Szkoda, że nowy Doktor ma gorsze efekty specjalne, niż to, co można uzyskać przy pomocy pudełek po pizzy, worków na śmieci i plastikowego kubka.

Dzień Doktora

Często, kiedy mowa jest o filmie telewizyjnym o Doktorze Who, wyprodukowanym w 1996 roku, zarzuca mu się, że jest amerykański w stylu. Jest to całkiem zrozumiałe, biorąc pod uwagę, że film powstał w dużej mierze za amerykańskie pieniądze, ale warto zaznaczyć, że o ile za oceanem nie był sukcesem, to w momencie premiery podobał się w ojczyźnie serialu. Wprowadzono w nim pewne zmiany odnośnie konwencji, charakteru bohatera, tak, aby był on bardziej nowoczesny. Podrasowano także czołówkę, tak, iż mieliśmy do czynienia z symfonicznym wydaniem melodii Grainera.

 
Kto?
Kto?

Po co o tym pisze? Dzisiaj będzie o specjalnym odcinku na 8 rocznicę „nowego” Dr Who – Day of the Doctor. Przygotowany przez Stevena Moffata, właściwie film o naszym bohaterze, był przez wielu oczekiwany. Bardzo szybko miałem złe przeczucia odnośnie tego, czy będzie mi się to, co ma nam zaprezentować BBC, podobało. Ostatni sezon serialu nie zapowiadał jakiejś dramatycznej poprawy jakości tego, z czym mamy do czynienia od 8 lat. Zapowiedzi raczej utwierdzały mnie w tym, że będzie to powtórka z tego wszystkiego, czym katowano nas, od kiedy Russel T. Davies przyprowadził Ecclestone’a na plan.

Jedynym takim „wahnięciem” w moich złych przeczuciach był mini odcinek Night of the Doctor. W dużej mierze, dlatego, że wreszcie mogliśmy obejrzeć coś więcej z wielkim pechowcem Paulem McGannem. Niedoszły Sharpe i jednofilmowy Doktor, miał okazje ponownie skorzystać z TARDIS. Miłe było także i to, że wreszcie można było obejrzeć jego regenerację, czyli rzecz, o którą słusznie wielu miało pretensje wobec Daviesa. Ósmy Doktor był bowiem, jak dotąd, jedynym pozbawionym tej sceny. Szybko jednak wrócił pesymizm, bowiem było jasne, że w odcinku rocznicowym klasycznych Doktorów nie będzie.

Zaczynamy podróż. Szkoda, że nie można już od samego rana...
Zaczynamy podróż. Szkoda, że nie można już od samego rana…

Wreszcie, kiedy obejrzałem odcinek, zauważyłem jednak jedną jego zaletę. Dzięki niemu zrozumiałem właściwie, czemu aż tak bardzo nie podoba mi się nowy Doctor Who. Jakiś czas temu złośliwie napisałem, że Sherlock BBC, to takie CSI dla ubogich. Natomiast nowe przygody Doktora, to bardzo daleko idąca amerykanizacja serialu, który był kiedyś bardzo brytyjski. Nie jest tajemnicą, że BBC od lat 80-tych, szczególnie, od kiedy Doctor zaczął wyraźnie tracić widownie na rzecz takich seriali, jak Buck Rogers, próbowało go unowocześnić. Wtedy się to nie udało, co wynikało w dużej mierze z mechanizmów biurokratycznych, a i temu, że nie było wystarczająco dużo pieniędzy. Wtedy też to unowocześnienie polegać miało na zamerykanizowaniu serialu.

Stąd też, kiedy w 1996 roku powstał film, który nie był ograniczany przez BBC, pozwolono sobie na pewne zmiany. Zachowano jednak bardzo wyraźną ciągłość z tym, co było znane od (wtedy) ponad 30 lat. McGann, chociaż grał Doktora zakochanego, to dalej był wyraźnie niepasujący do otoczenia. Był Doktorem. W 2005 roku pozbyto się w całości bagażu serialu i stworzono go całkowicie od nowa. Zrobiono go na modłę nie klasycznej brytyjskiej telewizji, a zamiast tego oparto się na typowo amerykańskich schematach. Co więcej, raczej z tych gorszych produkcji. Zniknęła gdzieś lekkość i świadomość, że nie operując wielkim budżetem, należy czymś zastąpić marne efekty specjalne i ograniczone możliwości podróżowania. Widać to zresztą przewrotnie w jednej z niewielu dobrych rzeczy, które powstały przy okazji oficjalnego 50-lecia serialu, czyli w The Five(ish) Doctors. Wyreżyserowany przez Petera Davisona film o samych aktorach grających 5, 6, 7 i 8 Doktora, próbujących dostać się do odcinka rocznicowego, poza tym, że jest pełen humoru i lekkości bijących na głowę wszystkie odcinki „nowego”, ma także parę udanych komentarzy odnośnie zmian. Jedną z nich jest zabawna scena, kiedy nasi bohaterowie dostają się na plan przedstawiający wnętrze TARDIS i jeden z nich narzeka, że scenografia się nie rusza. On wolał, kiedy się ruszała. Co prawda wyglądało to tandetnie, ale (to już ode mnie) wymuszało zarazem większą pomysłowość.

Oglądając rocznicowy odcinek, widać to było doskonale, razem z wrażeniem, że produkowało go jakieś ABC/NBC. Patos i melodramatyzm wylewają się drzwiami i oknami. Muzyka, która spokojnie nadawałaby się do ekranizacji powieści Nicholasa Sparksa, wraz z powagą i dramatyzmem wprost z Dynasti. Niby mamy humor, który miałby sprawiać, że serial nie mierzi swoją wymuszoną podniosłością, ale jest go zdecydowanie za mało.

Szkoda, że nowy Doktor ma gorsze efekty specjalne, niż to, co można uzyskać przy pomocy pudełek po pizzy, worków na śmieci i plastikowego kubka.
Szkoda, że nowy Doktor ma gorsze efekty specjalne, niż to, co można uzyskać przy pomocy pudełek po pizzy, worków na śmieci i plastikowego kubka.

Napisałem, że jest to odcinek na 8 rocznicę serialu i podtrzymuje to zdanie. Przez trochę ponad godzinę niby dostajemy różne nawiązania do historii Doctora, ale są one na poziomie hołdu wobec tradycji obecnego w – także rocznicowym – Day Antoher Day. Zabawne, że obydwie produkcje mają w tytule „Day”. W każdym razie tamten film o przygodach Bonda, miał stanowić pewne podsumowanie przygód bohatera. Od wielu lat ratuje on Jej Królewską Mość, a przy okazji świat, od wielu złych rzeczy. Stąd pewnym zawodem było to, że postanowiono to upamiętnić poprzez losowe wrzucanie elementów znanych z poprzednich filmów. Rocznicowy odcinek Doctora niby ma widoczne różne drobiazgi, jak szalik 4ki, czy zdjęcia poprzednich towarzyszy widoczne na ścianie (nie dam głowy, ale chyba wydrukowane, a niezrobione odbitki – niestety częsty błąd obecnie), czy też niespodziewane pojawienie się jednego z klasycznych doktorów. Jednakże większość tych rzeczy jest na poziomie haseł z wikipedii. Niby wszystko się zgadza, ale brakuje „uczucia” względem tego, do czego się odnosimy. Tym bardziej, że mamy do czynienia z kompletnie innym serialem, niż ten, który opowiadał o przygodach doktorów 1-7. Zabrakło chyba pomysłu, jak i nie chciano antagonizować zakochanej w Davidzie Tennantcie widowni. Przypominanie, że Dr Who ma historię nie jest zbyt mile widziane w pewnych środowiskach.

Na głównego złego w rocznicowym odcinku wybrano Zygonów. Byli to jedni z bardziej pociesznie wyglądających złych i w nowym wydaniu dalej są pocieszni. Przy czym znowu mamy problem obecny już w poprzednim sezonie. Nie wiedzieć, czemu na siłę twórcy „nowego” promują idiotycznie pacyfistyczne poglądy. No, bo wiadomo, że wystarczy pogadać i rasa chcąca władzy nad światem zmieni zdanie. O naiwności.

Doktor podróżuje w czasie, na swojej drodze spotyka 9tke, a i tak zwanego War Doctor. Przyznam, że poza chęcią zatrudnienia Johna Hurta, nie do końca rozumiem, po co stworzono owego Wojennego Doktora. Bez problemu można by go zastąpić McGannem i nie byłoby wtedy problemów z tym, że nagle trzeba zmieniać numerację. Proste rozwiązania nie są jednak tym, czego się teraz chce w BBC.

Fabuła, podobnie jak miało to miejsce w większości ostatnich odcinków, jest sztucznie pokomplikowana, a bohaterowie dostają fałszywe wybory. Najpierw buduje się napięcie, a potem ni z tego, ni z owego, okazuje się, że cały dramat, z jakim mieliśmy do czynienia przez ostatnią godzinę, jest niczym. To trochę jak oglądać film o katach wykonujących wyroki śmierci, aby po chwili dowiedzieć się, że mogą oni zamiast ścinać głowy skazańcom iść z nimi na herbatkę do parku. Przyznacie, że to chyba nie o to chodzi?

Podsumowując moje narzekania, jeżeli komuś podobał się nowy Doctor, to pewnie i odcinek rocznicowy spełni jego oczekiwania. Będzie miał wszystko to, co jest kręcone od 8 lat, czyli amerykański serial kręcony przez BBC z patosem i melodramatem. Jeżeli jednak jest się fanem więcej niż tych kilku ostatnich lat i pamięta się, jakim cudownym łajdakiem był 7my w The Curse of Fenric, to czeka ciebie zawód. To nie jest 50-rocznica. Lepiej obejrzeć The Five(ish) Doctors.

 
 
 
 

14 comments

  1. Coś oszukałaś. Paul McGann nie był i nie jest jedynym Doktorem bez regeneracji: a Colin Baker to co? Przecież go zwolnili, nie miał szans na swój ostatni odcinek. Mówisz tu jak znawczyni Classic Who, a takie rzeczy się przecież pamięta.

    Ale nie chcę tu wychodzić na hejterkę. Sama nie uważam, by serial w 2005 roku stał się zamerykanizowany – stało się to według mnie w 2010. Lubię erę Daviesa, lubię te sztucznie wyglądające potwory, lubię to, w jaki sposób serial skupił się na towarzyszach i w jaki sposób odnowił doktorowy wizerunek. Po 2010 niestety wiele przestało mi się podobać, dotrzegam tę hollywoodzkość, chaotyczność, niespójność. Mam wiele zastrzeżeń odnośnie jubileuszowego odcinka. I nawet mimo tego, że Moffat mi się nie podoba, wciąż oglądam Doktora.

    Oczywiste wydają się tu dla mnie dwie rzeczy. Po pierwsze, nic dziwnego że w 2005 zdecydowano się na drastyczne odświeżenie wizerunku serii. W czasach McCoya serial dogorywał, ówczesna forma przestała się sprawdzać. Gdy odeszli od niej w 1996, oglądalność była, jak zauważyć, na Wyspach dość spora. Szli więc tym tropem. Po drugie, rozumiem czemu wprowadzili postać Hurta. Wyobrażasz sobie McGanna w tym żabocie, fraku i lokach na głowie jako Doktora rozwalającego dwie planety? Nawet mimo tego że to się w rzeczywistości nie wydarzyło, i tak ma to sens. No i wtedy nie byłoby tak ciekawych interakcji jak między Hurtem, Tennantem i Smithem – McGann w gruncie rzeczy dużo bardziej ich przypominał. A Moffatowi widać o to chodziło.

    • hihnttheadmin says:

      Co prawda Baker “nie przyszedl”, to jego Doktor mial regeneracje na ekranie i oto mi chodzilo. Zreszta BBC chciało, aby Baker przyszedl, ale on sie obrazil (co nie jest dziwne). Zreszta nie uwazam sie za znawce odnosnie Doktora, a jedynie fana oryginalnego serialu.
      Natomiast co do formy i odswiezen. Doctor z 1996 roku dalej pozostawal brytyjski, choc go unowoczesniono, tak jak zreszta zrobiono to w latach 80-tych (Davison i Baker 2, ale tez i McCoy, to byly zmiany majace przystosowac serial do owczesnej widownii – a i gdyby nie polityka BBC serial trwal by nadal). Nie mielismy do czynienia z zerwaniem ciaglosci, a w 2005 roku to zrobiono. Odcinki RTD i Moffata, nawet kiedy sa prostackimi zrzynkami ze scenariuszy oryginalnego serialu (odcinek o Dalekach i Churchilu), to okazuja sie “innym serialem”.To jest, wedlug mnie, duzy problem nowego Dr.
      Natomiast, co do McGanna, tak, wyobrazam go sobie mordujacego planety. Tak samo, jak nie mialem problemu z tym, ze McCoy gral Doktora manipulujacego wszystkimi i miejscami bliskiego byciu negatywnym bohaterem serialu. Tak samo, jak podobal mi Throughton robiacy eksperymenty naukowe na swoich towarzyszach. McGann bez problemu moglby zagrac wojownika i by sobie z tym poradzil. Natomiast, jezeli chodzi o interakcje z 10? i 11?, to dobry scenarzysta poradzilby sobie z tym. Tutaj moze byc jesli juz problem tego, ze tych jest jak na lekarstwo w tym serialu :/

      • No tak, pod tym względem to rzeczywiście regeneracja była. A to nawet nie wiedziałam że chcieli żeby przyszedł, też mu się nie dziwię. A o którym odcinku z Dalekami mówisz? Z którym Doktorem?

        Nie chodziło mi o samego McGanna jako Doktora, tylko o to, że jego postać w serialu przeszłaby gwałtowną przemianę, o 180 stopni. Do tej pory się to nie działo, a gdyby zrobić coś takiego to wielu fanów miałoby podstawy do pretensji. W końcu niewiele miał ósmy okazji by nam się pokazać, a gwałtowne przemiany charakteru dawałyby powód do spin-offów, których najwyraźniej Moffat sobie nie życzy. Super, cieszę się że masz tak niespotykane opinie o serialu, bo krytyka to podstawa nawet wśród fanów. No i można podyskutować 🙂

        • hihnttheadmin says:

          Chodzi o porownanie Victory of the Daleks z 11? i The Power of the Daleks z 2.
          CO do charakteru i postawy 8ki, to nie bylaby to sytuacja, ze mamy zmiane o 180 stopni, gdyz de facto nie byloby tak, ze z odcinka na odcinek zmienil sie jego charakter. Zamiast tego bylaby to bardzo ciekawa sytuacja i pytanie: co go zmienilo w czasie pomiedzy filmem z 1996 roku, a tym hipotetycznym rocznicowym. Byloby to zreszta w takim ukladzie bardziej przejmujace.

  2. rob says:

    zresztą jest wiecej różnic np.mówi się że doktor nie używa przemocy no nie jest to do końca prawda 3 stosował bodajże chwyty judo zresztą z powodzeniem ;))tardis zaś nie zawsze był budką telefoniczną np.w odcinku z 6 doktorem attack of cybermen gdzie próba naprawy modułu kamuflującego dała dość zabawny rezultat a odchodząc od doktora to anglicy mieli całkiem sporo seriali SF od Quatermasa? doomwatch przez tomorrow people poprzez sapphire and steel to z tych nieznanych u nas po znane u nas UFO czy kosmos 1999 w sumie brytyjskie SF to materiał na dłuższą notke 😉

    • hihnttheadmin says:

      To co widzialem z Quatermasa (kinowki Hammera), bylo bardzo dobre i fajnie zrobione. A i o jednym, malo znanym (a waznym!) serialu s-f brytyjskim, bardzo intreesujacym dla fanow Dr Who, pisalem: Blake’s 7. Ach, Kerr Avon, to byl prawdziwy bohater! 😀

      • rob says:

        co do blake 7 widziałem chyba kawałek muszę na YT poszukać czy nie ma całych odcinków moim ulubieńcem było jeszcze UFO choć bardziej z estetycznych względów całkiem nieźle oglądało się też serie “supermarionetkowe” jak np.thunderbirds też rzecz prawie w polsce nie znana a na zachodzie chyba można to powiedzieć kultowa

  3. rob says:

    :)czasem warto do takich staroci zajrzeć o ile się da rzecz jasna ;))chciałem dać jeszcze doomwatch ale są tylko całe odcinki nie chciałem zaśmiecać notki ponad miare 😉

Leave a Reply to hihnttheadmin Cancel reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *