Diamentowe psy, ludobójstwo, miłość w zdemolowanym mieszkaniu i David Bowie (Diamond Dogs)

Okładka ta wzbudziła dosyć dużo protestów ze względu na pewną część psiej anatomii. Jako zabawną ciekawostkę wspomnę, że Bowie "ukradł" artystę, który ją zaprojektował Rolling Stones.
Okładka ta wzbudziła dosyć dużo protestów ze względu na pewną część psiej anatomii. Jako zabawną ciekawostkę wspomnę, że Bowie “ukradł” artystę, który ją zaprojektował Rolling Stones.

David Bowie po sukcesie Ziggy Stardust and the Spiders from Mars był gwiazdą. Na razie jednak tylko w Wielkiej Brytanii. Był to jednak niewątpliwy powód do radości po wielu latach tułaczki i walki o sławę. Szczególnie, jeżeli się pamięta jak poprzednie płyty i single nie potrafiły się przebić. Dla Bowiego to wciąż jednak było za mało, od początku chciał więcej. Wszyscy muzycy z Wysp już wtedy wiedzieli, że prawdziwym sukcesem dla nich jest pokonanie Atlantyku i sława za oceanem. Bowie nie tylko wiedział to dzięki Beatlesom, ale także sam miał okazje posmakować jak wyglądałby ten sukces, kiedy koncertował jeszcze jako Ziggy po Stanach, czego mamy zapis w postaci uroczego koncertowego Live Santa Monica ‘72. Tam, w Kalifornii, Nowym Yorku i innych miastach, czy stanach były prawdziwe pieniądze i chwała.

Na ten sukces musiał jednak trochę poczekać. Niedługo, bo dał mu go już jeden z kolejnych albumów, który był właściwie zamknięciem ery Ziggy’ego. Jeszcze z czerwonymi włosami i dziwnymi strojami, choć już jego bohater został złożony do grobu, jasnym było, że to dalej kontynuacja tej kreacji. Płyta, która pozwoliła Bowiemu przebić się w Stanach także określana jest mianem koncept album. Diamond Dogs, bo o niej tu mowa, jest bardzo specyficzną płytą. To z niej pochodzi jeden z najbardziej znanych utworów Bowiego, czyli singlowy Rebel Rebel. Sukces, co trzeba pamiętać, nie był tylko zasługą samej płyty i utworów na niej znajdujących się, ale także bardzo odważnej trasy koncertowej. Amerykańscy widzowie mieli do czynienia nie tyle z tradycyjnym koncertem, co ze spektaklem teatralnym, gdzie Bowie zmieniał stroje, wychodził z wielkiej plastikowej dłoni, czy nawet śpiewał z rękawicami bokserskimi. Było to wielkie przedstawienie i zrobiło ogromne wrażenie na widzach. Był to też także pewien punkt przełomu, gdyż ta trasa pokazała, gdzie dalej Bowie będzie tworzyć i działać. Nie mógł on ze swoim spektaklem przyjechać do Anglii ze względu na ogromne koszta transportu. Fani mogli tylko z zazdrością oglądać film dokumentalny Cracked Actor, gdzie można było zobaczyć fragmenty koncertów i słychać było głosy żalu, czy smutku. Bowie jeszcze wrócił do Anglii, ale to były już inne czasy, a i inny Bowie.

Sam ten film jest wart tutaj wspomnienia. Bowie, kiedy nagrywał Diamond Dogs, był już pełnokrwistym narkomanem. Nie było to zwykłe rekreacyjne zażywanie środków psychotropowych, a pełne uzależnienie. O ile jeszcze podczas nagrywania płyty kontrolował siebie i otoczenie, to wkrótce się to wszystko zmieniło. Powoli było widać, że traci on kontakt z rzeczywistością. W Cracked Actor widać go w trakcie trasy koncertowej, gdzie ma halucynacje i światłowstręt. Jest powoli rozpadającą się gwiazdą rocka. Jest to bardzo pesymistyczny obraz, który zresztą potem przełożył się na dosyć mocny film fabularny Nicolasa Roega Człowiek, który spadł na Ziemię.

Na koncertach Bowie nazywa Diamond Dogs "doggie album". Nic dziwnego.
Na koncertach Bowie nazywa Diamond Dogs “doggie album”. Nic dziwnego.

Jako całość Diamond Dogs świetnie pasuje do twórczości Bowiego pełnej depresyjnych i smutnych wizji. Słuchając poszczególnych utworów zwraca uwagę miejscami wręcz totalny pesymizm, który przebijał się nawet w bardzo chłopięcych utworach tego artysty. Pomimo tego, że to jest powracający motyw jego twórczości, to Diamond Dogs jest najbardziej wyrazistym przykładem jego stanu ducha. Zaznaczmy jednak od razu, że podobnie, jak miało to miejsce w przypadku Ziggy Stardust… mamy do czynienia z oszukanym koncept albumem. Bowie miał pomysł na opowieść o świecie przyszłości, gdzie na dachach budynków żyją przedziwne mutanty. Wszystko zaczyna się od wprowadzającej narracji, która przedstawia świat niczym z jakiegoś miejskiego-Mad Maxa, albo raczej ze sztuki Spike’a Milligana The Bed-Sitting Room, czyli opowieści o Wielkiej Brytanii po apokalipsie. W tej niezwykłej, szalonej i zarazem cudownej historii jeden z bohaterów zamienia się w tytułowy pokój, a inna bohaterka jest w ciąży trwającej kilkadziesiąt miesięcy. Chory, kuriozalny świat niczym z jakiejś obrzydliwej farsy. Stąd mamy szczury wielkości kotów, koty wielkości psów i inne istoty niczym z Freaks Toda Browninga, tylko, że zdehumanizowane.

Jednakże cały koncept album kończy się na drugim utworze, czyli tytułowym dla płyty Diamond Dogs. Przy czym w przeciwieństwie do Ziggy Stardusta…, po skończeniu jednej historii Bowie przechodzi do opowiadania kolejnej, tym razem trwającego trzy utwory Sweet Thing/Candidate, Sweet Thing (reprise). Opowieść o mężczyźnie, który próbuje przespać się z dziewczyną (prostytutką?) i namawia ją do wizyty u siebie w domu. Wszystko jest śpiewane w mocno radosny sposób, ale sama opowieść jest „brudna”. Zresztą Candidate jest o tyle nietypowym utworem, że istnieją dwie jego wersje. Druga, która pojawiła się na płycie z bonusami, jest bardziej sentymentalna, na swój sposób czystsza. Pozbawiona wyraźnych aluzji do prostytucji, brudnej ulicy i złej okolicy. Dalej jest o seksie (Inside Every Teenage Girl there’s a Fountain | Inside Every Young Pair of Pants there’s a Mountain), ale inaczej. Gdzieś w tle dalej czai się niepokój, ale już nie mamy wrażenia, że komuś dzieje się krzywda. W gruncie rzeczy te trzy utwory bardzo przypominają fragment z 1984 Orwell, gdzie główny bohater Winston Smith korzysta z usług prostytutki, bezzębnej, starej, zniszczonej przez czas. Jest to jeden z najbardziej szokujących fragmentów tej powieści.

Taką przyszłość widział Bowie w latach 70-tych.
Taką przyszłość widział Bowie w latach 70-tych.

W ten sposób płynnie przechodzimy do pod pewnymi względami głównej części płyty. David Bowie na początku lat 70-tych planował przygotowanie musicalu na podstawie właśnie 1984 Orwella. Miał rozpisane utwory, pewne pomysły na scenografie i wygląd spektaklu. Niestety wdowa po Orwellu powiedziała zdecydowane: nie. Warto pamiętać, że bardzo usilnie pilnowała ona dorobku męża i odmawiała większości prób adaptacji jego utworów stawiając bardzo ostry wymóg totalnej zgodności z materiałem wyjściowym. Stąd, kiedy Bowie w pośpiechu przygotowywał album, którego potrzebował przed kolejną trasą koncertową, wypełnił go utworami, które pozostały po przerwanych pracach nad musicalem. W utworach tych przebija z jednej strony strach, ale i fascynacja totalitarną władzą. Bowie zaskakująco trzeźwo stwierdza, że ludzie chcą swojego Wielkiego brata, który będzie ich uświadamiał odnośnie tego, co dobre i złe. Władza totalna zwalnia z obowiązku myślenia i samego decydowania o tym, co należy czynić. Zwalniając się z odpowiedzialności za czyny czujemy się spokojniejsi.

Halloween Jack, czyli alter ego Bowiego wymyslone na potrzeby Diamond Dogs pojawia się tylko w utworze tytułowym, jednak pomimo tego, że mało o im wiadomo (poza tym, że żyje na dachu wieżowca z zepsutą windą) doskonale wiemy jak wygląda. Poza tym zdjęcie jest przezabawne. Więcej (powstałych na potrzeby promocji albumu) można znaleźć klikając na nie i udając się w ten sposób na tumblr.
Halloween Jack, czyli alter ego Bowiego wymyslone na potrzeby Diamond Dogs pojawia się tylko w utworze tytułowym, jednak pomimo tego, że mało o im wiadomo (poza tym, że żyje na dachu wieżowca z zepsutą windą) doskonale wiemy jak wygląda. Poza tym zdjęcie jest przezabawne. Więcej (powstałych na potrzeby promocji albumu) można znaleźć klikając na nie i udając się w ten sposób na tumblr.

Ta sekcja płyty rozpoczyna się od utworu, w którym Winston Smith zwraca się do Julii tuż przed ich aresztowaniem. Pyta się, czy dobrze robili, ale odpowiedź na to pytanie jest niepotrzebna. Dobrze wie, że za wszystko, co zrobili, co widzieli, muszą zginąć. Więcej, oni już teraz są martwi, a tytułowe dla utworu We Are the Dead powtarzane rytmicznie kończy piosenkę i wprowadza nas do kolejnej.

Ta jest ostrzeżeniem przed urokiem 1984 roku. Tutaj zaczyna się wspomniana przeze mnie powyżej fascynacja władzą. Bowie ostrzega słuchaczy, że totalitaryzm uwodzi, a i zaprasza prostymi odpowiedziami (I’m looking for the treason that I knew in ’65), które pozwalają uniknąć myślenia. Tutaj jeszcze jest nadzieja na obronę przed systemem, ale za chwile będzie jasne, że to się nie uda. Wielki brat zbuduje dla nas Szklane domy, da nam lepszy świat, a co najważniejsze: uwolni nas od grzechu. Wielki brat jest zbawcą, mesjaszem, który pokaże nam drogę do szczęśliwości. My wszyscy chcemy go, aby z jednej strony nas onieśmielał, ale też kogoś, kogo możemy obwiniać za nasze własne nieszczęścia. Władza totalitarna nie tylko odbiera wolność, ale także daje prosty wytrych – wytłumaczenie – dla wszystkiego, co nam nie wychodzi. Zawsze możemy powiedzieć, że Wielki brat nie pozwolił, stąd tyle osób tak bardzo tęskni i chce władzy totalnej. Jest ona wygodna i komfortowa. Całość kończy się utworem, który można przyrównać do tańca martwych, danse macabre w wydaniu diamentowych psów. W praktyce bez tekstu, za to z pełną świadomością tego, że będzie on wykonywany aż do końca świata.

Z całej płyty wybijają się dwa utwory, które umieszczone są mniej więcej w jej połowie. Pierwszy to Rebel Rebel, czyli przyjemna piosenka o młodej buntowniczce. Jest ona dziwna, nawet jej matka nie jest pewna, kim ona w rzeczywistości jest (She’s not sure if you’re a Boy or a Girl). Owa dziewczyna chce żyć pełnią życia, buntować się i słuchać głośnej muzyki. Nie przejmuje się niczym i pomimo tego, a może i dzięki temu jest wspaniała. Drugi utwór to Rock ‘N’ Roll With Me, czyli dosyć radosna i spokojna piosenka o miłości. Swego rodzaju oda do ukochanej i tego, co podmiot liryczny razem z nią robi w łóżku. Brzmi ona dosyć nietypowo i jakby była wzięta z innego świata, zarazem pozwala przerwać dojmujący pesymizm płyty na chwilę radosnym okrzykiem.

Diamond Dogs jest płytą wspaniałą. Owa składkowa konstrukcje nie sprawia, żeby utwory do siebie nie pasowały. Muzycznie wszystko jest dopracowane i brzmi idealnie. Bowie pewny siebie nie przejmuje się niczym, co widać choćby w niezwykle abstrakcyjnym video nagranym na potrzeby promocji Rebel Rebel. On już wie, że jest gwiazdą i nawet nie próbuje udawać, że gra na gitarze. On już może sobie na to pozwolić. Później wielokrotnie na koncertach wykonywał utwory z tego albumu i co ciekawe, chociaż więcej ludzi kojarzy Ziggy Stardusta…, jako koncept, to chyba właśnie Rebel Rebel jest najbardziej znanym utworem Bowiego. Na zakończenie powiem tylko, że ta płyta to nie Rock&Roll, a zagłada (This Ain’t Rock and Roll, This Is Genocide!).

 Podobnie, jak miało to miejsce w przypadku Ziggy’ego polecam zajrzeć na stronę poświęconą omawianiu piosenek Davida Bowiego.

 
 
 
 
 
 
 
 

2 comments

  1. Rusty Angel says:

    Fajny teskt, doprecyzowałabym jedynie, że pomiędzy “Ziggy Stardust” a “Diamong Dogs” był jeszcze Aladin Sane, czyli jakby próba mozliwości przed podbijaniem Ameryki.

    • hihnttheadmin says:

      A Lad Insane, to zawsze dla mnie bylo takie hm, dokonczenie umierania Ziggy’ego. Album majacy pokazac, ze juz on nigdy nie wroci, a w mniejszym stopniu samodzielna plyta.

Leave a Reply to Rusty Angel Cancel reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *