Kolory Jovovich, czyli Ultraviolet i jego problemy

Zamiast plakatów lepiej pokazać poszczególne kadry. Tutaj synchronizowany atak ninja.
Zamiast plakatów lepiej pokazać poszczególne kadry. Tutaj synchronizowany atak ninja.
 

Czasem mamy do czynienia w kinie z młodymi twórcami, z którymi wiąże się spore nadzieje. Przeważnie są one z różnych powodów niespełnione. Dotyczy to także kina gatunkowego, które szczególnie często jest tak początkiem, jak i końcem kariery dla danego reżysera, czy scenarzysty. Dobrym przykładem jest kariera Kurta Wimmera, który po nakręceniu Equilibrium brany był przez wielu pod uwagę, jako człowiek, wzorem rodzeństwa Wachowskich zrewolucjonizuje kino akcji. Wiele osób podkreślało bardzo dobrą wizualną stronę tego filmu, jak i fabułę posiadającą pewną treść. Ten ostatni element szczególnie mocno zwracał na siebie uwagę w obliczu klęski wspomnianych Wachowskich przy kolejnych częściach Matrixa. Wydawało się, że Wimmer kontynuując tę „karate rewolucję”, zachowa jednak poszanowanie dla logiki i sensu opowieści filmowej. Wypełni on pustkę powstałą po Reaktywacjach i Rewolucjach.

Panic at the Disco, albo szkoda, że Wimmer nie kręci teledysków
Panic at the Disco, albo szkoda, że Wimmer nie kręci teledysków

Należy jednak wspomnieć, że Equilibrium, choć było niewątpliwym sukcesem wśród recenzentów i osób interesujących się fantastyką, to zdecydowanie nie przełożyło się to na wpływy z kas kin. Na całym świecie film ten zarobił trochę ponad jedną czwartą budżetu. Był jednak na tyle dobrze oceniony przez wszystkich, że producencie dali Wimmerowi jeszcze jedną szansę i większy budżet. Tak powstał Ultraviolet. Dla wszystkich, jak i samego Wimmera, miało to być takie Equilibrium, tylko lepsze. Bardzo mocno podkreślano, że będzie w nim wykorzystana sztuczna, wymyślona na potrzeby tamtego filmu, sztuka walki znana jako Gun-Kata. Z Equilibrium wzięto także Klausa Badelta jako człowieka odpowiedzialnego za muzykę.

Kiedy w końcu Ultraviolet pojawił się w kinach spotkał się z bardzo krytycznym przyjęciem, tak ze strony krytyków, jak i widzów. Film opowiada o Violet Song Jat Shariff granej przez Milla’ę Jovovich. Cierpi ona na rzadką chorobę hemofagię. Powstała ona w laboratoriach wojskowych, jako specjalny wirus, który miał stworzyć super żołnierzy. Jednakże w wyniku wypadku wydostała się ona na zewnątrz. Roznosi się poprzez kontakt człowieka z zarażoną krwią, a jej objawami jest zwiększenie czułości oczu i innych zmysłów, a także zwiększona siła, czy szybkość leczenia się organizmu. Wydawać by się mogło, że to nie choroba, a dar, ale są tez i inne, te negatywne, objawy. Hemofag potrzebuje regularnych transfuzji krwi. Jego kły wydłużają się niczym u wampira, ale najważniejszym jest to, że ma on ledwie dwanaście lat życia od momentu zarażenia.

White power! Ewentualnie mam podjerzenie, że sklonowano Storm Shadowa.
White power! Ewentualnie mam podjerzenie, że sklonowano Storm Shadowa.

Rząd światowy, czy też jego emanacja w postaci sił kierowanych przez Ferdinanda Daxusa stopniowo ograniczał prawa chorych. Najpierw kazano nosić im wyróżniające się stroje. Potem zamknięto ich w gettach, aby w końcu przeprowadzać na nich eksperymenty medyczne. Celem było usunięcie zagrożenia, jakim dla świata mieli być chorzy. W tym celu naukowcy pracujący dla Daxusa stworzyli specjalną broń, która miała być przewieziona z laboratorium do kierownictwa sił porządkowych. Pojawił się jednak pewien problem. Violet, która przez wiele lat była poddawana eksperymentom badawczym, uciekła z laboratorium, w którym była przetrzymywana i przyłączyła się do grupy partyzantów – hemofagów. Ich celem poza rozlicznymi zamachami terrorystycznymi, było przeżycie. Dlatego też wysłali oni Violet, aby przejęła ona pojemnik z bronią, a gdyby się nie dało uciec, to miała ją zniszczyć.

Wszystko szło dobrze. Nasza bohaterka bez problemu weszła do laboratorium, ale w momencie, kiedy miała już w dłoni pojemnik, została zdekonspirowana. Oglądamy potem kilkuminutową sekwencje walki. Kiedy się ona wreszcie kończy okazuje się, że w pojemniku jest mały chłopiec. Szefowie ruchu oporu chcą go zastrzelić, gdyż według nich posiada on antygeny, które wybiją wszystkich hemofagów. Niestety, albo na szczęści Violet nie jest w stanie do tego dopuścić. Kiedy została zarażona była w ciąży i w wyniku choroby, jak i eksperymentów, jakie na niej przeprowadzano straciła dziecko. Teraz odczuwa wyraźne matczyne uczucia względem chłopca z pojemnika. Efektem tego jest to, że ścigają ją teraz przedstawiciele ruchu oporu, jaki i ludzie Daxusa.

Aż dziwne, że nikt lubujący się w symbolice "na siłe" nie wziął Ultraviolet na warsztat. Można napisać co najmniej kilka artykułów o znaczeniu ułożenia ciał w poszczególnych scenach.
Aż dziwne, że nikt lubujący się w symbolice “na siłe” nie wziął Ultraviolet na warsztat. Można napisać co najmniej kilka artykułów o znaczeniu ułożenia ciał w poszczególnych scenach.

Dalszy film to miszmasz scen walki, kolorowych scenografii i ujęć, które mają wzbudzić emocje. Niestety tutaj pojawia się pewien bardzo duży problem Ultraviolet. Wielu ludzi wskazywało na to, że mamy do czynienia z filmem, któremu producenci wycieli mniej więcej 20 minut fabuły. Wiele scen mających pokazywać emocjonalne dorastanie Violet zostało przez nich usuniętych wzbudzając zdenerwowanie Wimmera i niezadowolenie Jovovich. Cofnięcie tych zmian nie sprawiłoby jednak, że Ultraviolet byłby dobrym filmem. Być może lepszym, ale nie dobrym. Problem dzieła Wimmera leży w gruncie rzeczy w muzyce.

Film jest piękny, poszczególne ujęcia wyglądają niczym wzięte z komiksu, czy z obrazu. Kolory – przeważnie kompletnie irracjonalne – dopełniają wrażenie obcowania z czymś wspaniałym. Do tego dochodzą stroje Violet, które, podobnie jak i jej włosy, zmieniają kolor w zależności od sceny. W gruncie rzeczy poszczególne kadry można z przyjemnością oglądać po kilka razy. Niestety tylko oglądać. Muzyka, która normalnie dopełnia obraz w filmach, nadaje im emocje, tutaj wyprana jest ze wszystkiego. Jest li tylko zapychaczem, który w żaden sposób nie nadaje znaczenia temu, co oglądamy. Sprawia to, że zamiast być pod wrażeniem scen, jesteśmy nimi przytłaczani.

Stroje Violet zmieniają kolory i trzeba przyznać, że to jest akurat fajny element filmu. Poza tym, czyżby better red than dead?
Stroje Violet zmieniają kolory i trzeba przyznać, że to jest akurat fajny element filmu. Poza tym, czyżby better red than dead?

Prostota fabuły z jej dziwnymi pomysłami, nie jest problemem. Nawet rozliczne błędy logiczne, które chyba nie zawsze wynikają z wycięcia dosyć wielu scen, mogłyby zostać przemilczane. Nawet tak ważne problemy dla fabuły, jak postać Daxusa, czy sama idea walki z, w gruncie rzeczy niezbyt straszną – jak na śmiertelne – chorobą. Film spokojnie mógłby być całkiem przyjemną opowiastką o matczynej miłości z silną kobiecą bohaterką. Jovovich, która chyba na stałe przejęła rolę silnej kopiącej kobiety, choć aktorką wybitną nie jest, to doskonale nadaje się do tego typu produkcji. Wygląda dobrze i kamera ją lubi, a póki nie musi oddawać głębokich emocji, to nic nie przeszkadza w jej obecności na ekranie. Aktorzy drugoplanowi także są całkiem dobrze dobrani. Tylko no właśnie ta muzyka, która sprawia, że zamiast dać się wciągnąć fabule zwyczajnie usypiamy.

Jest to bardzo wyraźne choćby w scenie początkowej, gdzie mamy wiele spektakularnych scen akcji. Poszczególne ujęcia robią wrażenie swoją pomysłowością i są o wiele ciekawsze niż większość tego typu momentów w kinie. Mamy jednak do czynienia ze zmarnowaną szansą. Ultraviolet w przyszłości zostanie zapamiętany chyba tylko, jeżeli stanie się bazą teledysku Juno Reactor, czy innego zespołu z podobnymi teledyskami do God is God. Zabawne i smutne jest jednak to, że cenę za klęskę filmu poniósł tylko Wimmer, a Badelt, który znacznie bardziej za nią odpowiadał, dalej tworzy i straszy widzów swoimi podróbkami Hansa Zimmera.

ps: następny tekst będzie na stronie za tydzień, czyli w piątek 5 kwietnia.

 
 

3 comments

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *