza. Jedni będą krzyczeć o wielkości tego filmu i mi osobiście bliżej ku temu zdaniu. Jednak już w trakcie seansu dostrzegałem, że zdanie odmienne, skrajnie krytyczne, nie może być tak sobie odrzucone. To jest po prostu film bardzo specyficzny i warto jego recenzje zakończyć zdaniem, które kończy zresztą też i Beyond the Black Rainbow: „Nie ważne gdzie jesteś, tam jesteś” (No matter where you go, there you are.jak stwierdził wielki B. Banzai)