Ostatnimi laty wielkie roboty zyskują na popularności. Wystarczy wspomnieć kinowe wersje Transformerów, czy też mający niedawno premierę Pacific Rim. Pisałem na stronie o wyprodukowanym w Japonii wysoko (jak na tamtejsze warunki) budżetowym Gunheddo, ale ten ostatni film wpisuje się w wielką tradycje obecną w kraju kwitnącej wiśni. Na zachodzie wielkie roboty częściej niż na ekranie kinowym można było zobaczyć chociażby na ekranie komputera (Mechwarrior i jego rozliczna konkurencja), czy w postaci figurkowych gier. Warto zaznaczyć od razu, że wielkie roboty są bardzo niepraktycznymi maszynami do prowadzenia wojny. Wyglądają pięknie, ale jest to raczej spełnienie fantazji o super-maszynach, aniżeli w jakikolwiek sposób realistycznie przedstawiona przyszłość. Jest jednak pewien wyjątek spośród filmów o robotach, w którym mamy całkiem rozsądne podejście do tego zagadnienia.
Robot Jox, bo o tym filmie mowa, jest sztandarowym przykładem nisko budżetowego s-f. Wyprodukowany przez rodzinę Bandów (o dokonaniach Charlesa, już tu pisałem), powstał za mniej niż 10 milionów dolarów. Reżyserem był Stuart Gordon, ale prawdziwie ważnym nazwiskiem był autor scenariusza: Joe Haldeman. Twórca sławnej Wiecznej wojny. Wydawać by się mogło w związku z tym, że Robot Jox będzie filmem, o którym się mówi, albo, chociaż pamięta, biorąc pod uwagę rangę nazwiska zaangażowanego w produkcje. Niestety w wyniku różnych, w dużej mierze niezwiązanych z samym filmem, zawirowań nie tylko nie zarobił on na siebie w kinach, ale także nie zdobył sobie statusu prawdziwie kultowej produkcji. Tak na prawdę dopiero pojawienie się zapowiedzi Pacific Rim sprawiło, że przypomniano sobie o tym filmie porównując efekty specjalne pomiędzy tymi dwoma filmami.
Fabuła jest dosyć prosta. W przyszłości świat podzielony jest na dwa zwaśnione państwa: Konfederacje i Sojusz. Pierwsze jest wyraźnie inspirowane ZSRR, a drugie USA. Prowadzą one między sobą permanentną wojnę o dominację, która jednak przybrała nieoczekiwaną formę. Zamiast walczących armii wprowadzono pewną modyfikacje. Kule ziemską podzielono na prowincje, a o każdą walczy się poprzez pojedynki wielkich robotów. Są one retransmitowane przez telewizje, a na polu walki ustawione są specjalne stanowiska dla widzów. Stąd też wielkie roboty w tym filmie nagle okazują się całkiem ciekawym i sensownym pomysłem. Mamy do czynienia z walkami gladiatorów o władzę nad Ziemią. Do tego, trzeba przyznać, że pomimo niskiego budżetu, modele maszyn, jak i ich animacja robią dalej dobre wrażenie. Jest to świetny przykład, że tradycyjne efekty specjalne, odpowiednio użyte, nie starzeją się tak szybko. Także i projekty owych maszyn, choć niczym niewyróżniające się, należy uznać za udane.
Film opowiada o pojedynku między dwoma zasłużonymi Joxami, czyli osobami kierującymi robotami. Przedstawicielem Sojuszu Achillesem i Aleksandrem walczącym dla Konfederacji. Ten drugi jest pewnym siebie i zdecydowanym wojownikiem. Mordującym poddających się przeciwników. Natomiast Achilles oczekuje na swoją 10 walkę, ostatnią z obowiązkowych, do jakich się zobowiązał zostając Joxem. Sam film rozpoczyna się sekwencją, podczas której Aleksander morduje Heraklesa i zaraz potem zapowiada, że następny będzie Achilles. Kolejne sceny to treningi do walki. W ich trakcie jesteśmy poinformowani, że w niedalekiej przyszłości wprowadzony zostanie dodatkowy czynnik w postaci wyhodowanych żołnierzy przy użyciu najnowszych osiągnięć genetyki. Wydaje się, że pojedynek Achillesa i Aleksandra będzie ostatnim, gdzie brać będą udział normalni ludzie, a nie twory wyprodukowane przez naukowców.
W końcu dochodzi do pojedynku obydwu bohaterów. Jednakowoż w jego trakcie dochodzi do tragedii. Achilles próbując powstrzymać wystrzeloną wbrew zasadom „rękę – rakietę” robota Aleksandra, która kierowała się w stronę publiczności, niefortunnie pada na widownie. Giną ludzie, a Achilles odczuwa wyrzuty sumienia. Rezygnuje z dalszych walk, chociaż sędziowie decydują, że pojedynek powinien zostać powtórzony. Nikt nie rozumie jego decyzji, jego rodzina jest atakowana przez obywateli Sojuszu, a on sam wyzywany od tchórzy. Filmy jednak rządzą się własnymi prawami i nasz bohater w końcu jednak będzie musiał wrócić i stanąć do ostatecznej walki.
Robot Jox nie jest produkcją idealną. Fabuła miejscami jest niedopracowana, a niektóre zachowania bohaterów są trudne do wytłumaczenia. Warto też dodać, że podczas prac nad filmem doszło do sporu pomiędzy Haldemanem i Gordonem odnośnie tego, do kogo ma on być kierowany. Reżyser chciał filmu dla dzieci, który spodoba się rodzicom. Scenarzysta chciał bardziej poważnego filmu o wojnie. Stąd też miejscami można odnieść wrażenie, że nikt nie wie, do czego zmierza cała historia. Pomimo tego film się dobrze ogląda, acz można zrozumieć, czemu Haldeman ma dosyć negatywne zdanie o całej produkcji. Mógł to być znacznie lepszy film, ale też jak na produkcje klasy B, jest i tak zaskakująco dobry.
O muzyce właściwie nie pamiętam. Aktorzy w dużej mierze są anonimowi, choć w tle pojawiają się znajome twarze. Wszystko generalnie wpisuje się w tradycje dobrego kina produkowanego niskim kosztem. Przy okazji, na przykładzie Robot Joxa widać, jak wielką tragedią dla kina jest upadek „kina klasy B”. Nie ma już tylu średnio-budżetowych produkcji, w ramach których można było realizować nietypowe opowieści. Kończąc, trzeba zaznaczyć, że pomimo tego, że Robot Jox okazał się porażką w kasach kin, to w niektórych krajach pojawiła się fałszywa kontynuacja tego filmu. Nie miała ona nic wspólnego z oryginałem, za to dystrybutorzy chcieli skorzystać z pewnej popularności Robot Joxa i tak „niefortunnie” tłumaczyli tytuły.
Polecam także świetne zdjęcia z produkcji filmu.