Autostrady z piekła rodem

Plakat niczym z jakiegoś westernu. W każdym razie Stanley lubi kapelusze i płaszcze.

Na wstępie ogłoszenie parafialne: w związku z wyjazdem wakacyjnym następny tekst na blogu pojawi się dopiero 20 VIII. Dziękuje za uwagę.

Reżyser Richard Stanley po sukcesie wspomnianego przeze mnie w pierwszym poście Hardware był zdecydowanie na fali wznoszącej. Zaczynał on swoją karierę od kręcenia teledysków i dzięki kontaktom z wytwórnią Polygram udało mu się zrealizować swój pierwszy pełnometrażowy film. Hardware opowiadał o robocie mordercy i chociaż jest wiele tego typu produkcji, to zdobył wystarczającą popularność, aby nie było problemu z zebraniem przez Stanley’a pieniędzy na kolejny film. Mogłoby się wydawać, że czeka go kariera (wielka, bądź średnia) w Hollywood. Jednakże, jeżeli były jakiekolwiek szanse na to, to już drugi film wszystkie je zaprzepaścił. Nakręcony w 1991/2 roku Dust Devil okazał się klęską, z której Stanley już chyba nigdy się nie podniesie.

 

Naszą opowieść o upadku reżysera, jak i pewnym gatunku filmowym rozpoczniemy od krótkiego wyjaśnienia, o czym jest Dust Devil. Mamy do czynienia z historią postaci z popularnych legend ludowych z południa Afryki. Tajemnicza istota, która zabija ludzi w krwawym rytuale. Nie znam się na religiach afrykańskich, mam pewną orientację jedynie w wyrywkowych problemach tego kontynentu, więc ciężko mi powiedzieć na ile realistycznie odtworzone zostało w filmie wyobrażenie tego „zła”. W każdym razie w Dust Devil to monstrum podróżuje drogami na pograniczu Namibii i RPA. Akcja dzieje się wkrótce po zakończeniu wieloletniej krwawej wojny między tymi dwoma krajami. Jednym z głównych bohaterów jest czarny, starszy policjant, którego syn zginął w trakcie walk, a żona od niego odeszła. Zostaje on wezwany do spalonego domu, w którym znaleziono pozostałości po tajemniczym rytuale i szczątki kobiety.

Narrator z zapowiedzi mówi dosyć często w samym filmie. Czasem ze znacznie wyraźniejszym akcentem. Zdarza mu się też mówić po angielsku.

W tym samym czasie w RPA pewna kobieta rozstaje się ze swoim mężem i samochodem ucieka przez Namibię do wybrzeża. Po drodze spotyka tajemniczego mężczyznę w płaszczu i z kapeluszem. Za pierwszym razem się mijają, ale już za drugim zostaje on przez nią przygarnięty i razem jadą samochodem. Po paru dniach zatroskany mąż rusza za nią w pościg.

W tle filmu mamy konflikty etniczne, polityczne i rasowe, które szalały szczególnie mocno w tym regionie w tamtym czasie. W centrum filmu znajduje się miasto, które od wielu lat cierpi z powodu suszy. Jest ono skazane na zagładę.

Tutaj zaznaczmy, że jak łatwo się domyśleć mamy do czynienia z połączeniem metafizycznego horroru z filmem drogi. Podróż przez pustynie, opuszczony horyzont, jest chyba jedynym obecnie momentem, kiedy człowiek jest tak bardzo samotny. To sprawia, że dla filmowców jest to wspaniała lokacja do umieszczenia akcji tego typu przeważnie mrocznych opowieści. Tutaj można wskazać całe multum produkcji, gdzie to właśnie osamotnienie staje się przyczyną koszmaru. Chociażby bardzo intrygujący The Hitch-Hiker Idy Lupino (powszechnie uważany za pierwszy film noir wyreżyserowany przez kobietę!), gdzie tajemniczy autostopowicz okazuje się psychopatycznym mordercą. Nie mamy w tym wypadku do czynienia z jakimiś siłami nadprzyrodzonymi, ale obraz samotności bohaterów, dwóch wędkarzy, którzy nie mają gdzie uciec daje wystarczająco dużo grozy.

Należy tutaj oczywiście wskazać także na adaptacje prozy Barry’ego Gifforda, czyli Dzikość serca Davida Lyncha oraz mniej znaną Perdita Durango Alexa de la Iglesii. Ta pierwsza historia została przez twórcę Twin Peaks mocno podrasowana, gdyż książkowy oryginał należy raczej uznać za mocno realistyczną opowieść o miłości. W wydaniu filmowym przemieniła się ona w korowód dziwnych postaci, groteski, krwi, seksu i przemocy połączonej z voodoo podobnymi wierzeniami.

Czasem się zastanawiam, czy Lynch specjalnie robi nudne zapowiedzi swoich filmów?

Wydaje się, że pod wpływem filmu sam Gifford skierował swoją uwagę ku bardziej niesamowitym klimatom, czego efektem był chociażby jego własny scenariusz do kontynuacji Dzikości serca, czyli właśnie Perdity Durango. Ten film jest klimatem znacznie bliższy Lynchowi, niż by się mogło na początku wydawać. Równocześnie musze zwrócić uwagę, na to, że jest on znacznie ostrzejszy, tak, jeżeli chodzi o fabułę, jak i użyte środki wyrazu. Seks, rytualne ofiary z ludzi i narkotyki są w każdym ujęciu. Alex de la Iglesia, twórca kultowych Accion Mutante i Dnia Bestii podjął się zadania nakręcenia filmu, który opowiada o skazanym na klęskę romansie pomiędzy kapłanem popularnego wśród Latynosów kultu religijnego Santería, który przy okazji jest przestępcy napadającemu na banki. Dodajmy, że w ich trakcie molestuje seksualnie kasjerki, a imię jego (a jakże!) Romeo Dolorosa. Drugą stroną romansu jest tajemnicza Perdita Durango, która niedawno pochowała swoją siostrę.

Czytelnik szybko zauważy, że na końcu pojawia się inny tytuł. O co chodzi? Otóż Perdita Durango w wersji amerykańskiej została skrócona o jakieś 20 minut seksu, przemocy i embrionów. Wycięto także Vera Cruz! Temu czemuś nadano właśnie ten dosyć pretensjonalny tytuł, który jest w zapowiedzi. Jeszcze jedno, w wersji hiszpańsko języcznej Perdita ma głos kobiety, a nie nastolatki z filmów Disney'a

W ramach tej miłości dokonują oni różnych przestępstw, oraz planują złożyć ofiarę z pary nastolatków – wcześniej używali do tego wykradzione z kostnicy zwłoki. Pomysł ten nie ma racjonalnego wytłumaczenia i postanawiają go zrealizować dla zabawy. Film jest pełen mocno zakręconych scen, krwi, przemocy, oraz uwielbienia dla Vera Cruz. Nie odniósł on jednak wielkiego sukcesu, a szkoda, bo jest całkiem ciekawy w swoim szaleństwie. Film wyróżnia się nie tylko dużą liczbą trupów, ale także posiada dosyć dużą ilość „momentów”. Zresztą problemy z cenzurą były jednym z powodów, dla których istnieje kilka różnych wersji filmu. Dystrybutorzy wycinali z niego sceny, aby zmniejszyć granicę wieku. To zresztą był też los Dzikości serca, w której skrócono w oryginalnej wersji kinowej eksplozje głowy jednego z bohaterów (numer 3 na mojej liście ładnych dekapitacji poprzez rozsadzenie czaszki).

Tutaj też przechodzimy do problemu Dust Devil. Powiedzmy sobie szczerze, film ten ma dosyć mocno zakręconą fabułę. Jednakże nie wypełnia historii kolorowymi bohaterami, tak jak ma to miejsce w Dzikości serca i Perdita Durango. Film Stanley’a miejscami jest nudny, a czasem wydaje się, że nie do końca miał on pomysł jak poprowadzić akcję. Jedno jednak nie ulega wątpliwości, to, co zrobili bracia Weinstein, woła o pomstę do nieba. Ci wychwalani przez krytykę producenci charakteryzują się tym, że potrafią zniszczyć każdy film i każdego twórcę, który nie przyniesie im wystarczająco szybko dochodu. Tarantino jest gwiazdą i może wszystko, Stanley jest nikim i nie należy się niczym przejmować. Kiedy skończył on pracę nad Dust Devil bracia Weinstein postanowili dokonać pewnych zmian w ukończonym filmie. Uznali, że pomysł opowieści o demonie-diable na niegościnnej autostradzie w południowej Afryce, gdzie metafizyka odgrywa duże znaczenie, jest mało ciekawy. W związku z tym przerobili go w standardowy film o seryjnym mordercy wycinając wszystkie odniesienia do mistyki. Jak tego dokonali, trudno mi powiedzieć. Dla wytłumaczenia, o co mi chodzi: to tak jakby z Gwiezdnych wojen wyciąć wszystko o lataniu statkami…

Dopiero po kilku latach udało się Stanley’owi odzyskać kontrolę nad filmem i przygotować właściwą wersję. Pozostał jednak pewien niesmak, nie wspominając o tym, że nie było wystarczającego zainteresowania innych dystrybutorów, aby zapewnić odpowiednią promocję Dust Devil, która mogłaby sprawić, że przyniósłby on jakieś zyski. Wspomniałem, że film nie jest idealny. Ma swoje wady, ale jest zarazem wspaniałym przedstawicielem pewnego rodzaju filmu drogi. Horror wymieszany z erotyką – Stanley ewidentnie należy do tych reżyserów, który musi zawrzeć scenę erotyczną w swoim filmie.

Wszystkie trzy omawiane tutaj produkcje są przedstawicielami pewnego podgatunku kina drogi. Zamiast jednak prostej historii o przemianie człowieka podczas podróży dodają one elementy fantastyczne. Powstaje w ten sposób niejako magiczne kino drogi, gdzie pokonywane kilometry reprezentują ucieczkę od zła, które prześladuje bohaterów. Dla zakochanych w sobie Romeo i Perdity jest nim przeszłość i popełnione przez nich przestępstwa. Dla Sailora i Luli jest to matka, która chce kierować ich życiem. Natomiast dla bohaterów Dust Devil tym złem jest sam diabeł wcielony, za którym nadciąga tylko śmierć i zniszczenie. Widać wyraźnie, że w przypadku tych produkcji mamy do czynienia z pewną modą, która wydaje się, że zanikła. Jeżeli mamy horror dziejący się na drodze, to jest on raczej w stylu Jeepers Creepers, a nie metafizyczną opowieścią o koszmarach.

Dust Devil niestety jest chyba najsłabszym filmem z wymienionej trójki. Brakuje mu tempa, natomiast mistycyzm jest miejscami używany w dosyć nielogiczny sposób. Także motywy działania bohaterów nie są zawsze sensowne. Film ma jednak dwie zalety, które sprawiają, że człowiek nie żałuje seansu. Pierwsza, to świetna muzyka Simona Boswella. Skomponował on wcześniej ścieżkę dźwiękową do Hardware i tak jak tam, tak i tutaj doskonale wywiązał się ze swojej roli. Drugą zaletą są zdjęcia. Namibia wygląda raz baśniowo i pięknie, a raz niczym z piekielnego koszmaru. Kolory i ujęcia sprawiają, że miejscami chce się oglądać po kilka razy poszczególne sekwencje i tylko szkoda, że nie było wystarczająco mocnej fabuły, aby podtrzymać opowieść. Mimo wszystko jednak, to, co uczynili panowie W., sprawia, że ilekroć czytam od naszych „znawców” peany na ich cześć, to otwiera mi się nóż w kieszeni.

 

 
1316 words, 7599 letters
 

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *