Nazwa mojej strony, jak zaznaczałem od samego początku, pochodzi od pewnego cyklu wymyślonego i napisanego przez Roberta A. Heinleina. Bardzo lubię twórczość tego pisarza i trochę ją znam. Stąd też lektura powieści Mutanci Tadeusza Markowskiego była dla mnie dosyć ciekawym przeżyciem. Zacznę jednak od początku, czyli od opowiedzenia, cóż to za utwór.
Tadeusz Markowski, który zaczynał karierę pisarską w latach 70-tych, w 1984 roku opublikował powieść Umrzeć, by nie zginąć. Opowiadała ona, z tego, co wiem, o grupie mutantów, którzy po bardzo długim rejsie kosmicznym wrócili na Ziemię. Tam czekały na nich różnego rodzaju problemy. Po kilku latach, w 1989 roku Orbita wydała część drugą, czyli omawianych tutaj przeze mnie Mutantów. Jeżeli wierzyć informacji w książce, powieść ta przeleżała w szufladzie około 5 lat, gdyż była ukończona w 1984 roku. Co ciekawsze, chociaż została wydana później, to w rzeczy samej wydarzenia w niej przedstawione toczą się na długo przed Umrzeć, by nie zginąć.
Póki co nie miałem okazji przeczytać Umrzeć, stąd też będę tutaj traktować Mutantów, jako samodzielny utwór. Opowieść zaczyna się w środku rozbudowanej intrygi politycznej. Okazuje się, że ktoś angażuje duże środki w śledzenie tak zwanych pilotów. Dopiero z czasem poznajemy szczegóły pozwalające na zrozumienie opowieści i tego, kto kogo śledzi i kim są poszczególne grupy. Oto w przyszłości jeden z prezydentów zjednoczonej Ziemi – niejaki Howard – rozpoczął tajny projekt hodowli mutantów. Dzięki swoim umiejętnościom, a także długowieczności, mieli oni umożliwić podbój kosmosu. Wykonawcą tego projektu był naukowiec Hilidor, a pomagał mu przedstawiciel Floty Sonorov. W wyniku projektu powstało dwadzieścia kilka dzieci, które posiadały nie tylko długowieczność, ale jak się z czasem okazało miały zdolności telepatyczne.
Projekt musiał być utrzymywany początkowo w tajemnicy, gdyż Ziemia przeżywała już rozliczne konflikty związane z modyfikacjami genetycznymi i tworzeniem mutantów. Dopiero z czasem można było ujawnić naturę tytułowych istot. Już na poziomie ich projektowania wprowadzone były przez Hilidora, Sonorova i Howarda rozliczne zabezpieczenia. Po pierwsze ściśle złączono ich z Flotą, tak, iż poczuwała się ona do ochrony swoich „dzieci”. Drugim elementem było wychowywanie mutantów. Aby uniknąć w ich przypadku nagłego odkrywania swojej inności, zagwarantowano im, że od dzieciństwa będą one świadome tego, czym są. Stąd też, choć ludzkość od dłuższego czasu posiada właściwie jeden – lekko brązowy – odcień skóry, który powstał w wyniku przemieszania się wszystkich ras planety, to tytułowi bohaterowie są biali. Oznacza to, że przez całe życie byli traktowani, jako odmieńcy.
Mamy w związku z tym wyjątkową grupę istot, która w dużej mierze stanowi podstawę działania Floty zjednoczonej Ziemi. Kto mógłby chcieć ich usunąć? Okazuje się, że jeden z kolejnych jej prezydentów, człowiek znany jako Borisov. Postanowił on wykorzystać mutantów jako element kampanii wyborczej przed reelekcją. Zniszczenie ich, z odpowiednim komentarzem, miało mu zagwarantować przychylność wyborców, którzy mają dość niechętny stosunek do odmieńców. Między innymi z tego powodu Borisov nie tylko akceptuje, ale potajemnie odtworzył tajną organizację terrorystyczną Wolne Geny, która zwalczała wszelkiego rodzaju ingerencje w kod genetyczny ludzi.
Powieść nie ma jednego głównego bohatera. Zamiast tego mamy historię opartą na przygodach kilku postaci. Chociaż jasnym jest dla każdego czytelnika, która strona jest tą dobrą, to trzeba przyznać, że Markowski stara się przedstawić powody, dla których negatywni bohaterowie podejmują swoje wybory. Jest to zresztą zrobione na tyle dobrze, że miejscami można mieć wątpliwości, czy jednak racja nie stoi po stronie prezydenta.
W Mutantach mamy do czynienia z wymieszaniem z jednej strony porządnej powieści science fiction, a z drugiej szpiegowsko – politycznej. Wizja świata jest starannie skonstruowana i widać, że autor miał pewien pomysł na to, jak on ma wyglądać. Wspomniałem jednak na początku o Heinleinie. Otóż poza stworzeniem interesującego świata i ciekawych bohaterów Markowski, jak mi się wydaje, wyraźnie nawiązuje w Mutantach do Methuselah’s Children. Chodzi tutaj nie tylko o główny zrąb fabuły, gdzie mamy grupę długowiecznych ludzi, których rząd chce usunąć. Mamy tam także i podobne obiekty pojawiające się, jako element fabuły (dla tych, co czytali: Feniks i New Frontiers). Nawet i imię „twórcy” długowiecznych jest takie samo. O ile u Markowskiego Howard był prezydentem, to u Heinleina mieliśmy bogacza Howarda, który stworzył towarzystwo mające dać ludziom nieśmiertelność.
Zaznaczmy jednak, że owe nawiązania w żaden sposób nie ujmują Markowskiemu i jego powieści. Są natomiast ciekawym przykładem recepcji i zabawy autora z czytelnikiem. Heinlein nie był raczej specjalnie znany w czasach PRL u nas (choć było kilka osób, które można nazwać jego fanami, jak na przykład profesor Świderkówne), więc tym bardziej ciekawym jest czytać powieść z wyraźnymi nawiązaniami do jego twórczości. Kiedy spytałem o owe podobieństwa Wojciecha Sedeńkę, ten wspomniał, że Markowski tłumaczył Heinleina, niestety nie miałem okazji tego sprawdzić. Jest to jednak ciekawy trop, który postaram się kiedyś pociągnąć.
Jakby jednak nie było, chce wyraźnie podkreślić jedno: Mutanci, to wciągająca powieść. Sprawnie napisana i z dużą pomysłowością. Tym bardziej jej lektura zachęca do sięgnięcia do wcześniejszej twórczości tego autora, co zamierzam możliwie szybko uczynić. Dodajmy, że o ile sama powieść była wydana już jakiś czas temu, więc może nie być zbyt łatwo dostępna, to w przyszłym roku wydawnictwo Solaris wyda ją ponownie, wraz z reedycją Umrzeć, by nie zginąć.