Niniejszy post jest publikowany z wyprzedzeniem, jutro wyjezdzam na łykend (tzn. Tytusowy łyk świerzego powietrza) . Od poniedziałku wracamy do normalnego trybu postowania: poniedziałek i piątek. Jeszcze jedna informacja, na fanpejdżu bloga od czasu do czasu pojawiają się/będą się pojawiać zapowiedzi różnych złych filmów, czy też grafiki okołofantastyczne. Teraz wracając do naszych baranów, nowy wpis:
Robert Heinlein, jak już tutaj wspomniało zyskał wielką sławę dzięki swoim opowiadaniom osadzonym w ramach Światów Przyszłości. Jednym z ciekawszych i chyba najbardziej znanych jest Green Hills of Earth. Opowiada ono o mechaniku imieniem Rhysling. Nie był on grzecznym człowiekiem, często był usuwany z pokładów statków. Dane mu było jednak zwiedzić układ słoneczny. W trakcie swoich podróży jednak się zestarzał, stracił wzrok w wyniku wypadku i przestał być potrzebny na statkach. W końcu porzucony na Marsie szuka sposobu, aby wrócić do domu. Chce znowu zobaczyć Zielone wzgórza Ziemi. Rhysling nie jest jednak znany jako długowieczny podróżnik po kosmicznym bezkresie. Ludzie znają go jako autora piosenek, które były śpiewane przez wszystkich, dla których gwiazdy był domem. Jego twórczość, to czasem radosne, czasem nieprzyzwoite przyśpiewki ludzi, którzy codziennie walczyli o przetrwanie. Statki nie są bezpieczne, kapitanowie często mają więcej wspólnego z Buntem na Bounty niż z dobrymi przywódcami wyprawy. Rhysling daje wytchnienie towarzyszom podróży i pozwala im się pośmiać z tych, którzy im rozkazują. Jak przystało na ten typ postaci ma więcej wad niż dobrych cech. Jest brzydki, za dużo pije – wielokrotnie był karany za bycie pijanym na pokładzie, ale świetnie zna się na statkach i na tworzeniu piosenek, które śpiewa do melodii wygrywanej na akordeonie. W opowiadaniu Heinlein przedstawia tytuły różnych piosenek, które dały sławę bohaterowi. Część nawet przedstawionych jest in extenso. Głównym utworem, który przewija się jest jednak tytułowe Green Hills of Earth.
Przyszłość i podróże kosmiczne widzimy jako poszukiwanie coraz to nowych planet, nowych światów. Rzadko, kiedy pojawia się w opowieściach pytanie o tęsknocie nie za przygodą, a za domem. Rhysling, który był na Marsie, Venus i wielu innych miejscach tęskni do niego, do swojego własnego wyobrażenia pięknej ojczyzny. Choć wie doskonale, że jako ślepiec nigdy nie będzie mógł zobaczyć Ziemi, to chce ją poczuć, czy też, co ważniejsze, chce wiedzieć, że na niej jest. O tej właśnie tęsknocie opowiada Green Hills of Earth. O tym, czym dla Rhsylinga jest Ziemia. Jak zresztą narrator stwierdza, który jest jego znajomym i towarzyszem, utwór ten jako jeden z niewielu z jego dorobku nigdy nie był tłumaczony na języki obcych. Jest on pewnym wspólnym dorobkiem Ziemian. Jednakże nasz bohater nie jest w stanie ukończyć piosenki, cały czas jej czegoś brakuje i tym jest powrót do ojczyzny.
W końcu Rhyslingowi udaje się dostać na statek, który leci na Ziemie. Czy będzie mu dane do niej dotrzeć? Czy dotknie jej stopami? Czy skończy pisać Green Hills of Earth? Pytanie o marzenie dotarcia do celu swojej podróży pojawiło się także w innym znanym opowiadaniu Heinleina: Requiem. Tutaj mała dygresja, opowiadanie to zostało opublikowane w 1940 roku, jest ono jednak konkluzją innego tekstu w ramach Historii Przyszłości: The Man Who Sold the Moon, który został napisany w 1949 roku. Trzeba jednak zaznaczyć, że ze względu na charakter pracy nad całym projektem opowiadającym o przyszłości ludzkości można przypuścić, że zamysł całej historii istniał już w 1940 roku.
The Man… jest raczej nowelą, ponad 100 stronnicową opowieścią o Delosie Davidzie Harrimanie. Był to człowiek opanowany przez marzenie wylądowania na księżycu. Opowieść przedstawia jego kolejne kroki i sposoby, aby zrealizować to zamierzenie. Harriman poświęca wszystko, aby tego dokonać, w tym małżeństwo i własne szczęście. Wielu nie wierzy, że mu się powiedzie, inni próbują przeszkodzić. Harriman jednak dąży do celu, do spełnienia swojego marzenia i robi to bardzo skutecznie. W opowieści mamy wiele zwrotów akcji, ale najważniejszym jest to, że naszemu bohaterowie nie będzie dane spełnić swojego marzenia. Musi zostać na Ziemi, gdyż inaczej akcjonariusze nie zgodzą się finansować operacji. Widzi więc, jak inni lecą tam, gdzie on powinien. Nie do końca jest to spoilerem, dodam jednak na wszelki wypadek, że wiedza o tym, jak się kończy opowieść nie ma żadnego wpływu na to, ile przyjemności czerpiemy z lektury. Jest to Heinlein najwyższej formy, staranny, błyskotliwy, z bohaterem, który choć może nie jest do końca wzorem postępowania, to na pewno jest ciekawy i intrygujący.
Wracając jednak do Harrimana, tutaj pojawia się Requiem, czyli opowiadanie, o którym chce napisać parę słów. Nasz bohater jest już starym zmęczonym człowiekiem. Za starym, aby móc polecieć na księżyc. Jego tragedia polega na tym, że póki miał odpowiedni wiek, to akcjonariusze odmawiali mu tego prawa, teraz lekarze mówią mu nie. Jego marzenie życia się nie spełni, chyba, że… Pewnego dnia spotyka mechanika Charlesa Cummingsa, który dostał zakaz lotów z Ziemi za karę za przemyt i Jamesa McIntyre’a, który z kolei podpadł piciem na służbie. Zleca im zawiezienie siebie na księżyc. Dostarcza im statek, który następnie jest tak modyfikowany, żeby mógł polecieć do satelity Ziemi i równocześnie nie zabić bohatera opowiadani. Czy im się uda dotrzeć na księżyc? Czy zdołają wywinąć się rodzinie Harrimana, która chce żeby uznano go za niepoczytalnego i w ten sposób odebrać mu majątek?
Obydwie opowieści dotyczą marzenia o byciu gdzie indziej. Jeden bohater chce wrócić do swojej ojczyzny, inny chce polecieć tam, gdzie zawsze chciał dotrzeć. Obydwu łączy kosmos i jeszcze to, że Rhysling pracował dla Harriman Lines – firmy założonej przez tego właśnie Harrimana. Dla obydwu dotarcie do celu jest najważniejszą rzeczą i obydwaj gotowi są wiele poświęcić dla jego osiągnięcia. Cena, jaką przyjdzie im zapłacić, jest wysoka. Rzadko udaje się zrealizować marzenia.
W obydwu opowiadaniach Heinlein mistrzowsko odtworzył psychikę ludzi, którzy są opętani podróżą. Rhysling od pierwszego zdania jest bohaterem, którego widzimy i czujemy. Starszy człowiek z akordeonem grający czasem sprośne, czasem smutne piosenki. Pod pewnymi względami opowiadanie przypomina mi postać Czarnego Orfeusza z Santiago Mike’a Resnicka. Obydwaj bohaterowie są całkowicie od siebie różne, ale dla obydwu autorów ich piosenki są sposobem na przekazanie uczuć i marzeń. Harriman jest natomiast ofiarą nowego świata akcjonariuszy i innych ludzi powstrzymujących odkrywców. Tych prawdziwych twórców firm i przemysłu. Green Hills… i The Man… to smutne historie o tym, że przyszłość nie zawsze jest łatwa dla ludzi. Pieniądze, szczęście nie sprawią, że osiągniemy cel – tylko nasza determinacja może tego dokonać, a i to nie zawsze.
Obydwie historie zostały zaadaptowane do słuchowiska radiowego X minus 1 – odcinki 8 i 22 (w przypadku Green Hills… wykorzystano scenariusz przygotowany na potrzeby 10 odcinka programu Dimension X). Kiedyś coś więcej napisze o samym X minus 1, tutaj skupie się na tym, że szczególnie warto posłuchać Green Hills… Kiedy po raz pierwszy usłyszy się piosenkę tytułową, to w pełni zrozumie się, dlaczego można tęsknić do Ziemi. Zresztą Green Hills miało wielkie szczęście do adaptacji. Poza X minus 1 pojawiło się ono także w 77 odcinku programu CBS Radio Workshop.
Ps: na cześć bohatera opowiadania Heinleina powstała nagroda jego imienia dla najlepszej poezji fantastycznej.
Okładki jak zwykle za tą stroną.
o6woeu nkrbpunqeyqy