Dzisiaj trochę nietypowo, ponieważ niniejszy tekst jest 101 opublikowanym na stronie i wydaje mi się, że warto to jakoś uczcić. Tym bardziej, że podobna okazja nadarzy się dopiero za około 10 lat, czyli parę lat po Blade Runnerze. Teoretycznie najprostszym sposobem na tego typu rzeczy byłoby zrobienie przeglądu tekstów i jakiejś formy podsumowań. Jednakże tego typu rzeczy zdecydowanie lepiej pasują na koniec roku. Stąd też wydaje mi się, że należy uczcić tę okazje trochę inaczej. Z tego też powodu pomyślałem o napisaniu pewnego nietypowego tekstu. Mam nadzieje, że ciekawego i interesującego.
Pewną inspiracją do jego napisania były prace znanego francuskiego filozofa, lingwisty Rolanda Barthesa. Jego teksty inspirowały antropologów, ale i historyków. Najbardziej znane są chyba Mitologie, czyli książka poświęcona badaniu współczesnych mitów. W krótkich studiach analizował on między innymi okładkę „Paris Matcha”, ale także striptease. Patrzył on, w jaki sposób pewne, czasem dosyć proste rzeczy, miały drugie dno i głębsze uzasadnienie. Te dodatkowe znaczenia sprawiały, że z pozoru proste zdjęcie czarnego żołnierza w mundurze francuskiej armii było w rzeczywistości swego rodzaju traktatem o wizji państwa. Jest to niesamowicie ciekawa książka, choć od razu ostrzegam, że zawarta w niej dłuższa teoretyczna dyskusja na temat tego, czym jest mit, jest w wydanym u nas tłumaczeniu kompletnie niezrozumiała. W każdym razie tutaj pobawię się trochę w Barthesa, z zaznaczeniem jednakże, że moje „analizy” będą jednak dosyć płytkie. Jest to bardziej zabawa, aniżeli poważne badanie tematu.
Zagadnieniem, którym dzisiaj się będziemy zajmować są okładki powieści z dosyć popularnego obecnie nurtu literatury. Chciałbym zwrócić uwagę, że od pewnego czasu rynek książki jest wręcz zalewany przez powieści, które można nazwać mianem pornograficznych. Trzeba pamiętać jednakże, że tego typu literatura zawsze istniała i nie chodzi mi tylko tutaj o tak zwane wydawnictwa klubowe – to był jeden ze sposobów w XIX i na początku XX wieku na produkcje i dystrybucje pornografii, która udawała wobec ewentualnych cenzorów i moralistów na przykład literaturę naukową. Mechanizmem stosowanym wtedy była stylizacja tekstu na wybór opisów zaczerpniętych z literatury światowej, który po przyjrzeniu się okazywał się tak na prawdę zbiorem tak zwanych momentów. Zawsze jednak oprócz tych bardziej snobistycznych tytułów istniał rynek „zwykłej” pornografii. Można tutaj wymienić choćby taki klasyk literatury jak Pamiętnik Fanny Hill. Tutaj mała dygresja, jeżeli ktoś oglądał Allo Allo, to spieszę uświadomić (choć pewnie wielu nie trzeba), że mama Edith wzięła swoje imię od bohaterki tej właśnie pornograficznej powieści Johna Clelanda. Na marginesie dodam, że jedno z polskich wydań zostało przygotowane przez oficynę studencką na przełomie lat 80-tych i 90-tych.
W każdym razie, jak pisałem, tego typu literatura zawsze była obecna, ale jej miejsce było gdzieś z tyłu. Schowana i ukryta przed wzrokiem ludzi. Ostatnio jednak dzięki niezwykłemu wręcz sukcesowi Fifty Shades of Grey nagle w autobusach i środkach komunikacji miejskiej można spotkać całkiem dużo kobiet oddającej się lekturze pornografii. Głównie powieści E. L. James. Wspominam o kobietach nie tylko, dlatego, że dosyć powszechnie i stereotypowo wiąże się sukces rynkowy tej powieści z tą właśnie płcią, ale także, dlatego, że na kilkanaście widzianych przeze mnie kobiet czytających Grey’a, spotkałem tylko jednego mężczyznę. Oczywiście niewykluczone, że w zaciszu domowym proporcje się wyrównują, nie zmienia to jednak tego, że w percepcji ogółu, mamy do czynienia z pornografią wyraźnie skierowaną do kobiet. Zarazem (i to jest bardzo ciekawe), nie jest to pornografia, którą ukrywa się przed otoczeniem, a wręcz przeciwnie, bez skrępowania oddaje się jej w miejscach publicznych. Mamy w związku z tym do czynienia z literaturą o wyraźnym nacechowaniu płciowym. Zaryzykuje stwierdzenie, że w percepcji ogółu jest to literatura nad wyraz kobieca.
Książki, poza treścią, sprzedawane są także dzięki okładce. To odpowiednia ilustracja, czy też zdjęcie, sprawiają, że potencjalny czytelnik sięgnie po nią w księgarni. Wzorem Barthesa spróbujemy, w sposób oczywiście ograniczony, spojrzeć na okładki książek tego nurtu. Moje zainteresowanie nie wynika tylko z jego popularności, ale też, dlatego, że są one niezwykle ciekawe. Zarazem musze dodać, że nigdy żadnej z tych powieści nie czytałem. Nie wiem zbyt dużo na temat ich fabuły, stąd też moje uwagi mają odpowiedni dystans i patrzę na okładki bez żadnego wpływu treści okrywanych przez nie powieści.
Już na pierwszy rzut oka można stwierdzić, że książki określane mianem erotycznych mają bardzo charakterystyczne okładki. W wielu przypadkach możemy wyraźnie wskazać na pewne bardzo silne inspiracje serią Zmierzch. Widać w nich wyraźnie inspiracje okładkami do powieści Stephenie Meyer. Czasem są to nawiązania bardzo wyraźne, jak w przypadku utworów Sadie Matthews. Jeżeli spojrzymy na nie uważniej, to jednak dostrzeżemy, że symbole użyte na tych okładkach są zdecydowanie bardziej dosłowne. Z jednej strony mam muszle ostrygi z perłą, co ma wyraźne związki z afrodyzjakami. W kolejnej mamy naszyjnik wykonany ze sznurka, który został związany. Oczywiste skojarzenia z wiązaniem sznurem nie są bezpodstawne i natychmiast wskazują na związki z szeroko rozumianym BDSM. Podobnież powieść Megan Hart wyraźnie nawiązuje do stylistyki zmierzchowej poprzez wykorzystanie owocu zakazanego – jabłka, który poprzez dodanie rosy ma być jeszcze bardziej dwuznaczny. Można zaryzykować stwierdzenie, że autorzy tych okładek próbowali przekazać pewną tajemniczość historii. Tego, że dotykają one spraw objętych jakąś formą tabu. Okładka z muszlą spokojnie mogłaby należeć do jakiejś powieści wydawnictwa Zysk i S-ka, które specjalizowało się w takich pomysłach kompozycyjnych. Tam byłaby to muszla bez żadnego znaczenia, natomiast w kontekście działu literatury erotycznej ma ona pewne wyraziste i przypisane jej dookreślenie.
O ile jednak owe obiektowe okładki mają pewne wyraźnie przemyślane uzasadnienie, to mamy jeszcze całą kolekcje takich, które są zdecydowanie bardziej pretekstowe. Choćby powieść Laury Kaye, gdzie naga kobieta skryta jest pod rozciągniętym prześcieradłem. Nawiązanie tutaj do zmierzchu jest zdecydowanie bardziej w dziedzinie kolorystyki i układu. Przyznać należy jednak, że dalej jest ono na tyle wyraźne, że nie ma mowy o przypadku. W każdym razie nie mamy tutaj do czynienia z zastosowaniem jakiejś aluzji, czy też dwuznaczności przez grafików. Wszystko jest wyraźnie dosłowne. W podobną stronę poszli autorzy okładki do książki Mariny Anderson, tylko, że tym razem zrezygnowano z modelki. Mamy po prostu rozwinięte prześcieradło, co ma oczywiste konotacje, ale jest chyba w gruncie rzeczy lepiej wyglądającą okładką. Podobnie jednak, jak to miało w przypadku Kaye, sama w sobie nic ona nie mówi. Zwyczajnie jest.
Na tym tle okładki Grey’a są zaskakująco wręcz dobre i przemyślane. Po pierwsze zacznijmy od kolorystyki. O ile w poprzednio wymienionych przypadkach dominowała raczej czerń, to tutaj użyto niebieskiego. W Polsce nie wywołuje on tak wyraźnych skojarzeń, jednak w Ameryce wiąże się on zdecydowanie ze sferą erotyczną. „Niebieski film” (Blue movie), to film pornograficzny. Kolor ten można znaleźć w tym kontekście także w innych przypadkach. Stąd niebieska okładka książek James ma wyraźne znaczenie. Za tym idą trzy symbole, które możemy na nich znaleźć. Pierwszy, czyli krawat, to zdecydowanie symbol falliczny, ale także wyraźne określenie urzędowych/oficjalnych relacji. Krawat zakłada się na spotkania biznesowe, co podkreśla pewną formalność relacji łączących bohaterów. Maska karnawałowa określa czas swobody i dopuszczalności rzeczy niemoralnych. Zakładając ją jesteśmy zwolnieni z rygorów społeczeństwa. Możemy robić, co chcemy, także w dziedzinie seksualności. Trzeci symbol jest już bardzo prosty. Kajdanki, czyli jednoznaczny symbol dominacji, a za razem uległości drugiej strony.
Inne wydawnictwa czasem próbowały iść podobną drogą. Stąd też graficy tworząc okładkę powieści Sary Fawkes zdecydowanie mieli przed sobą Grey’a. Zarazem należy stwierdzić, że w tym, jak i w większości przypadków, próba była nieudana. Spinki do mankietów, choć mają pewną staroświecką otoczkę, nie prowokują tak wyraźnych skojarzeń. Tutaj zamiast jakiejś niedwuznacznej relacji wskazują raczej na zaawansowany wiek bohatera książki. Podobnie antologia Powergraphu, która miała kierować uwagę czytelnika ku wiadomym sprawom razi brakiem pomysłu. Widać, że kolorystykę wzięto z Grey’a, ale wykorzystane zdjęcie raczej nie zawiera w gruncie rzeczy przyjemnej symboliczności.
Warto zauważyć, że choć na okładce książki Powergraphu mamy kobietę i mężczyznę, którzy zaraz powinni się pocałować, czyli obraz zdecydowanie kojarzący się z erotyką, to z taką kompozycją jest ona raczej wyjątkiem. Większość okładek, na których mamy osoby żywe, ma na okładce samotną kobietę. Jest to dosyć ciekawa sytuacja, jeżeli przypomnimy sobie, że poprzedni „masowy” nurt literatury kobiecej o charakterze mniej lub bardziej erotycznym, czyli Harlequiny, epatuje na okładkach rysunkami przedstawiającymi Fabio-podobnych modeli w różnych dziwnych pozach. Okazuje się jednak, że ten umięśniony włoski model nie ma już miejsca w pornografii. Zamiast niego mamy kobiece pośladki w czerwonej – znaczy się niegrzecznej – bieliźnie i z widocznymi nogami z butami na wysokim obcasie. Nawet, jeżeli twórcy chcieli być mniej dosłowni, to i tak częściej będziemy mogli oglądać kobiety. Wspomnijmy chociażby o Ostrzej Grze Olivii Cunning. Z pozoru okładka udaje niewinną, ale dosyć jasnym jest, że rozchylone usta modelki i trzymany mikrofon mają prowadzić ku wiadomym skojarzeniom.
O wiele łagodniejsze w nawiązaniach, a zarazem chyba ładniejsze koncepcyjnie są książki z serii „Zmysłowa seria”. Po pierwsze są w miarę oryginalne, gdyż zamiast kopiować Grey’owo-Zmierzchową stylistykę, postanowiono zrobić coś własnego. Mamy stąd górny pas okładki pokryty wściekłą czerwienią, która ma wyraźniejsze konotacje w naszej kulturze niż niebieski. Wystarczy wspomnieć chociażby o czerwonym świetle w oknie, które miało wskazywać miejsce, gdzie uprawia się nierząd. Druga połowa okładki składa się ze zdjęcia roznegliżowanej kobiety. Są to zdjęcia pochodzące, albo inspirowane na XIX wieczną łagodną pornografię pocztówkową, ale też w niektórych przypadkach „nowe” zdjęcia. Za każdym razem jednak, trzeba przyznać, są to raczej wysmakowane kadry, aniżeli niby pornograficzne ujęcia tematu. Może nie zawsze i nie wszędzie można je pokazać publicznie, ale z drugiej strony nie powinny wzbudzać niezdrowej fascynacji.
Co ciekawe nawet poczciwy i oswojony Owidiusz w jednej z edycji Sztuki kochania doczekał się nagiej modelki wijącej się w niby ponętny sposób. Z bliżej nieznanych mi powodów wydawnictwo postanowiło dodać do okładki zboże. Możliwe, że chodziło o zaznaczenie życiodajności miłości, ale raczej było nieudolnym nawiązaniem do Gladiatora Ridley’a Scotta. Z drugiej strony Prószyński i S-ka w swojej edycji zaproponował na okładkę pegaza. Nie wiadomo, co lepsze.
Możemy jednak stwierdzić wyraźnie, że wydawnictwa tworząc okładki, odwołują się trochę do konstrukcji pism dla kobiet. One także są zdominowane przez mniej lub bardziej roznegliżowane modelki, stąd może konstatacja autorów okładek, że to jest symbolika, która będzie pasować czytelniczkom. Niegrzeczna, wprost odwołująca się do erotyki, zarazem jednak z pewnym zabezpieczeniem przed wyraźnym zaklasyfikowaniem do pornografii, bo i to jest jednym z ciekawszych elementów kreacji powieści z tego gatunku. W przeciwieństwie do dosyć szczerych Harlequinów, czy też wcześniej u nas wydawanych powieści pornograficznych, zdecydowanie wydawnictwa próbują znaleźć tę cienką linię pomiędzy poinformowaniem czytelnika, z czym będzie miał do czynienia, a ukryciem tego przed postronnymi obserwatorami lektury.
Zastanawiać może też dominacja Zmierzchu, jako wzoru graficznego. Powieści Meyer okazały się tutaj pewnym katalizatorem rynku, który jak widać był bardzo duży dla pornografii skierowanej do kobiet. Trudno powiedzieć, czy za jakiś czas książki z tego gatunku uniezależnią się od swojego wzoru graficznego, czy też może prędzej przeminie na nie moda. Unikając odpowiedzi na to pytanie, chciałbym zwrócić uwagę, że same okłądki mówią więcej o źródłach sukcesu tejże pornografii, niż treść powieści. Dzięki takiemu, a nie innemu ich doborowi, powieści z tego gatunku mogą udawać „grzeczną” literaturę, przez co znika stygmat związany z pornografią. Czytamy przecież tylko nieoficjalną kontynuacje powieści o miłości napisanej z myślą o młodzieży. Momenty? Ależ one nie mają tak dużego znaczenia!
Okładki harlequinów, czy nawet ta Powergraphowa, raczej nie będą działać na kobiety. Podobnie te z pośladkami, zarysem piersi, czy prowakacyjnie wysuniętą nogą. My potrzebujemy nie tyle wizualnego stymulanta (co preferują mężczyżni), ale raczej czegoś, co sprowokuje wyobraźnię do działania. Okładki z kimrofonem, macicą perłową czy ta z węzłem są pod tym względem fantastyczne.
Generalnie sie zgadzam, choc zastanawia mnie w tym wzgledzie to, ze jednak Harlequiny sa kupowane przez kobiety. Wynikaloby stad, ze przynajmniej czesc kobiet akceptuje tego typu stymulant, czy wrecz go pragnie, acz nie odwaze sie powiedziec ile ich jest. Zaryzykuje jednaak stwierdzenie, ze zdecydowanie czesciej macica perlowa jest ladniejsza, niz taki Fabio na polanie (http://www.vegaschatter.com/story/2009/10/26/18492/418/vegas-travel/Ohh+Fabio!+Harlequin+Covers+on+Display+at+Paris+Galerie).
Mam wrażenie, że harlequiny też się zmieniły, ja właściwie mówię o sytuacji z lat 90-tych, nie wiem, jak teraz wyglądają, ale chyba musiały się dostosować do praw rynku. Mam wrażenie, że wtedy trend zaczął się nie tyle od erotyki, co od romantyzmu, czy powieści romantycznych, potem ktos wymyslił, że to jednak odzwierciedla treść jak nie przymierzając okładki do polskich wydań Andre Norton, więc je zrobił trochę bardziej wyuzdanymi, a potem snowballing i tak wyszło.
Cześć! Możliwe, że mnie pamiętasz z dyskusji na Fangirls’. Nie wiem, czy nadal ją śledzisz, więc przyszłam tutaj, powiadomić Cię, że zdecydowałam się odpowiedzieć notką. KLIK
Pozdrawiam!