Howard Philip Lovecraft jest jednym z najbardziej znanych pisarzy opowieści grozy XX wieku. Napisał wiele opowiadań i powieści, a to wszystko w przeciągu swojego raczej krótkiego życia. Choć stosunkowo wcześnie zmarł, to stworzona przez niego mitologia Cthulhu żyje własnym, odpowiednio okropnym, życiem. Na podstawie jego prozy powstała nie tylko niezliczona liczba różnorodnych nowych historii, w tym takich przenoszących jego pradawnych bogów w światy przyszłości i na swój sposób przeszłości. Popularność tych kreacji wykracza poza literaturę i pewne elementy pojawiały się na kartach różnych komiksów, filmów, czy innych produkcji popkultury. Trzeba zresztą tutaj także wspomnieć jedną z najbardziej znanych gier RPG, czyli wydane przez Chaosium Zew Cthulhu.
Zresztą jest to niezwykle trudna gra, gdyż wymaga odpowiedniego nastroju wśród graczy. Bardzo łatwo zniszczyć atmosferę na sesji i sprowadzić cały horror do komediowego szukania macek, jako zagrychy do wódki, aby użyć dowcipu Andrzeja Pilipiuka. Przyznaje, że sam byłem sprawcą upadku dobrze zapowiadającej się sesji w tę grę, przy czym był to niestety mój jedyny kontakt z papierowo-kostkowym Zewem. Na swoje usprawiedliwienie mogę tylko powiedzieć, że miałem bardzo dobry humor wtedy.
W każdym razie warto zaznaczyć, że Lovecraft należy do tej grupy pisarzy, których znacznie więcej osób zna, niż czyta. Wydaje mi się, że obecnie łatwiej dostać w księgarni którąś z jego biografii, aniżeli jakikolwiek jego tekst. Nie można jednak odmówić mu tego, że on jako autor, ale także jego twórczość ma wielu zdecydowanie oddanych i wiernych fanów. Oni nie tylko piszą i dyskutują na temat stworzonej przez niego mitologii, ale także twórczo ją rozwijają. Mamy wiele fanzinów, ale i taki ciekawy twór jak H. P. Lovecraft Historical Society. Instytucja ta w ramach swojej działalności nie tylko nagrywa opowiadania Lovecrafta, jako audiobooki, ale także wydaje płyty z kolędami i innymi utworami muzycznymi nagrywanymi w duchu jego twórczości.
W 2005 roku podjęli się oni całkowicie nowego, a także ciężkiego zadania, jakim było stworzenie filmu na podstawie twórczości Lovecrafta. Jako podstawę scenariusza wybrano klasyczne i niezwykle ważne dla całej mitologii opowiadanie Zew Cthulhu. Nie mieli w swoim władaniu wielkiego budżetu (jeżeli wierzyć IMDB trwający niecałą godzinę film powstał za 50.000 dolarów) stąd też musieli się ograniczyć do bardzo prostych środków. Pomimo tego, a może poniekąd dzięki temu powstał jeden z ciekawszych filmów ostatnich lat.
Pozostańmy jeszcze chwilę przy technikaliach. Na plakatach i innych materiałach reklamowych filmu można wyczytać, że Zew Cthulhu powstał dzięki użyciu technologii Mythoscope. Poza oczywistym żartem z nazw różnych formatów i technologii filmu (Kinescope!), termin ten ma jednak pewne konkretne znaczenie. Ideą, jaka przyświecała twórcom, było nakręcenie filmu, który wyglądem przypominać miał produkcje z lat 20-tych i 30-tych. Pomysł jest stosunkowo prosty i wykorzystywany zresztą wielokrotnie przez kino choćby w świetnym O potworach i ludziach Alekseia Balabanova. Poprzez to jak wygląda film sprawiamy, że widz niejako pełną piersią czuje, że opowieść dzieje się w przeszłości. W wypadku Zewu Cthulhu efektem takiego podejścia była nakręcenie czarno-białego filmu niemego. Warto tutaj zaznaczyć, że powstał on na 6 lat przed oscarowym Artystą.
Wracając jednak do naszej bestii i jej macek: reżyser i scenarzyści stanęli przed trudnym zadaniem. Tekst Lovecrafta nie należy do łatwych do zekranizowania. Nie tylko ze względu na brak jednostajnej akcji i ścisły podział na trzy różne epizody, ale także, dlatego, że większość horroru wynika raczej z opisu, aniżeli z dziania się. Główny bohater jest zarazem narratorem i bohaterem: relacjonuje on wyniki swoich badań związanych ze spuścizną swojego wujka badacza języków semickich. Pośród wielu jego papierów znalazł on tajemniczą skrzynię, w której znajdowały się materiały dotyczące niezwykłego kultu Cthulhu. Dalsza fabuła składa się z jednej strony z reminiscencji z badań wujka, a z drugiej z ich kontynuacji w wyniku prac głównego bohatera. Dowiadujemy się najpierw o mrocznych i posępnych snach niejakiego Wilcoxa, który był artystą rzeźbiarzem. Potem mamy kolejne niezwykłe odkrycia.
Ciężko jest teraz, z perspektywy czasu, oceniać opowiadanie grozy. Większość starych dzieł tego gatunku straciła już swój pazur i tylko nieliczne mogą być obecnie brane na poważnie, a jeszcze mniej może powodować ciarki na plecach. Zew Cthulhu na tym tle wyróżnia się nader pozytywnie, gdyż elementy grozy mają mniejsze w nim znaczenie wobec tworzenie realistycznego obrazu całych poszukiwań. Na chwilę podczas lektury możemy uwierzyć, że mamy do czynienia z prawdziwym tekstem opowiadającym o badaniach nad spuścizną krewnego, a nie z opowiadaniem.
Kiedy więc grupa zapaleńców wybrała ten mocno dziwny tekst na podstawę ich filmu musiał to dziwić. Tym bardziej, że jak dotąd nie było prawdziwej (udanej) ekranizacji jakiegokolwiek tekstu Lovecrafta. Zamiast tego mieliśmy do czynienia z mniej lub bardziej udanymi wariacjami na temat motywów pojawiających się w jego twórczości. Z tego niezwykle trudnego zadania wyszli oni jednak obronną ręką.
Nie trzymali się ślepo tekstu, lecz także traktowali go z szacunkiem. Pozostawili główną narrację, acz dokonali kilku pomniejszych zmian mających sprawić, iż opowieść będzie filmowa. Narrator, w przeciwieństwie do niejako pamiętnikarskiego pierwowzoru, tutaj opowiada swoją historię swojemu gościowi, który przyszedł do niego do zakładu dla umysłowo chorych. Prosi on go o spalenie wszystkich zebranych materiałów poczym zaczyna opowiadać, w jaki sposób zetknął się z materią Cthulhu. Dalszych zmian jest wiele, ot chociażby w filmie, to wujek wprost przekazuje głównemu bohaterowi materiały dotyczące sprawy, tudzież w dalszej części statek transportowy nie jest zdobywany na mongoidalnych kultystach, a wręcz przeciwnie, napotkany jest przez rybaków, jak dryfuje opuszczony. Są to jednak zmiany drobne i w gruncie rzeczy nie wpływają one na samą opowieść. Ona sama zaś toczy się wartko i co warto zaznaczyć autorom udało się uniknąć wszelakich nudnych scen, czy też chwil, kiedy widz stwierdza, że twórcy popadli w przesadny fanatyzm względem Lovecrafta.
Jak w tym wszystkim wypadają wybory twórców odnośnie formy produkcji? O dziwo nie jest to li tylko zabawa formą, czy też niepotrzebna stylizacja. Dokonane zabiegi dodają filmowi wiele odnośnie nastroju, jaki i całego toku opowieści. Po pierwsze warto zaznaczyć, że rezygnacja z mowy i dźwięku pozwoliła nie tylko uniknąć wymawiania dziwnych nazw, ale także sprawiła, że dialogi są zwięzłe, co doskonale odpowiada znacznej skrótowości opowieści Lovecrafta. Podobnie jest też z wyborem, jeżeli chodzi o kolory. Widać, że film został nakręcony przy użyciu nowoczesnych środków, chociażby poprzez nadzwyczajną wręcz ostrość obrazu, ale nie przeszkadza to w najmniejszym stopniu. Czerń i biel pozwala nie tylko podkreślić nastrój poszczególnych scen, ale także zaoszczędzić całkiem sporo pieniędzy. Nie chodzi tutaj tylko o wskazywaną przez twórców scenografię, a o efekty specjalne. Dzięki rezygnacji z zieleni i różu otrzymujemy w miarę realistycznie wyglądające mroczne miasta, a i potwory, które wyglądają niczym te z najlepszych horrorów minionych lat.
Ciężko jest mi powiedzieć, czy ktoś może się bać filmowego Zewu, ale nie ulega wątpliwości, że, jak wspomniałem, jest to jedna z ciekawszych produkcji ostatnich lat. Zasługa w tym bardzo dobrze napisanego scenariusza, gdzie wszystkie sceny mają swoje znaczenie. Osobną kwestią jest aktorstwo. Miejscami można mieć wątpliwości odnośnie jego jakości. Wydaje się, że nie wszyscy aktorzy czuli medium, z którym mają do czynienia i byli zagubieni w kontakcie z kamerą i bez dźwięku. Pomimo tego amatorskiego ducha nie drażni ono specjalnie. Bardzo pomaga niektórym postaciom wyraźne przerysowanie gry, które nie tylko lepiej pozwala przekazać emocje, ale i ducha sceny.
Na zakończenie wspomnę, że z wielu powodów ciekaw jestem, jaki byłby odbiór tego filmu wśród polskich zawodowych krytyków filmowych. Przypuszczam, że polegliby w kontakcie z Cthulhu. Ph’nglui mglw’nafh Cthulhu R’lyeh wgah’nagl fhtagn.