Księżniczka Marsa – książka

Uwaga wstępna, niniejszym przedstawiam drugą cześć tekstu o Księżniczce Marsa, nie ostatnią jednakże. W poniedziałek pojawi się tutaj opis pierwszych polskich wydań z kilkoma uwagami odnośnie tłumaczeń. Za tydzień w piątek natomiast wrzucę tutaj historię prób ekranizacji książęk Burroughsa wraz z recenzją filmu Stantona.

Wersja ilustracji przedstawianej poprzednio wykorzystana jako grafika obwoluty pierwszego wydania książkowego (autor: Frank E. Schoonover). Grafika za wikipedia commons.

O czym jednak opowiada Księżniczka Marsa, bo przecież nie o Tarzanie? Książka rozpoczyna się niczym rasowy kryminał. Najpierw mamy wstęp napisany przez samego Burroughsa, w którym informuje on czytelnika, że kapitan John Carter z Wirginii był jego krewnym. Zaznacza, że był to niezwykły człowiek, nigdy niestarzejący się weteran wojny secesyjnej po stronie konfederacji. Dodajmy tutaj jako ciekawostkę, że sam ojciec Burroughsa też w niej brał udział, ale po przeciwnej stronie barykady. W każdym razie John Carter był człowiekiem, który stracił w wyniku wojny wszystko i jak każdy przegrany musiał na nowo budować sobie życie. W związku z tym wyruszył do Arizony razem z kolegą z wojska kapitanem James K. Powellem szukać tam złota.
Wstęp jednak napisany jest z perspektywy kilkudziesięciu lat. Tutaj przechodzimy do trochę skomplikowanej materii dat. Padają tam informację, że autor tekstu miał 5 lat przed wybuchem wojny, który miał miejsce w 1861 roku. Jednakże Burroughs urodził się w 1875. Richard A. Lupoff w swojej książce łączy to z różnymi marzeniami Burroughs. Całość opowieści plasuje się gdzieś między snem, a jawą. Daty zaś podkreślają niezwykłość fabuły, która niby dzieje się w naszej rzeczywistości, ale równocześnie innej.
Takie wprowadzenie, które dla ówczesnego czytelnika było kompletnie nieczytelne, daje nam wyobrażenie, z czym mamy do czynienia. Nie jest to książka mocno ugruntowana w rzeczywistości. Chociaż początek jest raczej realistyczny. We wstępie pada informacja, że John Carter zmarł i prosił, aby nie publikować jego wspomnień przez 20 lat. W związku z tym, że właśnie minęła ta karencja Burroughs postanowił zaprezentować pamiętnik publice i w ten właśnie sposób przechodzimy do opowieści Johna Cartera.
Książka jest jak widać cała napisana w pierwszej osobie. Pozwala to na stworzenie dosyć prostej i przyjemnej w odbiorze narracji, o czymś nieznanym i niezwykłym. Widzimy świat oczami bohatera i poprzez to opowieść staje się bardziej czytelna. Od czego jednak zaczyna swoje wspomnienia Carter? Od wspomnianej powyżej wyprawy do Arizony. Jest to historia stylistycznie pasująca idealnie do typowego Westernu. Mamy poszukiwaczy złota, skaliste okolice i Apaczów. Ci ostatni dokonali na naszego bohatera i jego towarzysza napadu. Carter bohatersko wyrywa z ich rąk ciało Powella i razem z nim ucieka w kierunku wzgórz. Tam trafia do jednej z wielu jaskiń, gdzie zasypia w tajemniczy sposób.
Kiedy się budzi widzi swoje ciało leżące na ziemi, co poniekąd przypomina koncepcje projekcji astralnej (uśmiecha się tutaj Towarzystwo Teozoficzne i ich pomysły na podróże duszy/projekcje astralną – Blavatsky, to była dziwna kobieta). Zaskoczony tym widokiem Carter musi odetchnąć świeżym powietrzem. Zaskoczeń nie ma jednak końca, gdyż, kiedy znajdzie się na zewnątrz jaskini, zorientuje się, że przebywa na Marsie. Od razu jest tego faktu świadomy i nawet go to specjalnie nie dziwi. W końcu to bohater. Początkowo ma jednak dosyć duże problemy, aby przyzwyczaić się do innego przyciągania. Okazuje się mianowicie, że jest znacznie silniejszy niż na ziemi, co jest tłumaczone właśnie większą siłą grawitacji na jego ojczystej planecie. Jego pierwsze kroki dostosowane do niej sprawiają, że zamiast dostojnie iść po powierzchni Marsa unosi się na kilka metrów w górę. Dopiero metodą prób i błędów był w stanie dojść do takiej wprawy, aby móc normalnie poruszać się po planecie.
Mars, czy też jak go mieszkańcy nazywają Barsoom (Bar – czyli 8, według mieszkańców planety, przy czym do „planet” – ciał krążących wokół słońca należy zaliczać także księżyce) nie jest bezpiecznym miejscem. Pierwszymi napotkanymi przez Cartera istotami są Zieloni Ludzie. Są to poniekąd cywilizowani nomadzi charakteryzujący się tym, że mają wzrost około 4,5 metra, zieloną skórę (jak sama nazwa wskazuję) i dwie pary rąk. Jak widać jest to dosyć mocno odbiegająca wizja od naszych swojskich szaraków straszących z Z archiwum X. Jak wspomniałem są oni nomadami, ale na tym nie koniec, dzielą się oni na różne plemiona i każde z nich rządzone jest przez jednego wodza – nazywanego tutaj Jeddakiem, pomniejsi wodzowie zaś mają tytuł Jedów. Są oni dosyć brutalnym ludem, w którym liczy się tylko siła, każdy z wodzów musi ciągle udowadniać swoją potęgę, a i w każdej chwili może zostać wyzwany na pojedynek przez konkurenta do władzy.
Ta dosyć krwawa cecha tego ludu jest jeszcze wzmocniona poprzez równie brutalne obchodzenie się z dziećmi. Mianowicie jaja, bo zapomniałem wspomnieć, wszystkie rasy zamieszkujące Barsoom je składają, podlegają daleko idącej selekcji. Każda kobieta składa co roku 13 jaj. Są one następnie zbierane w specjalnym miejscu, gdzie odpowiednio niska temperatura zatrzymuje wszystkie procesy w nich zachodzące. Przy czym z danego roku wybiera się około 100 najdoskonalszych, reszta jest niszczona. Po 5 latach, kiedy uzbiera się 500 jaj są one umieszczane w specjalnych konstrukcjach –inkubatorach – w których czekają do dnia wylęgu 5 lat po złożeniu. Kiedy on następuję wysłany oddział wojowników wybiera młode i transportuje je do reszty plemienia niszcząc zawczasu te jaja, z których nic się jeszcze nie wykluło. Po dotarciu do obozowiska młode są dzielone przez kobiety. Żaden Marsjanin nie może wiedzieć, które z dzieci jest jego, ani tym bardziej dziecko, kim są jego rodzice. Jeżeli zostanie odkryte, iż ktoś posiadł taką wiedzę jest on natychmiast skazywany na śmierć. Dodajmy przy tym, że młode różnią się jedynie wielkością od dorosłych osobników. Cały proces wychowania sprowadza się do nauczenia języka i posługiwania się bronią. Ta edukacja może być prowadzona także przez Marsjankę, która sama jeszcze nie złożyła ani razu jaja.

Jedna z ilustracji Franka E. Schoonovera i jedyna w pierwszym wydaniu książkowym Księzniczki Marsa, na której widać Zielonych Ludzi 

To właśnie Zieloni Ludzie z plemienia Tharków kierowani przez Tal Hajusa są pierwszym napotkanym przez Cartera ludem Marsa i kończy się to dla niego średnio szczęśliwie. Zostaje ich więźniem i oddany jest pod opiekę samicy o imieniu Sola. Wyróżnia się ona spośród pozostałych kobiet tym, że jest nad wyraz opiekuńcza i pomaga swojemu podopiecznemu. Główną jej zasługą jest jednak to, że nauczyła go ona narzecza Zielonych Ludzi. Jest ono wyjątkowo proste, a to dlatego, że poza normalną mową Marsjanie posiadają także dar telepatii. Skąd on się brał trudno powiedzieć, gdyż także Carter został przez Solę jej nauczony. Bohater książki wyróżniał się spośród innych mieszkańców planety tym, że mógł łatwo czytać rozmowy innych, ale nikt nie mógł wyczytać niczego z jego umysłu. Sola nie była jednak jedyną istotą, która miała pilnować Cartera w trakcie jego pobytu wśród Tharków. Drugą była Woola z gatunku calot. Dziwny pso-podobny maszkaron o 5 parach nóg. Chociaż była to bestia raczej mikrego wzrostu, była nadzwyczaj szybka. Woola bardzo szybko przywiązała się do Cartera, a to dlatego, że on jako jedyny okazał jej przyjazne uczucia. Tharkowie, jak i pozostałe plemiona Zielonych Ludzi odczuwali przyjemność w znęcaniu się tak nad innymi ludźmi, jak i nad zwierzętami. Carter natomiast zamiast bić Woolę opiekował się nią i dbał.
Zieloni Ludzie nie są jednak jedynymi mieszkańcami planety. Po paru dniach pobytu na Barsoom Carter jest świadkiem niezwykłego widowiska. Ogromna kawalkada Zielonych Ludzi podróżująca w kierunku głównej siedziby plemienia Tharków w ciągu ledwie kilku chwil zniknęła w załomach skalnych. Stało się tak, dlatego, że w ich kierunku leciało 20 statków latających należących do innej rasy zamieszkującej planetę. Zostały one zaatakowane z zaskoczenia i zmasakrowane. Chociaż Zieloni Ludzie atakowali z powierzchni planety dzięki swoim doskonałym umiejętnościom strzeleckim byli w stanie szybko zneutralizować przeciwnika. Używali do tego specjalnych strzelb, które ładowane były pociskami, które wybuchały. Miało to miejsce dlatego, że w ich środku znajdował się materiał (przez „wydawcę” nazwany radium – oryginalna nazwa była zapisana w pamiętniku hieroglifami), który po kontakcie z promieniami słońca eksplodował.
Po zakończonej zdecydowanym zwycięstwem walce pojmano jednego jeńca. Była to kobieta z rasy Czerwonych Ludzi. Księżniczka Dejah Thoris, tytułowa Księżniczka Marsa. Czerwoni Ludzie są identycznej budowy ciała, co homo sapiens. Charakteryzują się czerwonym kolorem skóry i czarnymi włosami. Jest jednak pewna szczególna różnica pomiędzy nami, a nimi: składają jaja. Społeczność Czerwonych Ludzi nie jest jednolita, dzielą się na miasta, które czasem współpracują, a czasem prowadzą ze sobą walkę na śmierć i życie. Dejah Thoris pochodzi z miasta o wdzięcznej nazwie Helium i jest córką jego Jeddaka Tardosa Morsa.
Po tej bitwie Carter, chociaż nie brał w niej udziału dostał broń i „ornamenty wojownika”. Przynajmniej tak mu się wydaje, ale prawda jest trochę bardziej skomplikowana. Przed walką z mieszkańcami Helium w wyniku pewnego sporu uderzył on i zabił jednego z wodzów plemienia. Ku jego własnemu późniejszemu zdziwieniu w ten sposób awansował na wodza i stąd też miał znacznie większą swobodę w poruszaniu się po terenie zajmowanym przez Tharków niż typowy więzień. Awanse w społeczności Zielonych Ludzi, jak wspomniano, odbywają się poprzez zabicie tego, kto ma wyższą pozycję społeczną. Są jednak pewne reguły, na przykład Jedak może walczyć z kimś niższym rangą tylko w przypadku, gdy sam zacznie walkę, albo za zgodą innych wodzów. Zwycięstwa są odnotowywane nie tylko poprzez przejmowanie majątku pokonanego wroga, ale także poprzez zaznaczenie tego faktu w imieniu. Stąd też Carter po pokonaniu innego wodza zaczął być nazywany przez Tharków Dotar Sojat
Szybko się okazuje, że Dejah Thoris nie może pozostać w niewoli, gdyż czeka na nią tragiczny los. Ma zostać zgwałcona przez Tal Hajusa, a potem torturowana i zamordowana. W ucieczce pomoże księżniczce i Carterowi Sola. Wydawać by się mogło, że dalsza fabuła będzie już prosta i wkrótce książka się skończy radosnym wkroczeniem do Helium. Mamy jednakże tutaj do czynienia z klasycznym przykładem powieści groszowej. Z każdą kolejną stroną napotykamy na komplikacje i nowe niebezpieczeństwa. Poza Tharkami spotykamy wrogie im plemię Zielonych Ludzi zwane Warhoonami, które jest nawet bardziej krwiożercze od nich. Bohaterowie trafiają też do prowadzącego wojnę z Helium miasta Zodanga.


Dejah i Carter planujący ucieczkę.

Kiedy czytelnik myśli, że to już koniec perypetii bohaterów, to zawsze się wydarzy coś nowego. Burroughs do perfekcji opanował kreowanie coraz to nowych scen, czy to walki, czy to pościgu. Równocześnie starannie tworzy obraz świata, który ginie. Bo pomimo wielu ludów Mars umiera, podtrzymują go przy życiu jedynie kanały, którymi płynie woda, oraz specjalna aparatura, która utrzymuje atmosferę planety. Bez niej całe życie na Marsie by zginęło.
Księżniczka jest bardzo fajną książką. Szybko się ją czyta, a przedstawiony świat robi wrażenie swoją szczegółowością. Nie jest to literatura wysoka, co nie znaczy, że mało ważna. Na Burroughsie wychowała się ogromna większość amerykańskich pisarzy fantastyki (np. Heinlein, czy Arthur C. Clark), a i inni się nim wyraźnie inspirowali (Rober E. Howard). Warto też odnotować, że struktura opowieści Burroughsa wykorzystuje motywy dobrze znane w kulturze. Mamy wezwanie do przygody, które sprowadza się do tajemniczego przeniesienia w inny, obcy, świat. Są to swego rodzaju „nowe narodziny” bohatera, przywodzące na myśl Biblijny brzuch wieloryba. Dalej opowieść rozwija się w sposób znany i opisany przez chociażby Josepha Campbella w jego Bohaterze o tysiącu twarzy. Mamy kolejne etapy, które prowadzą Cartera do ostatecznego sukcesu i pokonania wszystkich przeciwników. Taka dosyć wyraźna struktura pokazująca docieranie bohatera do tego, kim jest – nie Johnem Carterem żołnierzem Konfederacji, a Johnem Carterem wodzem Marsjan – sprawia, że książkę przyjemnie się czyta. Wpisuje się w historie o bohaterach, które dominują w literaturze od samego początku jej istnienia.

Skan pierwszej edycji książkowej Księżniczki Marsa można znaleźć pod tym adresem.

Jako ciekawostkę polecam czeską komiksową adaptację z lat 1968-71.

Rożne okładki i inne ciekawostki.

Mapy Barsoom jedną z nich, albo podobną powiesił przed swoim gabinetem na Cornell University Carl Sagan.

1 words, 6 letters

2 comments

  1. Pani Recydywa says:

    A czemu nie napisałeś o strojach mieszkańców Marsa? Czy to ma być niespodzianka w następnych postach? Oglądałam poza tym okładki – jakoś księżniczka ma na nich mało czerwoną skórę, ale może się za bardzo czepiam. Poza tym – życzę udanego blogowania!

  2. hihnttheadmin says:

    O nagosci bedzie przy okazji tlumaczen, oraz ekranizacji. Uznalem, ze tam z kilku powodow lepiej poruszyc ten temat. Tworcy okladek byli bardziej zainteresowani innymi cechami wyglady Dejah… jednakze przy pewnej dobrej woli pewnie daloby sie uznac, ze niektore okladki oddaja wiernie kolor skory Czerwonych Ludzi. Mimo wszystko jednak najwierniejsza jest chyba okladka pierwszego wydania, ktora dalem na poczatku postu i to pomimo zbyt duzej ilosci ubran!
    Dziekuje za zyczenia!

Leave a Reply to Pani Recydywa Cancel reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *